4 comments
Posted in , , ,

Maestro Trytony - Heart Of Gold (2004)



Grupę Maestro Trytony założył Tomek Gwinciński - perkusista pierwszej Miłości, Arhythmic Perfection i Łoskotu, gitarzysta Trupów i Czanu. Po znakomitej "Enoptronii" (jest swego rodzaju poematem dźwiękowym. Przenikają się tu motywy współczesnej kameralistyki (Bartok, Strawiński, Ives) po tradycję eksperymentów nowojorskiej sceny avantjazzowej i wreszcie specyficznie polski miękki liryzm a'la Komeda) pojawia się właśnie nowa płyta w jeszcze większym stopniu zatopiona w świat muzyki avant rockowej, czasami przypomina elektryczne nagrania Freda Fritha, częściej natomiast przypomina nagrania Maestro Trytony.

"Druga płyta Masetro Trytony pojawia się po trzech latach studiów El Melopeo Y Maestro, zagadnień związanych z budową cukiernicy i prób konwersji niektórych zdań teorii gier [BREKKEK - KEKEK] do roli skończonego basso continuo. Powrót, po udanym albumie "Enoptronia", odbywa się w enturażu kwartetu ze szpinetem i gitarą, powiększonego o nowe sonory Gorzyckiego i liczne pudełka z serii: Enigma, Jocasta, Nano Ultra. Całości dopełnia, zwracająca logicznie uwagę na aspekt sakralny pewnych zastosowanych rozwiązań, gra geniusza fletowego, Tomasz Pawlickiego. Album Heart Of Gold, to zatem, jak pisał Hrabia Potocki, -gówniana transgresja, kotlety z liści marchwi, muzyka malukka..." (opis wydawcy)

'...Gwinciński pozostaje dla mnie jednym z najwiekszych erudytów sceny postyassowej, muzykiem, który wychowany na Led Zeppelin i Deep Purple śmiało i bez kompleksów wkroczył na scene jazzu, awangardy i muzyki współczesnej. Jego dźwiekowy tygiel przy każdym spotkaniu eksploduje: wymyka sie wszelkim kategoriom, inspiruje, wyprzedza o kilka długości konkurencję. Na "Heart Of Gold" słychać ogromna wyobraźnię i zmysł kompozytorski Gwincińskiego tworzącego swój własny świat dźwiękowy, w którym równie ważny jest Ives, Strawiński, Frith czy Zorn. Album rozpoczyna sie od iście kameralnego "Q.R.G." stanowiącego rodzaj prologu do dalszych dźwiękowych obrazów, w których brzmienie szpinetu i fletu Tomasz Pawlickiego miesza sie z gitarową fuzja avant jazzu i rocka lidera. Są na tej płycie fragmenty niedające mi spokoju "Magic Tiara Part 2" zbudowany na hipnotycznym, repetytywnym podkładzie gamelanu oraz debussy'owska kantylena fletu w "Heart Of Gold". To tylko dwa przykłady z każdym kolejnym powrotem do tej płyty odjaduje ich coraz wiecej...' (GW, 2004)


(fot. J. Słodkowski)

Maestro Trytony is a musical undertaking by Tomasz Gwincinski, a composer, improviser, guitarist, a leading personality of the "Music from Brain" scene based in Bydgoszcz, Poland. The idea of the "Music from Brain" production is its modern classical chamber music overtones in moder jazz area. Maestro Trytony album "Enoptronia" is a turning point in the record collection of the scenes. This recording, inspired by jazz noncomformists (John Coltrane, Albert Ayler, Eric Dolphy, Ornette Coleman) as well as rock avant-garde composers (Fred Frith, Frank Zappa), combines improvisation with the modern classical form. Doing so, it retains the rock energy, improvisational freedom and wit, the idiosyncratic features of jazz. The recorded music flavors of the Polish soft romantic lyricism so characteristic in the works of Krzysztof Komeda. The quest star is Andrzej Przybielski, nestor of the Polish non-mainstream jazz. The second albums of MT is called "Heart of Gold" and is released in 2004.

link in comments
No comments
Posted in , , , ,

Spotkania Teatralne Innowica 2008



W dniach 1-3 maja 2008 roku w malutkiej Łemkowskiej wsi Nowica odbyły się I Spotkania Teatralne INNOWICA 2008. Niezwykle trudno pisać obiektywną relację z przedsięwzięcia, z którym jest się emocjonalnie i uczuciowo związanym od samego początku. Niemniej postaram się zapomnieć na moment o wzruszeniach i w kilku słowach opisać to, co się wydarzyło.

Spotkania otworzył Lwowski Teatr Lalek, który - ku uciesze najmłodszej publiczności - zaprezentował w plenerowych warunkach przedstawienie "Słomianyj byczok". Dzieci, ale również starsi - mimo iż przedstawienie było w języku ukraińskim - dali się znakomicię wciągnąć w zabawną opowieść o słomianym byczku i jego perypetiach. To był jednak przedsmak tego, co miało nastąpić później. Po Teatrze Lalek wystąpił Teatr Snów, kierowany przez Zdzisława Górskiego, który zaprezentował "Pokój", o samotnym mieszkańcu pokoju na pograniczu marzenia sennego zamieszkałego przez dziwne postacie. Uczestnicząc w tym widowisku widzowie stali się uczestnikami tego onirycznego świata.



Dla Teatru Snów INNOWICA to niezwykłe, inspirujące miejsca prezentacji, świetna atmosfera, urozmaicony i ambitny program (...) Pod wpływem krajobrazu i miejsc prezentacji, nasunęła mi się myśl, że może w jakieś kolejnej edycji pokusić się o przygotowanie projektu kilku wykonawców. Byłoby to przygotowane specjalnie na Państwa imprezę (...) - Zdzisław Górski, Teatr Snów


Teatr Snów "Pokój" (fot. Filip Bojko)

Nie opadły jeszcze wrażenia po spektaklu Snów kiedy to zjechała Kapela Hałasów, czyli Jacek i Alicja Hałas. Na kilka dni rozbili swoją magiczną jurtę, w której zaprezentowali program "Nomadzi Kultury" - pieśni wykonywanych w dawnych czasach przez tzw. dziadów, przemierzających tereny Rzeczypospolitej, stare pieśni innych narodowości - Romów, Wołochów etc. Państwo Hałasowie grając na oryginalnych tradycyjnych instrumentach jak np. lira korbowa, gordon, fujara, bęben wzorem "dziadów" wędrują po Polsce i Europie wyczarowując magiczne klimaty i wspaniałą atmosferę gdziekolwiek się pojawią. Każdy, kto pojawił się w jurcie znalazł coś dla siebie.


Jacek Hałas (fot. Wacław Bugno)

Pierwszy dzień zakończył się niezwykłym pokazem w wykonaniu SAO (Sztuka Awangarda Ogień) i Lubaya (Michała Lubiszewskiego), którzy zaprezentowali widowiskowy fireshow z towarzyszeniem równie wspaniałej muzyki tworzonej "na żywo". To był prawdziwie "rootsowy" pokaz oddający rytm ziemi i budzącej się do życia przyrody.



Chciałem podziękować z zaproszenie nas do Nowicy... Naprawde rewelacyjne miejsce! Mam nadzieje, że za rok też się uda wyczarować Spotkanie Teatralne. Było by miło - Tomek Oparowicz, Sztuka Awangarda Ogień


SAO (fot. Kolec)

Drugi dzień Spotkań był dniem zupełnie niezwykłym. Wieczorem - w przepięknej zabytkowej cerkwi pod wezwaniem św. Paraskewii - spektakl "Hiob" zaprezentował Teatr Woskresinnia ze Lwowa. Przedstawienie w reżyserii Jarosława Fedoryszyna na podstawie sztuki Karola Wojtyły moim skromnym zdaniem było niesamowitym i poruszającym do głębi przeżyciem artystycznym zmuszającym widza do religijnej refleksji. To wydarzenie z pewnością na długo zostanie zapamiętane przez tych, którym było dane dostać się do środka. Zupełnie odrębną kwestią jest to szczególne miejsce, w którym odbyła się prezentacja. Wszyscy - łącznie z osobami duchownymi - byli mocno wzruszeni i zachwyceni profesjonalizmem i środkami artystycznego wyrazu.


Teatr Woskresinnia "Hiob" (fot. Wacław Bugno)

Po zakończeniu spektaklu - ci, którzy mieli jeszcze siłę - uczestniczyli w innym magicznym wydarzeniu choć o nieco innym charakterze - w spektaklu Wielokulturowego Zespołu Ludowego WIOHA pt. "Zaufaj duchowm, co w tobie śpią". Animatorem WIOHY jest niezwykły artysta, poeta i muzyk - Krzysztof Wrona - przyjaciel Nowicy - na codzień mieszkający w innym cudownym miejscu w okolicach Kielc.

Trzeci dzień również upłynął pod znakiem wydarzeń niezwykłych. Oto do Nowicy ściągnęli artyści związani z nią od lat i corocznie są jej gośćmi, czyli Teatr Węgajty. Przyjeżdżają żeby kolędować z mieszkańcami Nowicy i wlać w ich serca trochę otuchy i nadziei. Tym razem przyjechali z przedstawieniem "Kalevala" opartym na fińskim eposie, który okazał się na tyle uniwersalnym, że artyści musieli zaprezentować go trzy razy po rząd. To było zupełnie kuriozalne wymagało od artystów niebywałej kondycji. Jestem przekonany, że ich wysiłki wynagrodził zachwyt publiczności, która z wypiekami na twarzy opuszczała świetlicę w szkole w Nowicy.



Przede wszystkim slowa podziękowania i podziwu: to co zrganizowaliscie bylo świetne. Było to co najważniejsze; znakomita atmosfera.Nieuchwytne, a jednak konkretne. Festiwal teatralny w takich warunkach to rzecz unikalna. Wyobrażam sobie, że w konsekwencji to coś bardzo pożytecznego i tworczego. Bardzo ważne, że pokazany był spektakl - Krzysztofa Wrony - ktory wyrósł z ducha miejsca. Także nasza Kalevala miała od początku wpisaną Nowicę. Dlatego dobrze było ją wreszcie tam pokazać. A Wy po prostu stworzyliście kontekst. Z kolei jurta jak z księżyca, ale za to jaka świetna przestrzeń, przestrzeń spotkania! Potrzebna jak pokarm. Warto by pomyśleć, jak utrzymać specyfikę festiwalu w przyszlości. Kontynuować na pewno warto - Wacław Sobaszek, Teatr Węgajty


Teatr Węgajty "Kalevala" (fot. Alek Budzyński)

Nie byłyby to jednak pełne Spotkania gdyby ich zwieńczeniem nie była wspólna zabawa wszystkich uczestników: gości, publiczności, artystów i mieszkańców Nowicy. Jej motorem i siłą sprawczą były właśnie Węgajty, które przenosząc się do jutry Państwa Hałasów zapewniły doskonałą zabawę - wspólne muzykowanie i tańce. Wszyscy dali się porwać w ten niesamowity wir dźwięków i pląsów. Mocniejszym akcentem zabawy była muzyka w wykonaniu grupy Nowica 9, która na stałe mieszka i kultywuje muzyczne tradycje płynące z ducha nieżyjącego wiejskiego muzykanta Jana Szymczyka.



Dodatkowym elementem Spotkań - towarzyszącym przez wszystkie dni - była wystawa prac Małgorzaty Dawidiuk "Ikony-Cienie". Wszystkie te opisy nie oddają w całości wzruszeń i emocji. Jest czymś zupełnie niebywałym, że we wspaniałej atmosferze mogło się spotkać tylu niezwykłych ludzi w tym magicznym miejscu jakim jest Nowica. Na zakończenie pozwolę sobie zacytować refleksję jednego z artystów - Lubaya.

"Nowica, jak i cały Beskid Niski z racji swej niezwykłej magii od ponad 25 lat przyciągają mnie do siebie. Tym bardziej, znalezienie się wśród tak znakomitych artystów, pośród wyjątkowych kulis Nowicy, stało się dla mnie jednym z najważniejszych wydarzeń budzącej się do życia wiosny. Ta magia dodała cudownym spektaklom Teatru Snów, Teatru Woskriesinnia oraz Teatru Węgajty dodatkowej wartości – wartości wręcz transcendentalnej – bez względu na chwilowe załamania pogody. Niezwykle miło było ujrzeć także rdzennych mieszkańców Nowicy, którzy z zainteresowaniem brali udział w Spotkaniowych wydarzeniach. W ten sposób materializowała się idea spotkań kultur miejskich i wiejskich…

Zaproszenie do współpracy przy spektaklu Teatru SAO było dla mnie ogromnym wyzwaniem. Improwizacja dźwiękowa do pokazów teatru ognia powstała ad hoc. Bez prób, czy wcześniejszych uzgodnień. Polegaliśmy na własnej intuicji. Dlatego cieszy mnie fakt tak pozytywnego odbioru spektaklu przez zaskakująco liczną publiczność, a także zadowolenie członków zespołu SAO z udanego występu i wspólnej zabawy, która swą uniwersalnością powodowała, że trudno było zorientować się, czy znajdujemy się tego wieczoru w Nowicy, Lagos, czy Kingston?


Nowica 9

Ogromnie ciepło wspominam zawsze granie z muzykami z Nowicy 9. Nie wyobrażam sobie nie wzięcia udziału w magicznych jam sessions, ilekroć nadarza mi się na to okazja. Wyrazy ogromnego szacunku - od muzyka dla muzyków - z Kapeli Hałasów oraz zespołu Teatru Węgajty za ogromną pracę dokumentalistyczną i talent w kultywowaniu tradycyjnych dźwięków i rytmów, które jak było to widać nadal trafiają do każdego, bez względu na jakiekolwiek preferencje, czy miejsce zamieszkania.

Wielkie znaczenie miał również towarzyski charakter Spotkań. Rozmowy i wspólna zabawa ze znajomymi, często od lat nie widzianymi, ludźmi pozostanie na długo w pamięci. A Nowica – miejscem, gdzie znowu okazuje się, jaki ten nasz świat jest mały…

Chwała organizatorom, pozdrowienia dla artystów, wdzięczność mieszkańcom i ukłony w stronę publiczności za wspaniałe Spotkania Teatralne InNOWICA 2008! Niech żyje InNOWICA 2009!"

Spotkania odbyły się przy finansowym wsparciu Województwa Małopolskiego, TP SA, PKO BP, gminy Uście Gorlickie, spółki Impel Griffin. Swojego patronatu udzielili - Ambasada Ukrainy w Polsce, Wydawnictwo Czarne, TVP Kultura, MojeGolice.pl, Beskid-Niski.pl, Gorlice.Info.

PS. W najbliższym czasie pojawi się krótki film dokumentujący w skrócie te 3-dniowe wydarzenia.

Czytaj więcej:
http://www.nowica.art.pl
http://www.mfa.gov.ua
http://nowica.blogspot.com

3 comments
Posted in , , ,

Mammut (1971)





Mammut to niemiecka grupa powstała na początku lat siedemdzisiątych i najogólniej mówiąc grająca popularnego wówczas krautrocka. Muzyczne fascynacje członków zespołu sięgały od muzyki klasycznej, przez blues do hardrocka. Słychać to zresztą na jedynej płycie, którą członkowie grupy nagrali własnym sumptem w roku 1971 nazywając swoję wytwórnię Mouse Trick Track Music. Mimo, że żadna z poważnych wytwórni nie wyraziła zainteresowania longplayem został on zauważony i dobrze przyjęty przez muzyczną krytykę. Cóż jeszcze mogę dodać? Najlepiej będzie zapoznać się z tą pozycją, a szczególnie z jednym bonusem (zamieszczonym powyżej) wydanym tylko na CD.

Klaus Schnur - guitar
Peter Schnur - guitar, vocal
Rainer Hofgfman - keyboards
Thilo Herrmann - bass, flute, vocal
Gunter Seier - drums



German heavy band Mammut is nowadays a pure and absolute rarity in the lights of rock classic music; their only album is also a record rather impossible to track down, plus it excels as a fantastic jewel of heavy music, scorching composition and optical art. The music is close to the early classic expressions of progressive rock, showing besides that an empathy for strange visions, compact concepts, psychedelic hazes and fuzz-growing emotions.

The ensemble seems to be a fusion between former bands The Rope Set and Those, consisting of Klaus and Peter Schnur on lead guitars and lead vocals, Rainer Hoffmann on piano and organ, Tilo Herrmann as bassist, flutists and backing vocalist, and Günter Seier on drums and percussions. Mammut was, anyhow, raised within the Stuttgart jazz scene, the German rock ideals, the heavy and dark music inspiration conceptuality, plus within the howling feelings that make rock an explosive and exploratory art. Their work scored an unique private print in the Orschwahl label, but was quickly confronted with legal issues, and was re-licensed by Little Wing of Refugees. The same label problems emerged when "Mammut" was re-released, since it was withdrawn quickly, disappearing for good.

References drag this hard rock (of psych smokes) movement into Krautrock, given that it is a German classic scene music print. Sometimes, the references to Embryo or Amon Duul bewilder beyond how the music's strength mainly sounds like. The band had a special likeness for Deep Purple, otherwise their main acid thrill had everything to do with the evolved giant lengths of Hard Rock, Hard Blues and Hard Psych. The particular slight references to Canned Heat, Tomorrow's Gift or Frumpy surface interestingly.

Mammut insightly plays heavy concept rock, with an entire arch sketched from the acoustic and lyrical breadths to the violently onirical and strangely (ec)static drone-like jams. The tangent values - that reflect pure psychedelism and concept composition, hard sounds manipulation or a bit of a symphonic crust - are of no surprise at all, they add up both an unusual complexity and a decisive precision of trembling rock, within the popular intense graphic. This music generally raises above the limits of pushy and grouchy music, even if its dust art is of an underground music satisfaction. The programmatic movement, creating completely different values of music within each piece (not superficial are all the tracks conceptualized under the word of "Mammut"), gives a plus in talented (or wildly erupted) music writing. (progarchives)

link in comments
3 comments
Posted in , ,

Grzegorz Przemyk (1963-1983)



dziurawe mam ręce
wypadają mi z nich
pierwsze drobne czereśnie
tego roku
nie doniosę ich chyba
do ciebie
syneczku
- Barbara Sadowska (ze zbioru "Słodko być dzieckiem Boga")

Reportaż Wojciecha Tochmana (fragmenty)

Grzegorz Przemyk umarł wczesnym popołudniem. Miał 19 lat. Był maturzystą Liceum im. Modrzewskiego. Był synem Barbary Sadowskiej, poetki. Niektórzy spośród jej przyjaciół mówią dzisiaj: gdyby nie taka Basia, nie jej dom, nie byłoby takiego Grzesia. Nie byłoby tej śmierci. Jej matka postanowiła sprawdzić, co czeka wnuka, który właśnie się urodził. Pojechała do wróża znanego w całej Warszawie. Wróż brał spore pieniądze, ale przyszłości nie zdradzał od razu. Kazał czekać na list. Był maj 1964 roku.

List nadszedł wkrótce. Jej matka otworzyła kopertę, wyjęła kartkę, przeczytała. Schowała ją i znowu wyjęła. I znowu przeczytała. Zaczęła ją drzeć: powoli, dokładnie, na coraz mniejsze kawałeczki.

Barbara lubiła wracać do tej rodzinnej opowieści, ale nigdy nie powiedziała, co tam było napisane. Bo sama nie wiedziała. Mówiła o tym bez niepokoju, żartobliwie. Aż do 12 maja 1983 roku.

Tego popołudnia nie było jej w domu. Do syna przyszli koledzy. Wypili trochę wina (później prasa napisze, że byli pijani). Zrobiło się ciemno od chmur, więc wyszli na balkon (wysokościowiec przy Hibnera stoi nieopodal Marszałkowskiej, z mieszkania na jedenastym piętrze.widać całe centrum). On lubił burzę, więc krzyknął: - Idziemy na Starówkę, dajmy się zmoczyć.

Wybiegli, burza minęła, nadeszli milicjanci, chcieli dokumentów. Z ulicy (ściślej: z placu Zamkowego) zabrali go na komisariat przy Jezuickiej. Był z nim starszy kolega, a jej przyjaciel (ten romans bezpieka ogłosi w mediach jako dowód na moralne zepsucie domu przy Hibnera).

Z komisariatu syna zabrało pogotowie. Z siedziby pogotowia przy Hożej mieli go przewieźć do psychiatryka, bo lekarz nie dostrzegł pobicia. Dostrzegł obłęd. Ale ona już się dowiedziała, już przybiegła, już rozmawiała z doktorem (- Mój syn nie jest psychiczny, on jest pobity - tłumaczyła).



Wzięła go do domu.

Opowiadał, że bili go milicjanci, łokciem w brzuch.

Nazajutrz trafił do szpitala na Solcu. O godzinie 0.15 (więc już 14 maja) lekarze zaczęli operację. - Najchętniej bym zemdlał - powiedział jeden z nich, gdy zajrzał do środka.

Operacja skończyła się nad ranem.

Grzegorz Przemyk umarł wczesnym popołudniem. Miał 19 lat. Był maturzystą Liceum im. Modrzewskiego.

Był synem Barbary Sadowskiej, poetki.

Niektórzy spośród jej przyjaciół mówią dzisiaj: gdyby nie taka Basia, nie jej dom, nie byłoby takiego Grzesia. Nie byłoby tej śmierci.

Obok, dwie minuty od ulicy Hibnera, przy Jasnej na tyłach domów towarowych "Centrum", mieszkała kiedyś inna poetka. Grzegorz był rówieśnikiem jej syna - Dawida. Dawid B., dzisiaj psycholog, opowiada o dzieciństwie: - Dorastaliśmy pod stolikami w barku Kurierek. Tam nasze samotne mamy ubrane w jakieś pióra i kwiaty popijały wino.



Z Kurierka (którego dzisiaj już nie ma, jest Pizza Hut) do bloku przy Hibnera (dzisiaj: ul. Zgoda) nie szło się nawet minutę. Był to wtedy bardzo nowoczesny blok: z portierem na dole i niezwykle szybką windą z rozsuwanymi drzwiami. Każdy mógł wjechać na górę i wejść do mieszkania na jedenastym piętrze: przyjaciele i znajomi albo ktoś przed chwilą spotkany na ulicy. Każdy mógł coś przynieść do jedzenia albo nie przynosić nic. Barbara gościła, czym miała, a gotowała świetnie. Koczowali tu niedocenieni albo zakazani artyści, poeci przeklęci (Ratoń, Stachura, Milczewski-Bruno, inni). Wszyscy słuchali Janis Joplin, mówili wiersze francuskich poetów, wspominali Wojaczka, trzymali kciuki za sądzonych robotników. - To cyganeria tamtych czasów. Sztuka, wódka, nieprzystosowanie społeczne i wolny seks - mówią ci, którzy widzieli.



Robotników (właśnie skończyli siedzieć za wolność) nie całkiem już młode poetessy witały przed bramą Rakowieckiej. Zmęczeni i znudzeni więzieniem dawali się przyprowadzać prosto na Hibnera. A tu wciąż tłum: jeszcze jakaś młodzież; jakieś coraz starsze dzieci-kwiaty; jacyś księża z Bieszczad, z Wybrzeża, z gór, którzy przyjechali do stolicy w niejasnych celach i tutaj legli zmęczeni.

W tym domu zawsze dbano o człowieka.

"Wszyscy byli ich rodziną - napisze po latach Marta Kucharska, ostatnia narzeczona Edwarda Stachury. - Nawet pan Franio, współpracownik SB i bramkarz w tym domu. Chciał, żeby mu napisać podanie o rentę, to nie wahał się przyjść z tym na górę. - Jak będą o panią pytać, pani Basiu, to ja zawsze pani powiem" [...]



"Na nasze serca obrzękłe wątroby
Na nasze wargi popękane szorstkie
Na roztrzęsione fatalnie ręce
Oraz na mózgi w daremnej męce
I na te płuca co bez powietrza
Na strach bezsenny na koszmarny zegar
Na wszystko co jest udziałem naszym
Błagamy wzgląd miej ironiczna Pani" (Rafał Wojaczek)



Gra w szczerość
Możesz mnie prosić o obietnicę
obiecam - złamać mogę
O prawdę spytać
proszę mogę skłamać
O Bogu opowieści chcesz
Już w tej chwili mówię
o jego brwiach boskich
O śmierci też mówić dużo bzdurnie
krzyczeć płakać pogrzebywać
I o nasze dziś mnie spytać możesz
odpowiedzi poszukaj w sobie
Lecz o jutro mnie nie pytaj
bo nie wiem jeszcze
czy w ogniu utonę
czy w wodzie spłonę

fotografie: Mark Carrot


1 comment
Posted in , , ,

Spear - In Search Of Sparks (1997)



Muzyka Spear emanuje tym pierwotnym, groźnym pięknem, o którym pisał Rilke:"piękno jest tylko przerażenia początkiem". Tyle, że na "In Search Of Sparks" przerażenie już się zaczyna - z chwilą gdy w skupionym tonie rytuału rozlewa się bezkresną falą tęskna, nieziemsko subtelna, utkana z ech, zewów, nadwrażliwych przeczuć i ezoterycznych intuicji muzyka. Rozpoczyna się opowieść o rzeczywistości tego świata widzianej z perspektywy, która obejmuje również to, co nadrzeczywiste. Dźwięki konkretne przetworzone i spreparowane przez Spear stają się równocześnie zmysłowe i uduchowione, owiane mgłą i równocześnie wręcz podskórnie bliskie, wykraczające poza chwyty wyobraźni, a przy tym niosące nostalgiczne, pozawerbalne przesłanie przekonujące by się z nim utożsamić. Seans z muzyką Spear wymaga zupełnego zaangażowania, jest niebezpieczny dla tych, którzy wolą unikać najważniejszych pytań, jeśli jednak ktoś gotowy jest szukać pozorna melancholia "poszuk iwania iskier" okaże się dla niego maksymalnie kreatywna i inspirująca. (Rafał Księżyk)

Fragmenty rozmowy Rafała Księżyka z zespołem:

B.: Wspomniałeś, że to teksty symboliczne, dobór symbolu w przeważającej mierze określa taką twórczość. Korzystasz z pewnej, dość ściśle określonej i tradycyjnej, grupy symboli - typu gwiazdy, słońce, księżyc, sen ...

S.: Trzeba odróżnić to, co symboliczne od tego, co znakowe. Znak ma określone znaczenie, symbol przenosi treści niewyrażalne i ta transmisja zawiera silny element niedookreśloności. Te utwory drążą pokłady archetypiczne. Archetypy to pewne modelowe struktury charakterystyczne dla całej ludzkości. Nie ma się co dziwić, że od tysięcy lat ludzie patrzą w gwiazdy. To pewien model zachowania, który musi być odtwarzany przez każdego przeżywającego człowieka (...) Utwory symboliczne nie mają jednej wykładni. Są raczej zachętą do tego, aby każdy zinterpretował je na swój sposób. Dla mnie ten tekst jest odwołaniem do zatraconej możliwości komunikacji. U progu XXI wieku okazuje się, że ludzie mając olbrzymie ilości różnego rodzaju mediów komunikacyjnych, tak naprawdę są pozbawieni zdolności komunikacji. Dokonuje się ona na płytkim poziomie znaków, a nie głębszych treści.

B.: Jest w tych tekstach często powracający motyw - snu i przebudzenia, nocy i świtu...

S.: Tak. Jesteśmy zafascynowani stanem, który można by określić "pomiędzy", "nie - to, nie - to". Nie będąc tak do końca jednoznacznie określonym, można dotrzeć do większej ilości ciekawych miejsc. Dla nas istotny nie jest cel, ale droga [...]

B.: Klimat, oniryczny wręcz sposób artykulacji wokalnej piosenek, nadają im nostalgiczny, smutny charakter...

S.: (...) A jeśli chodzi o smutek... Należy on do rejonów tabu, o których wielu ludzi nie chciałoby wiedzieć. To wpływ amerykańskiego modelu życia: wszystko, co smutne - to złe, bo zagraża naszemu szczęściu. Smutek jest tymczasem nieodłączny od egzystencji i zawsze przepojony nadzieją. Nie jest to płyta depresyjna. Jest smutna w wymiarze globalnym, natomiast radykalnie nastawiona na przezwyciężenie tego smutku w wymiarze indywidualnym. Gdy obserwujesz tabuny pędzących zombies, trudno żywić entuzjazm do ludzkiej rzeczywistości. Ale równocześnie można zdać sobie sprawę, iż każdy z nich jest w stanie się przebudzić, musi tylko mieć odpowiednio silną wolę i spróbować [...]

Spear - Magical ambient shining with esoteric light and sadness. Coming from the spheres occupied once by Nocturnal Emissions and Coil. Packaged in a beautiful box with booklet and envelope.

link in comments
No comments
Posted in , , ,

Pentangle - Solomon's Seal (1972)



Grupa brytyjska założona w 1967 r. przez muzyków folkowych Berta Janscha (ur. 3.11.1943 r. w Glasgow, Szkocja) i Johna Renbourna. Duet zadebiutował albumem Bert And John, a wkrótce potem pozyskał do współpracy wokalistkę Jacqui McShee, specjalizującą się w szkockim repertuarze ludowym, oraz Danny'ego Thompsona (ur. w 1939 r.; bas) i Terry'ego Coxa (perkusja), występujących wcześniej w Blues Incorporated Alexisa Kornera. Nagrany w pięcioosobowym składzie longplay Pentangle łączył ciekawe elementy folku, bluesa i jazzu. Akustycznym gitarom Janscha i Renbourna towarzyszył dyskretny podkład sekcji rytmicznej i "anielska" wokaliza McShee. Oprócz tematów autorskich i tradycyjnych ("Let No Man Steal Your Thyme", "Brunton Town") na płycie znalazła się wersja przeboju The Staple Singers, "Hear My Call", zapowiadająca podejrzane skłonności Pentangle do muzycznego eklektyzmu.


In Time

Ich potwierdzeniem był drugi album. Sweet Child, zawierający m.in. dwie kompozycje jazzowego kontrabasisty Charlesa Mingusa: "Haitian Fight Song" i "Goodbye Pork Pie Hat". Płyta Basket Of Light była sporym rynkowym sukcesem zespołu, częściowo dzięki tematowi "Light Flight" z telewizyjnego serialu "Take Three Girls". Późniejsze nagrania Pentangle, mimo stylowej różnorodności i zastosowania wytłumionych instrumentów elektrycznych, brzmiały sterylnie i sztucznie w zestawieniu z równoczesnymi dokonaniami dwójki gitarzystów.

W 1972 r. zespół rozwiązał się, a jego członkowie ruszyli własnymi drogami. Thompson podjął współpracę z wokalistą i kompozytorem Johnem Martynem. Cox działał jako muzyk studyjny, a później perkusista w zespole akompaniującym Charlesowi Aznavourowi. Jansch wybrał karierę solisty, a McShee występowała w latach 1974-1981 z zespołem Johna Redbourna. W 1982 r. reaktywowana w oryginalnym składzie grupa odbyła europejskie tournee i nagrała album Open The Door, jednak indywidualne obowiązki muzyków spowodowały szybko personalne zmiany. Na płycie In The Round z 1988 r, Janschowi i McShee towarzyszyli Nigel Portman-Smith (bas) i Mike Piggott, a po odejściu drugiego z nich, w 1991 r. dokooptowano Petera Kirtly (gitara) i Gerry'ego Conwaya (perkusja). Równocześnie, Jansch i McShee nie wykluczali możliwości powrotu do starego pięcioosobowego składu Pentangle. (z archiwum rocka)

Terry Cox – drums, percussion, dulcitone, glockenspiel, vocals
Bert Jansch – acoustic guitar, appalachian dulcimer, recorder, concertina, vocals
Jacqui McShee – vocals
John Renbourn – acoustic guitar, electric guitar,sitar, recorder, vocals
Danny Thompson – double bass


Wedding Dress (1972)

Solomon’s Seal was the forgotten Pentangle album. The band’s swan-song, recorded as the folk quintet were splintering, reviews at the time dismissed it as a lacklustre final bow and subsequent assessments tended to concur. But how many actually heard it? The initial vinyl pressing was limited and the tapes were thought lost for years, eventually turning up among a pile of boxes propping up John Renbourn’s harmonium. That it re-emerged in 2003, in the midst of new folk revival, was entirely fitting, as here was a Pentangle album that dispensed with the progressive genre-fiddling of earlier albums in favour of a midnight-clear sound that chimed perfectly with the sounds of Will Oldham, PG Six and the like. A mix of quietly spooked standards and road-weary originals, it’s a forlorn album, certainly; Jacqui McShee’s vocals on The Cherry Tree Carol and Willy O’ Winsbury are heavy with an ancient across-the-ages sadness while tracks like Danny and Bert’s composition No Love Is Sorrow reveal the melancholy, yet still-warm alchemy at the heart of this truly unique outfit. (Andrew Male)

link in comments
    Serpent.pl