Zbyszek Libera - maska pstrąga



W okresie studiów mieszkaliśmy razem z Agnieszką w ponurym blokowisku z wielkiej płyty. Niesamowite rzeczy działy się "Za Żelazną Bramą". Mieszkanie, a właściwie użyczone nam przez prusaki terytorium, było otwarte dla wszelkiej maści artystów i "świrów". Mieliśmy kolegę (twarzy i imienia nie pamiętam), który przyprowadził innego kolegę. Rzeczony kolega okazał się być bardzo sympatycznym gościem. Rozmawialiśmy o muzyce, a przede wszystkim o Captain Beefheart-cie i jego "Trout Mask Replica". To nas połączyło. Później dostałem od niego tę płytę w prezencie. Parę razy poszliśmy na piwo. Świr zawsze świra odkryje. Okreslenie "świr" ma w tym przypadku pozytywny charakter. Oczywiście, że chodzi o pewien poziom wrażliwości. To Zbyszek Libera. Okrzyknięty teraz przez media i środowisko - jednym z najciekawszych artystów młodego artystów - i bardzo dobrze. Dla mnie jednak Zbyszek pozostał bardzo fajnym i skromnym człowiekiem. Pełnym ciepła i wrażliwiości. Nie wiem, co teraz porabia .... Mało jest ludzi, którzy lubią Captaina Beefhearta.



Jak wychowywano Zbigniewa Liberę?

Alina była ekskluzywną prostytutką. Dlatego miała tyle czasu, żeby się mną opiekować. Siedziała w domu i czekała na klientów. Rodzice poznali się w sanatorium dla gruźlików. Sam romantyzm, zero rozsądku - mama była tam pielęgniarką, tata pacjentem. Po dwóch latach małżeństwa, 7 lipca 1959 roku, w dniu Cyryla i Metodego, w Pabianicach urodziłem się ja. Według tradycji rodzinnej powinienem mieć na imię Cyryl lub Metody. Nawet bym wolał, ale rodzice skrewili. Czy dlatego, że przed wojną było powiedzenie "głupi Cyryl"? Zostałem Zbigniewem.

Gdy miałem trzy lata, tata zmarł na gruźlicę, której nabawił się w Wojsku Ludowym, służąc w drużynie, która sprawdzała statki w Szczecinie. Podczas kontroli szwedzkiego statku nagle wybuchł kocioł. Dwóch żołnierzy zginęło na miejscu, mój ojciec i kolega nabawili się gruźlicy. Mam po nim tylko mgliste wspomnienie: jest noc, nagle rozbłyska światło - po tatę przyjechało pogotowie, sanitariusz w niebieskiej koszuli zabiera go do szpitala. To był ostatni dzień taty w domu.



Wychowywały mnie więc kobiety: mama, babcia Regina - ta sama, która pojawia się w moich filmach - i Alina. Mama brała dwie zmiany z rzędu, tak że wychodziła o ósmej rano i wracała w środku nocy, by potem mieć dwa dni przerwy. Wiele czasu spędzałem więc z babką. Obcowanie z nią zapładniało moją wyobraźnię. Dziś żałuję ogromnie, że jej wtedy nie nagrywałem - nie zdawałem sobie sprawy wtedy jeszcze, że mam kontakt z osobą, która jest magazynem żywych tradycji. Po wyjściu mamy zawsze zaczynała snuć dziwne opowieści i śpiewać stare robotnicze piosenki. Potrafiła przez cztery-pięć godzin mówić sama do siebie. Mama tego nie znosiła.

W przedszkolu sobie nie radziłem, bo byłem niejadkiem. Siadałem z dziećmi do obiadu, ale zanim zjadłem, jedzenie było zimne, a one już dawno spały. Gdy one szły się bawić, ja dopiero szedłem leżakować. Narzekałem i mama uległa - wzięła opiekunkę. To była nasza sąsiadka Alina - wysoka blondyna o niebieskich oczach. Pewnego razu mówię do mamy: "Jak będę duży, to się z Aliną ożenię". A Alina była ekskluzywną prostytutką. Dlatego miała tyle czasu, żeby się mną opiekować. Siedziała w domu i czekała na klientów. Była zarejestrowana jako bileterka w teatrze, raz w miesiącu chodziła tam podpisać listy i wtedy przynosiła mi w prezencie plakaty. Od czasu do czasu podjeżdżał pod dom drogi samochód i Alina wyjeżdżała na tydzień.

To była niezwykle porządna dziewczyna. W kamienicy były dyżury zmywania podłogi na klatce i Alina, mimo że powodziło jej się świetnie, jak inni tę podłogę na kolanach zmywała. Nie mogłem od niej oderwać wzroku. Byłem świadkiem długiego kawałka jej życia. Najpierw była kosztowną dziwką, potem przytyła, jej ciało zrobiło się większe i miękkie i została zwykłą dziwką. Potem znikła. Dowiedziałem się potem, że próbowała nielegalnie przekroczyć granicę i trafiła do więzienia. Tam wypadły jej zęby. Po wyjściu prowadziła strzelnicę z nagrodami. Pamiętam ją w tym wozie: grubą, blond, bez zębów.

Zbigniew Libera - Jak tresuje się dziewczynki



Mieszkaliśmy na starym mieście na ulicy Bóżnicznej, gdzie wcześniej było getto żydowskie. Naprzeciwko naszych okien była kiedyś bożnica, która została zburzona w czasie wojny i nigdy nieodbudowana. Żydzi w Pabianicach zostali przez Niemców zlikwidowani bardzo szybko. Trzymali ich kilka dni na zewnątrz, a potem wywieźli. Nasze mieszkanie i strych pełne były ich duchów. Odpadająca ze ścian farba wyłaniała kolejne warstwy - to były zupełnie inne kolory niż te, którymi my malowaliśmy ściany. Nasze zawsze były jasne z ewentualnym rzutem - a po nich zostały ciemne czerwienie, granaty, złote gwiazdy na suficie. Buszowałem często na strychu - tam były prawdziwe skarby. Znalazłem 500 złotych przedwojennych i mnóstwo dziwnych przedmiotów po tamtych ludziach. I choć wokół mnie było tak wiele świadectw ich obecności, o Żydach wtedy się nie mówiło.Miałem wrażenie, że wychowuję się w atmosferze niedopowiedzenia, tajemnicy.

Chowałem jedzenie - to może klucz do całej mojej twórczości i talentów kreatywnych. Codziennie musiałem schować jedzenie gdzie indziej. Największą bolączką było to, że mama mnie przekarmiała. I faszerowała mnie lekami: vitaral plus kanapka na śniadanie przez 15 lat. Mógłbym być kosmonautą. Dźwięk klucza w zamku był dla mnie przerażający, bo wiedziałem, że jeśli mama zacznie szukać, to zawsze coś znajdzie - w najdziwniejszych miejscach rozkładające się lub wysuszone jedzenie. Za niejedzenie dostawałem lanie. Do dziś uważam, że ogólnie za dużo jemy.

Robiłem filmy. Pomyślałem, że skoro są bajki na kliszy, to tak samo można zrobić film. Aparatem Smiena robiłem zdjęcia w kolejności narracyjnej i potem wyświetlałem na aparaciku do bajek. Kilka takich klisz zostało mi do dziś. Nauczyłem się szyć na maszynie i w wakacje przygotowywałem stroje indiańskie! Na początku roku miałem już wszystko gotowe skrzykiwałem chłopaków i robiłem filmy.

Miałem łatwość organizowania - robiłem klasowe zawody piłkarzykowe, ufundowałem nawet rodzinny kryształ, który mama pozwoliła mi wynieść z domu.

Byłem niezłym uczniem - przez pierwsze trzy klasy byłem w złotej księdze. W ostatnich klasach potrafiłem już z pamięci odczytać wypracowanie, którego nie napisałem. Nauczycielka od polskiego to tolerowała, bo bardziej ceniła inteligencję niż pracowitość. Ale kiedyś inna przyszła na zastępstwo, odczytałem moje nieistniejące wypracowanie, a ona na to: "Świetnie, daj zeszyt, wpiszę ci ocenę". I tu okazało się, że nie mam czegoś takiego jak zeszyt do polskiego i dostałem pałę.



W mojej klasie było mnóstwo dzieci z bardzo biednych rodzin. Mój kolega Krzysiek zasypiał codziennie na lekcje, bo rodzice nie dbali o to, czy wstał, czy nie. Inny chodził zimą w marynarce ojca, bo nie miał płaszcza. Podkradał z głodu kanapki dzieciom. Podkładałem mu moje, bo sam przecież byłem niejadkiem. Nie chciałem mu ich tak po prostu dawać, boby ich nie przyjął, ale pozbywałem się ich, podkładając je tak, by mógł je łatwo zwinąć.

Zbigniew Libera - Perserweracja mistyczna



Czytając wspomnienia artystów, często widzę, że to matki są motorem twórczości dzieci, a nie ojcowie. Moja mama była miłośniczką poezji, ale skrywała to, bo miała wrażenie, że poezja przynależy do innego życia i że ona na takie życie sobie nie może pozwolić. Miała jednak w kuchni szufladę, w której trzymała wiersze. Przepisywała ręcznie na kartki w kratkę wiersze różnych poetów, ale jej ulubionym był Asnyk. To była zakazana szuflada, co oczywiście wzmagało jej atrakcyjność. Zakradałem się do niej, by wyczytywać te wiersze. A gdy mama była w dobrym nastroju, czytała mi sama, głównie Mickiewicza. "Świteziankę" i "Lilie" znałem na pamięć ze słuchu, zanim poznałem je w szkole. Nigdy nie zapomnę, jak mama zapytała mnie kiedyś: "Dlaczego ty, synu, nie czytasz żadnych książek?". Strasznie mnie tym zawstydziła. I dała mi Oscara Wilde'a. Czy wiedziała, jaki to może mieć na mnie wpływ? ( Paulina Reiter)








(zdjęcia:
raster.art.pl)

0 komentarze:

Prześlij komentarz

    Serpent.pl