Morphine - Live in Detroit 2000



Morphine powstał w 1989 roku. Początkowo muzycy grali w klubach Bostonu i niewiele wskazywało, że ich sytuacja kiedykolwiek ulegnie radykalnej poprawie. Prawdziwa historia tego zespołu zaczęła się obiecującym debiutem Good (1992), a zakończyła kiedy 3 lipca 1999 roku Mark Sandman z gitarą basową w dłoniach dziękując publiczności festiwalu Nel nome del rock w Palestrina i dedykując swoim włoskim słuchaczom "superseksowną" piosenkę, zmarł na atak serca. Zmysłowość w muzyce zespołu Morphine obecna była chyba zawsze, stanowiąc o jej niepowtarzalnym klimacie, oryginalnym stylu i naturalnym, pozbawionym snobistycznej pozy odbiorze. Zmysłowość była również traktowana jako remedium na przemijanie, o czym przekonują poetyckie, doskonale zharmonizowane z muzyką teksty [...]

Debiutancki album zdobył nagrodę jako najlepsza płyta niezależnej wytwórni w konkursie Boston Music Awards. Następną płytę wydała firma Rykodisc (znana między innymi jako wydawca Franka Zappy). Na drugiej, wydanej już w następnym roku płycie Cure For Pain za perkusją zasiadł Billy Conway (znany wcześniej m.in. z zespołu Treat Her Right). Wprawdzie w większości utworów nadal grał Jerome Deupree, gdyż wprowadzenie nowego perkusisty dokonało się w trakcie nagrywania płyty, jednak ewolucja zespołu wyraźnie wskazywała kierunek w jakim zmierzały ambicje Sandmana. Na tej płycie Morphine pogłębili znany już image przez mniej ostentacyjne nawiązania do jazzu i bardziej zróżnicowaną fakturę (Sandman oprócz 2-strunowej gitary basowej, grał na gitarze i organach, Dana Colley brzmienia saksofonu barytonowego wsparł solówkami na tenorze, a poza tym wokalnie towarzyszył liderowi. Pod względem atrakcyjności nie była to płyta, którą można byłoby polecać słuchaczom list przebojów (poza może Mary Won't You Call My Name przeboju właściwie nie było na niej żadnego), ale jako dzieło stanowiła wizję porównywalną z największymi dokonaniami swoich czasów. Wyraźnie też daje się tu dostrzec ambicja tworzenia muzyki o charakterze transowym, czy nawet magicznym. A warto zauważyć, że dążenie to na początku lat dziewięćdziesiątych było zjawiskiem dość częstnym, spotykanym na gruncie różnych gatunków od jazzu, aż po techno, a zarazem nowym, gdyż nigdy wcześniej nie istniało tak duże zapotrzebowanie na muzykę bazującą na nastroju, brzmieniu, fakturze, a jednocześnie jawnie odrzucającą funkcję czasu pojmowanego jako element konstrukcyjny.


Buena

Kolejna płyta zespołu Yes (Rykodisc 1995) była już sukcesem rynkowym. Kolejny zespół wywodzący się z undergroundu stawał się towarem sprzedawanym jak produkty wielkiego przemysłu. Ale też nie był to sukces niezasłużony, a zespół nie czynił ustępstw na rzecz wdzierającej się siłą mody na muzyczną bylejakość [...] Czwarta płyta zespołu Like Swimming (wydana w marcu 1997 r.) nie zyskała tak dobrych recenzji jak poprzednie. Jeszcze jeden dowód, że krytycy zbyt łatwo przyzwyczajają się do raz przyklejonych etykietek. Być może też pewna część związanej ze środowiskami undergroundowymi publiczności nie zaakceptowała kontraktu zespołu z Dreamworks Records [...]



Idea muzyki wywodzącej się z fizycznego obcowania z dźwiękiem i fizycznie oddziałującej na organizm, zestawień dźwięków o magicznej sile terapeutycznej, idea grania, które w swym brzmieniu i motoryczności odnajduje moc dokonywania przemian, to przecież cel o którym Mark Sandman mówił w licznych wywiadach wprost, wyraźnie akcentując fizyczne oddziaływanie dźwięku na organizm. Specjalnie dla tych, którzy poszukiwali w muzyce Morphine ciągłości i konsekwencji, muzycy skompletowali płytę zawierającą materiał wcześniej publikowany na ścieżkach dźwiękowych do filmów i na singlach. 23 września 1997 roku ukazała się ona pod tytułem B-Sides and Otherwise. Milczenie krytyki było aż nazbyt wymowne. Okazało się bowiem, że wszelkie interpretacje poprzedniej płyty zawieszone są w próżni, a droga jaką zmierza zespół wytyczona jest od dawna i konsekwentnie, krok po kroku przemierzana. Nawet przebojowy Mile High nagrany w składzie poszerzonym o saksofonistę tenorowego Russa Gershona, trębacza Toma Haltera i perkusistę Larry'ego Derscha (ze ścieżki do filmu Things To Do In Denver When You're Dead) nie zmienia charakteru całości, która z wielu względów (nie tylko dlatego, że zawiera utwory z okresu kilku lat) może być traktowana jako podsumowanie historii zespołu.


Thursday

Teksty Sandmana, ciemne, sugestywne w obrazowaniu, czasami niedopowiedziane i zawieszone w dwuznaczności doskonale korespondują z muzyką tria. Czasami zresztą trudno mówić o tekstach w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie są to piosenki, gdzie muzyka pełni rolę li tylko ilustracji. Słowa nie opowiadają, stając się raczej hasłami wywołującymi nastroje i skojarzenia, swoistymi zaklęciami. Jest w tym założeniu konsekwencja. Funkcje narracyjne w swoich utworach zespół zawsze chyba traktował jako drugorzędne. Ostatnia płyta zespołu, nagrana jeszcze za życia Sandmana, ukazała się 1 lutego 2000 roku pod tytułem The Night. Już w chwili wydania był to dokument dążeń i ambicji muzyków. Poszerzony znacznie skład (podstawą nadal było trio, jednak w sumie w nagraniu płyty wzięło udział 13 muzyków) objął obok tradycyjnie kojarzonego z rockiem instrumentarium również wiolonczelę, altówkę, egzotyczną perkusję i instrumentarium różnych kręgów kulturowych, na przykład ud (arabską odmianę lutni) i bębny obręczowe. Obecne już wcześniej dążenie do nadania muzyce magicznej mocy, na płycie tej znalazło swoje kolejne potwierdzenie. Skojarzenia brzmień i zestawienia instrumentów z odległych przestrzeni i okresów historycznych zadecydowały, iż płyta The Night okazała się jednym z ciekawszych projektów ostatnich lat.



Nagła śmierć Marka Sandmana stała się symboliczną cezurą w muzyce amerykańskiego undergroundu. Kiedy zabrakło tego 47-letniego muzyka, na zachodnim wybrzeżu dogorywała moda na grunge, jeden po drugim rozsypywały się zespoły takie jak Soundgarden i takie jak The Presidents Of The United States, a zmęczona muzyką publiczność pławiła się w ciepłych i płytkich wodach zespołów i wykonawców, których teledyski co kilka godzin powtarzała MTV: Offspring czy Madonna są jednymi z wielu wielu narzucających się w tym miejscu przykładów. Związani z Sandmanem członkowie Morphine założyli nowy zespół pod nazwą Orchestra Morphine oraz fundację The Mark Sandman Music Education Found. Ich zamiarem jest kontynuacja idei muzycznych i artystycznych Sandmana oraz edukacja w tym kierunku młodego pokolenia. Niestety, nie będzie już Morphine [...] (Krzysztof D. Szatrawski)


Early to bed

Dana Colley - Sax (Baritone), Vocals (bckgr), Baritone, Tenor (Vocal), Double Sax
Billy Conway - Guitar, Drums
Mark Sandman - Vocals, Slide Bass

The odd title of this final sanctioned release by Morphine before Mark Sandman's untimely death comes from its origin — a tape made by an audience member at a Detroit show during Morphine's Cure for Pain tour. While the tapes were mastered by Sandman shortly before his demise, the original quality of the recording cannot be overcome. Still, this is a good document of Morphine's excellent live show and displays the energy and passion that they played with during the tour that supported their breakthrough album. Some short tracks featuring banter probably could have been sacrificed in favor of more songs, but on the whole the album stands as a loving tribute to an innovative band. (Stacia Proefrock)

Found on velhorockeiro.blogspot

link in comments

3 komentarze:

  1. Anonimowy1/2/09

    nienajlepsza jakość tych nagrań, ale i tak wielkie dzięki. jeśli masz coś więcej Morphine to bardzo chętnie.
    czasami bardzo brakuje Sandmana (albo kogoś takiego jak Sandman) w obecnej muzyce...
    jeszcze raz dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy5/9/11

    Wychodzę z założenia, że jeśli ktoś zna i lubi Morphine (dla mnie jest to kultowa kapela, jeden z faworytów), spokojnie można polegać na jego guście;) Zaczynam wertować pozostałe posty. Dzięki za tekst! Zainteresowanym polecam także wszystko, co związane z Morphine i low rockiem, czyli m.in.: Treat Her Right, Twinemen, A.K.A.C.O.D., Bourbon Princess.

    OdpowiedzUsuń

    Serpent.pl