Jean-Michel Basquiat (1960-1988)



Basquiat był czarnoskórym bezdomnym narkomanem, który na początku lat 80. zrobił zawrotną i błyskawiczną karierę w nowojorskim świecie sztuki. Mieszkał na ulicy i tam tworzył - malował na murach Manhattanu. Jego niezwykłe graffiti zauważyli znawcy sztuki i podali uzależnionemu od narkotyków chłopakowi pomocną dłoń. Basquiat zaczął malować na płótnie. Wkrótce stał się rewelacją sezonu, zarobił ogromne pieniądze, stał się ulubieńcem nowojorskiej bohemy i najbliższym przyjacielem Andy Warhola. Sukces nie przytłumił jednak instynktu samozniszczenia, który zawsze tkwił w artyście - Basquiat zaćpał się na śmierć u szczytu sławy i powodzenia.

Basquiat był fenomenem swoich czasów - początku lat 80. ub. wieku, tworem miejsca - Nowego Jorku i rejestrował w swych niesamowicie kolorowych pracach coś, co można by nazwać "wizualnym zgiełkiem miasta". Dla Amerykanów to już przeszłość niewarta uwagi, a nie na tyle odległa, aby zdołała już obrosnąć szacowną patyną wieków. Choć więc obrazy Basquiata wciąż mają wielkie powodzenie na rynku sztuki, to jednak utkwił on w swoistym stanie zawieszenia - jest już artystą przeszłości, a jeszcze nie stał się szacownym klasykiem. Okres, z których jego sztuka wyrosła i której stanowi wyraz to na tyle bliska przeszłość, że kojarzy się Amerykanom (nowojorczykom) ze złymi czasami, które należało przezwyciężyć: graffiti - wymazać z murów miasta, niekontrolowany rozwój muzyki - ująć w karby, rozkwit cyganerii artystycznej miasta - oswoić i uporządkować.



Tymczasem Basquiat był najlepszym wykwitem swoistej anarchii Nowego Jorku, jego gwałtownego, niekontrolowanego rozwoju po czasach bałaganiarskch lat 70. East Village pękało w szwach - na poły darmowe, na poły zrujnowane mieszkania nadawały się znakomicie dla biednej cyganerii - muzycznej, plastycznej, literackiej. Tam ci nieuznawani przez oficjalną sztukę i niesankcjonowani przez krytyków twórcy działali, tworzyli, realizowali swoje pomysły. Każdy był artystą, kto chciał nim być, kto potrafił malować i zdołał wyrażać twórczego ducha przy pomocy obrazów. A o publiczność nie było trudno: mało to było murów, ścian i powierzchni na ulicach, a także w podziemiach metra, na które patrzyli przypadkowi przechodnie?



Tak właśnie, nie w żadnej galerii, prezentował swe pierwsze dzieła Basquiat, syn emigranta z Haiti, młody człowiek, który rzucił szkołę i malarstwa uczył się sam, po prostu oglądając albumy i rysując. Niewiarygodny talent artystyczny został zmarnowany wskutek zbyt wczesnego sukcesu. Krytycy okrzyczeli go samorodnym geniuszem, popyt na jego obrazy już w 1982 r. był ogromny. Nieoczekiwanie duże pieniądze, wielki świat nowojorskiej śmietanki towarzyskiej, presja reprezentujących go marszandów domagających się wciąż nowych dzieł - wszystko to zdemoralizowało młodego człowieka. Coraz częściej egzystował w zamroczeniu, malował coraz mniej i gorzej, w 1988 r. zmarł z powodu przedawkowania narkotyków. Miał 27 lat.



Właściwie nie zdążył się rozwinąć. Był monotematyczny, malował niesłychaną kakofonię wizualną Nowego Jorku. Obok szkicowych rysunków malowanych kolorową farbą, często wprost z aerozolowych pojemników, zostawiał na swych obrazach napisy, znaki, symbole. Zestawiał kolory jaskrawe, śmiałe, intensywne, zderzał wizerunek z napisem, znak graficzny z bazgrołami, plamę barwną z czarnym zygzakiem. Graffiti.



Jego dzieła są szalenie ekspresyjne, mówią o ogromnym tempie życia miasta, dużo się na nich dzieje. Artysta żył i tworzył w wiecznej gorączce korespondującej z gorączką miasta. Widzimy natrętną powtarzalność tematów, motywów, napisów. Są to obrazy-plakaty, obrazy-manifesty, na wielu z nich przeważają nerwowe, obsesyjnie wypisywane zwroty. Kolory naśladują jakby kalejdoskopową mnogość barw Nowego Jorku.

Basquiat, samorodny talent, najlepiej zawarł w plastycznym, metaforycznym skrócie istotę i ideę życia cyganerii nowojorskiej, mieszaninę ras, kultur, pomysłów, kłębowisko idei, przemieszanie muzyki, literatury i malarstwa. Pokazał wielki tygiel nowojorskiej kultury. (dziennik)



"The only thing the market liked better than a hot young artist was a dead hot young artist, and it got one in Jean-Michel Basquiat, whose working life of about nine years was truncated by a heroin overdose at the age of twenty-seven. His career, both actual and posthumous, appealed to a cluster of toxic vulgarities. First, the racist idea of the black as naif or rhythmic innocent, and of the black artist as "instinctual," someone outside "mainstream" culture and therefore not to be rated in its terms: a wild pet for the recently cultivated collector. Second, a fetish about the freshness of youth, blooming among the discos of the East Side scene. Third, guilt and political correctness, which made curators and collectors nervous about judging the work of any black artist who could be presented as a "victim." Fourth, art-investment mania. And last, the audience's goggling appetite for self-destructive talent: Pollock, Montgomery Clift. All this gunk rolled into a sticky ball around Basquiat's tiny talent and produced a reputation.

"Basquiat's career was incubated by the short-lived graffiti movement, which started on the streets and subway cars in the early 1970s, peaked, fell out of view, began all over again in the 1980s, peaked again, and finally receded, leaving Basquiat and the amusingly facile Keith Haring as its only memorable exponents. Unlike Haring, however, Basquiat never tagged the subways. The son of middle-class Brooklyn parents, he had a precocious success with his paintings from the start. The key was not that they were "primitive," but that they were so arty. Stylistically, they were pastiches of older artists he admired: Cy Twombly, Jean Dubuffet. Having no art training, he never tried to deal with the real world through drawing; he could only scribble and jot, rehearsing his own stereotypes, his pictorial nouns for "face" or "body" over and over again. Consequently, though Basquiat's images look quite vivid and sharp at first sight, and though from time to time he could bring off an intriguing passage of spiky marks or a brisk clash of blaring color, the work quickly settles into the visual monotony of arid overstyling. Its relentless fortissimo is wearisome. Critics made much of Basquiat's use of sources: vagrant code-symbols, quotes from Leonardo or Gray's Anatomy, African bushman art or Egyptian murals. But these were so scattered, so lacking in plastic force or conceptual interest, that they seem mere browsing - homeless representation.



"The claims made for Basquiat were absurd and already seem like period pieces. 'Since slavery and oppression under white supremacy are visible subtexts in Basquiat's work ,' intoned one essayist in the catalog to his posthumous retrospective at the Whitney Museum, 'he is as close to Goya as American painting has ever produced.' Another extolled his 'punishing regime of self-abuse' as part of 'the disciplines imposed by the principle of inverse asceticism to which he was so resolutely committed.' Inverse asceticism, apparently, is PC-speak for addiction. There was much more in, so to speak, this vein. But the effort to promote Basquiat into an all-purpose inflatable martyr-figure, the Little Black Rimbaud of American painting, remains unconvincing."


2 komentarze:

  1. Anonimowy18/8/08

    Hola,
    gwoli prawdy trzeba dodać, że artystę tego wykreowała - muszę użyć tego słowa - zmowa kilku nowojorskich krytyków, którzy zarobili na nim fortunę.
    Basquiat nie był ani lepszy ani gorszy od wielu ówczesnych graficiarzy. Jego przewagą było natomiast to, że był czarny co doskonale wpisywało się zapotrzebowanie zdominowanej przez lewaków artystycznej śmietanki NT. Mit kloszarda- geniusza przeciwstawiono konserwatywnej reganomice, itd, itp... Dziś z tego już niewiele zostało

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ bardzo dziękuję za uzupełnienie. Po to są właśnie komentarze, żeby posty były "pełniejsze". Cytowane tu opinie nie są autorytarne i ostateczne. Dlatego zachęcam wszystkich do wypowiedzi i pisania własnych opinii.

    OdpowiedzUsuń

    Serpent.pl