2 comments
Posted in , , ,

John Fahey - Transfiguration of Blind Joe Death (1965)



Muzyk o duszy i muzycznym rozumie miary Coltrane'a - a nieznany prawie nikomu? John Fahey (1939-2001) - Człowiek z gitarą akustyczną, snujący muzyczną opowieść odrębną, głosem całkowicie własnym, osobnym. Przychodzi z nikąd i zmierza do nikąd (po heideggerowsku będzie "z najdalszej dali"). Źródła jego muzyki przestają być rozpoznawalne, a to, co ona w nas porusza, jest ponadindywidualne i uniwestalne.

John Fahey był człowiekiem, który wprowadził do muzyki folk „strumień świadomości” i uczynił z niej muzykę klasyczną, muzykę, która do tego jeszcze przekroczyła za jego sprawą granicę pomiędzy muzyką Wschodu i Zachodu. Jako duchowy ojciec „amerykańskiej gitary prymitywnej”, Fahey uczynił z gitarowego solo „ćwiczenie duchowe”. Na płytach Great San Bernardino Party (1966) i Requia (1967) zaprezentował surrealistyczny świat tragicznych, podniosłych wizji. Fahey’owska „zachodnia raga”, zdefiniowana w trzech znakomitych instrumentalnych utworach A Raga Called Pat Part 3 & 4 z płyty Voice Of The Turtle (1968), Voice Of The Turtle z płyty America (1971) oraz Fare Forward Voyages z płyty pod tym samym tytułem (1973), przynosi powolny, hipnotyczny strumień wibrujących dźwięków, majestatyczny przepływ swobodnych formalnie, melodycznych fragmentów.


Red Pony

Te długie muzyczne medytacje ujawniają swoje działanie na dwóch poziomach: po pierwsze, ewokują rozległe krajobrazy o niezwykłej sugestywności, a po drugie – wskrzeszają duchy wszystkich ludzi, którzy przez nie wędrowali. Sny odkrywców, niepokój poszukiwaczy przygód i nadzieje pionierów łączą się w jedno – tu jednak Fahey powstrzymuje się przed epickim rozmachem, wybierając domowe zacisze i bliższy mu, impresjonistyczny ton, pełen ciepła i wrażliwości. Jego sztuka ożywia zbiorowe mity ludzkości. Jego muzyczna pielgrzymka odzwierciedla odyseję wszystkich Odyseuszów, którzy wędrowali (szli, jechali, płynęli) w nieznane.



Acoustic guitarist John Fahey was impossible to classify. His eclectic music included traditional-sounding folk pieces, Indian ragas, blues, and unpredictable modern works, not fitting securely into any specific category but somehow always sounding personal.

John Fahey was born on February 28, 1939 in Takoma Park, Maryland. His father played popular songs on the piano and Irish harp, and his mother was also a pianist. John spent his youth raising wood turtles and fishing in the Susquehawa River and upper Chesapeake Bay. On Sundays the family went to the New River Ranch in nearby Rising Sun, MD where they heard the top country and hillbilly groups of the day, like Bill Monroe and The Stanley Brothers. On a fishing trip in 1952 John met a black singer and guitarist named Frank Hovington, whose fingerpicking style so intrigued John that he bought his first guitar soon thereafter, a Sears Roebuck model that cost him $17.00, and started teaching himself to play.

In 1959 while at college, he recorded an album, using as his name Blind Joe Death, and pressing only 95 copies. After getting a B.A. in Philosophy and Religion from American University, Fahey moved to Berkeley, California in 1963, where he established his own label, Takoma Records, and began his long recording career. The following year he moved to Los Angeles, got an M.A. in Folklore and Mythology from UCLA, and was instrumental in the rediscovery of blues artists Skip James and Bukka White. He expanded the Takoma label to include fellow guitarists Leo Kottke and Peter Lang, among many others, and New Age pioneer George Winston was another whose early career was nourished by the quirky innovator.

In recent years the Takoma catalog has been purchased by Fantasy Records of Berkeley, CA, and Fahey's Takoma LPs are now being systematically reissued on CD. Fantasy Records executive Bill Belmont called Fahey “a true American musical genius.”


Desperate Man Blues

Fahey performed instrumentals that, because of his use of space and atmosphere, hinted at New Age a couple of decades before that genre was born, but his music generally contained much more variety and expressed quite a few different moods, often unpredictably.

The reissue called “The Legend of Blind Joe Death” includes all but one of the songs from the original 1959 recording although some are remakes from 1963 and 1967 (a few numbers are heard twice) because Fahey felt that his technique had greatly improved. Even on these early compositions, Fahey’s approach to playing blues and folk music was quite unique and his guitar tunings were unusual. “The Transfiguration of Blind Joe Death” is another early set that keeps one guessing, alternating moods constantly.

Despite its title, “The Dance of Death & Other Plantation Favorites” (1964) contains mostly original material. The guitar recital mixes together blues, Appalachian hillbilly music, and country, yet is strikingly original. There is even an Indian raga and a version of the Western swing classic “Steel Guitar Rag.”

”Days Have Gone By,” could be considered avant-garde folk music, an otherwise largely nonexistent style. Fahey’s mixture of folk styles from a variety of cultures all infused with the blues, some dissonance, and skillful finger-style guitar, is unique. Few other musicians would title a song “The Portland Cement Factory at Monolith, California.”

”Death Chants, Breakdowns and Military Waltzes,” contains all of the music recorded on Fahey’s two albums of the same name from 1963 and 1967, with most of the songs heard in two versions. Although containing original material, Fahey’s music often looks back to the 1800s not only with nostalgia but with a bit of whimsical distortion. How else to explain songs with the titles of “The Downfall of the Adelphi Rolling Grist Mill” and “Dance of the Inhabitants of the Palace of King Philip XIV”?

”America,” contains a pair of lengthy pieces (“Mark 1:15” and “Voice of the Turtle”) and the whimsical title “The Waltz That Carried Us Away and Then a Mosquito Came and Ate Up My Sweetheart.” The CD reissue also adds quite a few previously unreleased selections to the program, ranging from a Skip James blues to “Amazing Grace,” “America,” and a classical piece.

While all of the recordings mentioned thus far are solo acoustic guitar sets, “The Voice of the Turtle,” features Fahey playing duets with a variety of artists and ranging musically from Indian ragas to ancient blues, early country, and rockish psychedelia.

His other Takoma sets that are available on CD include “The Great San Bernardino Birthday Party and Other Excursions,” which is a collection of odds and ends circa 1962-1966, and The New Possibility: John Fahey’s Guitar Soli Christmas Album/Christmas with John Fahey, Vol. II, a reissue of his popular low-key sets of Yuletide favorites.

John Fahey sold the Takoma label in the mid-1970s but continued recording for other labels and retained his unusually open style. Health problems began to dog him from 1986 on. Although Fahey preferred to be known as an American primitivist, he was widely acknowledged as the “godfather of the New Age guitar movement,” and his recordings (over thirty albums for a wide variety of labels) showcased his ongoing musical explorations. At the same time, he never lost his early love for traditional and roots music forms, and during the early 1990s he formed another record label, Revenant, to reissue classic recordings of early blues and old time music. At the time of his death the “stubborn genius” (in the words of Pete Seeger) was working on a new album, “Summertime and Other Sultry Songs.

John Fahey’s unique music is well worth exploring for no one sounded quite like him. (allaboutjazz.com)

link in comments
1 comment
Posted in ,

Dolina Lalek - Tribute to Kryzys Vol. 1



Kryzys był jedną z pierwszych formacji nowofalowych w Polsce. Formacją, która wywarła chyba największy wpływ na rozwój niezależnej polskiej muzyki po rewolcie punkrockowej. Mózgiem zespołu byli Maciej Magura Góralski, perkusista i autor wszystkich textów, obecnie pracownik Muzeum Azji i Pacyfiku, dziennikarz muzyczny i animator buddyzmu oraz Robert Brylewski, kompozytor muzyki, człowiek legenda na poslkiej scenie muzycznej. Współtwórca i lider takch formacji jak Brygada Kryzys, Izrael, Armia, Falarek Band. Zespół istniał w latach 1978-1981 i pozostawił po sobie m.in. wydaną płytę we Francji. W 1996 roku Robert Brylewski wydał kasetę magnetofonową z przekrojem twórczości zespołu, która została uznana za jedną ze 100 najważniejszych płyt polskiego roku. Obecnie niedostępna, zostanie wznowiona na kasecie i płycie na początku przyszłego roku.

Po utwory Kryzysu sięga liczne grono wykonawców związanych z polską muzyką rockową. Pomysł na płytę powstał gdy w 1999 roku zespół T.Love nagrał spontanicznie piosenkę "Ambicja" na swój album. Podczas pracy nad płytą okazało się, że bardzo wielu wykonawców wykonuje piosenki Kryzysu na swoich koncertach. Przez trzy lata starannie dobieraliśmy wykonawców tak, aby na płycie będącej hołdem dla zespołu Kryzys umieścić nagrania artystów, którzy w naszym mniemaniu zasługują na miano najciekawszych twarzy polskiej sceny muzycznej. Każdy z zaproszonych gości zaprezentował swoją wizję jakiegoś utworu Kryzysu. Na płycie te same utwory znajdują się w skrajnie odmiennych interpretacjach, często zupełnie do siebie niepodobnych.


Robert Brylewski i Maciej Góralski w 1979 r.

Najbardziej znani artyści na płycie to: T.Love, Pidżama Porno, Futro, Dezerter, Marcin Świetlicki czy MC Glennskii, Partia ale również wielu innych. Może mniej znanych, ale nie mniej ciekawych. Często ich wersje są jednymi z najmocniejszych akcentów płyty (np. IŁ-62, Star 77' czy Karate Kid 157). Są tu również i projekty specjalnie stworzone na tę płytę (np. Marcin Świetlicki z kwartetem smyczkowym, DJ Adamus z członkami zespołu Sirrah jako Fusy czy dziennikarze muzyczni Teraz Rocka jako Jedynia Skała). Łącznie w pracach wzięło około 40 wykonawców nagrywając w kilkunastu studiach nagraniowych. Bardzo ważnym elementem płyty jest jej różnorodność. Znajdują się na niej utwory od cieżkiej muzycki industrialnej czy awangardowej po lekkie utwory muzyki klubbingowej czy wręcz house.

Okładkę płyty składającą się z serii kilkunastu rysunków ilustrujących poszczególne piosenki zaprojektował Wilhelm Sasnal – uznawany obecnie za jednego z najlepszych malarzy nowego pokolenia.

This compilation contains tribute to Kryzys - one of the first polish bands. Tracks are rearanged by the modern alternative bands from Poland

link in comments
4 comments
Posted in , ,

Walek Dzedzej - Live 1977

(photo by mr makowski)

„Nie jestem mały,
nie jestem mądry,
nie jestem głupi,
nie jestem w ZMS-ie,
nie jestem w KOR-ze,
nie jestem w partii,
nie jestem kurwa niczym”

Walek Dzedzej - poeta przeklęty 1953-2006
Piotr Milewski

Dla warszawiaków, którzy urodzili się w pierwszej połowie lat 60., a dorastali na pokładzie statku pełnego salek wypełnionych ciemnością i łomotem zdezelowanej perkusji - był legendą. Mitologicznym założycielem pierwszej punkowej kapeli PRL-u: Walek Dzedzej Punk Band. Mesjaszem buntu, który po zagraniu historycznego koncertu w Hybrydach wyjechał do Berlina Zachodniego, gdzie słuch o nim zaginął. Postacią z pogranicza rzeczywistości i fikcji.

Dla Polaków mieszkających w Nowym Jorku był świrem. Odmieńcem, któremu nie należy się nic, bo nic nie może dać. Dzikusem, który psuł nastrój, nie puszczał płazem żadnej fałszywej nuty, żadnego "wiesz jak jest". Obibokiem, który brnąc w solipsyzm, przekroczył granice tolerancji i wylądował na aucie. Wyrzutem sumienia. [...]

Aparaty modele gwiazdy... - śpiewał Walek przed wyjazdem z komunistycznej ojczyzny. Zanim wyjechał, zdążył zrobić maturę w liceum Żeromskiego. "Uciekałem z domu, bo starzy ciągle się kłócili. Być może przez te ich kłótnie mam tak wyrobiony zmysł muzyczny. Lekcje odrabiałem w bibliotece albo w kawiarni przy placu Teatralnym. Sam na siebie zarabiałem. Jako czyściciel szyb w hotelu Warszawa i jako goniec: najpierw w PKO na Jasnej, potem w kwartalniku 'Pamiętnikarstwo Polskie'. No i squatowałem. Znajdowałem budynek przeznaczony do rozbiórki, płaciłem pięć stów któremuś z lokatorów, on mi dawał klucze i dopóki nie zaczynało się burzenie, chata była za darmo. W 75 roku, kilka kamienic ode mnie, przy Ogrodowej, squatowała grupa Maanam. Grałem na ulicach zakazane piosenki. Kiedyś występowałem w Santosie, to była taka knajpka naprzeciwko KC. Wszedł tajniak, poprosił o dokumenty i - o dziwo - wszystkie kacyki stanęły po mojej stronie. Zaczęła się awantura, więc wziąłem gitarę pod pachę i w długą. Tyle mnie widzieli. W 76 roku, po Radomiu, zrobiłem koncert w przejściu podziemnym przy placu Na Rozdrożu. Tłum młodzieży się zebrał. Przyjechała nyska. Spałowali mnie i zamknęli na 48 godzin".

Walek założył pierwszą kapelę - Złoty Cielec - w roku 1975. Grał z nim Karol, późniejszy chłopak Kory Jackowskiej, i Andrzej Zuzak. Załapali się do finałów festiwalu piosenki studenckiej. Niestety organizatorzy sprawdzili status artystów. Lider studiował rock and rolla na metach złotej młodzieży, Zuzak zakończył edukację w pierwszej klasie liceum, a Karol miał wariackie papiery. Złoty Cielec w finałach nie zagrał.

Ojciec chrzestny polskiej muzyki alternatywnej wcale nie wyjechał - jak niesie wieść gminna - bezpośrednio do Berlina. Urwał się podczas wycieczki do Hiszpanii w '78 roku. Zaproszenie wypisał mu wykładowca z Instytutu Iberystyki, niejaki Carlos Ravillo. "Siedziałem z dziewczyną na ławce, koło Nowego Światu, całowaliśmy się i nagle spadła gwiazda. Dziewczyna zapytała, jakie mam życzenie. Dostać paszport. I dostałem. Wtedy była ta gierkowska odwilż. Wszystkich puszczali".

Z Madrytu pojechał do Francji. Zabawił przez chwilę w Paryżu, w końcu wylądował na Kreutzbergu. Przetłumaczył swoje piosenki i śpiewał w podziemnych kabaretach, w klubach, w knajpach, na ulicy. Niemieckiego uczył go w dzieciństwie dziadek. "W '74 roku chcieli mnie wziąć do woja. Kupiłem bilet do NRD-owa i pa pa. Rok tam siedziałem. Poznałem dysydentów, całą alternatywę: Diegenhardt, Biermann. Lubili, jak grałem. Siłą rzeczy opanowałem język". Walek znał też hiszpański, angielski i francuski. Przez jakiś czas, żył w różnych punktach globu z paryską punkówą. Miał z nią, ponaddwudziestoletnią dziś, córkę. [...]

"Od kiedy straciłem dziewczynę, tylko niepowodzenia, niepowodzenia, niepowodzenia. Nie przysłała ani jednego listu, nawet kartki. Chodziliśmy ze sobą pięć lat. Mieszkała w Alejach Jerozolimskich, Aleksandra Zawadzka. Słyszałem, że przeszła na judaizm, chodzi co sobotę do synagogi... Dobiła do mnie, kiedy byłem w Berlinie. Jak przenosiłem się do Monachium, powiedziałem, żeby wracała do Polski. Miała chorą na depresję matkę. Powrót Aleksandry nic nie pomógł - matka zabiła się w 80 roku, po zwycięstwie Solidarności" [...]

On też chorował na depresję. Leczył się w przychodni Unitas na Saint Mark's. Przed zejściem w kompletny dół ratował się prozakiem. "W latach 70. czytałem bardzo dużo poezji. Całą Nową Falę, ze starszych rzeczy - Norwida. Układałem melodie do jego wierszy. Nawet Niemen stwierdził, że udało mi się uchwycić ducha norwidowskiej poetyki. Zacząłem pisać w roku '76, kiedy poczułem, że mam coś do powiedzenia. Pisałem przez trzy czy cztery lata, a potem dopadł mnie bezsens. Pamiętam warsztat, ale brak mi psychicznego wsparcia. Gdybym znalazł fajnych ludzi, może bym wrócił do Warszawy i coś jeszcze wskórał".

Po doświadczeniach z zachodniej Europy Nowy Jork wydawał się Walkowi mekką. Wpadł w wir alternatywnej sceny Lower East Side. Chodził na koncerty prawie codziennie. Występował z francuskim gitarzystą Marcelem, między innymi w: CBGB, 7A, Danceterii, Limelight, Irving Plaza, na Times Square i Astor Place, Tompkins Square. Dla pasażerów metra opracował program, który grał kastanietami na gitarze akustycznej i harmonijce ustnej. "Polacy, emigranci z Village zaczęli nazywać mnie 'szczurem subwayowym'. Dla nich liczy się tylko forsa. Nie chcą wolności. Tutaj, w Ameryce, przetrwał świetnie zakonserwowany PRL. Emigranci przypominają mi ludzi, których spotykałem jeżdżąc po komunie w latach 70.: NRD, Rosja, Węgry, Bułgaria - w Bułgarii nawet przez tydzień w więzieniu siedziałem. Tamci też nie mogli pojąć, że Polak może być wolny [...]

"Na początku lat 80. przesiadywałem w Polskim Instytucie Naukowym imienia Irzykowskiego, na 66 Ulicy, koło rezydencji Warhola. Bardzo dużo czytałem. Poznałem profesorów Feliksa Grossa i Teofila Rolla, Krystynę Olszer, Anię Mayer. Miałem wtedy świeży umysł, byłem nafaszerowany wiadomościami, ale nie znalazło się tam dla mnie miejsce. Teraz jestem uznawany za chorego psychicznie. Muszę brać codziennie prochy, chodzić na idiotyczną terapię grupową z totalnymi schizolami. Nie mam już zdrowia. Jestem zdany na łaskę systemu opieki społecznej. Powoli umieram.

Zawsze panicznie bałem się śmierci. Bałem się, że mnie ukatrupią albo że sam popełnię samobójstwo, że mnie nie będzie. Dlatego próbowałem napisać jedną perfekcyjną piosenkę. Jedną genialną piosenkę, zanim umrę. To przerodziło się w obsesję. Wciąż szlifowałem stare teksty. Nie mogłem zacząć nic nowego". [...]

"Chciałbym to wszystko zmienić, ale nie mam wystarczająco dużo ambicji, żeby dochodzić do celu po trupach. Po trupach idą ci, którym Bozia nie dała talentu. Życie artysty zawsze jest ciężkie, jeśli chce zostać wierny sobie". Walkowi Bozia dała talent i nierozłącznie związane z talentem przekleństwo nadwrażliwości. Był pierwotnym, instynktownym anarchistą. Nie umiał podporządkować się żadnemu przymusowi. Nie potrafił szanować autorytetów tylko dlatego, że są autorytetami. Nie potrafił nawet udawać, że potrafi. Czuł, że doszedł do kresu. "Jestem wyzuty ze wszystkiego. Nie mam energii twórczej, nie mam energii psychicznej, nie mam energii fizycznej. Życie przecieka mi przez palce. Nic nie pomaga, bo nie mam motywacji. Jak potrzebuję pieniędzy, maluję twarz w barwy wojenne, biorę gitarę, idę do subwayu i w godzinę zarabiam pięć dych".

Wciąż zbuntowany, wciąż na nie, mniej lub bardziej świadomie zraził do siebie wszystkich szarych zjadaczy chleba, którymi pogardzał, a bez których nie mógł żyć. Kiedy ostatni raz go widziałem, uśmiechnął się, jakby ubyło mu 30 lat, jakby znów stał z gitarą w przejściu podziemnym Na Rozdrożu i powiedział: "Edith Piaf śpiewała: 'Niczego nie żałuję'. Gówno prawda. Oczywiście, że żałuję!".

Umarł 7 października w przytułku dla bezdomnych, gdzie mieszkał od lat. Ktoś z personelu znalazł go leżącego na podłodze, z twarzą wciśniętą w parkiet. Przyczyna śmierci jest nieznana. Na wyniki sekcji trzeba poczekać dwa miesiące. Pochowany zostanie w Szydłowie koło Kielc. Znajduje się tam grób rodziny Danickich.

Prezentowane nagrania pochodzą z 1977 roku. Niestety nie znam tytułów, miejsca etc. Nie wiem nawet czy jest to zapis kompletny.


(photo by mr makowski)

Walek Dzedzej was born Lesław Danicki in Warsaw. In later interviews, he expressed admiration for the music and poetry of Bob Dylan and spoke of his ambition to be known as the "Polish Dylan". The spirit of the age, however, was to take him in another musical direction.

Like many high school and college students who increasingly copied American and Western European hippie dress and music, the teenage Lesław ("Leszek") Danicki was caught up in the flow of events. The movement for change brought a harsh counter-reaction, as the Communist authorities instituted a clampdown on the resulting strikes and demonstrations.

It was also in 1977 that Walek Dzedzej, along with percussionist Maciej Góralski and bassist Jacek Kufirski formed what Polish music historians acknowledge as the country's first punk rock group, "Walek Dzedzej Pank Bend" (Punk Band). The group gave a number of impromptu performances, but only two official concerts, both at the Warsaw club "Hybrydy". There were privately-made recordings of these performances, but none have been made available and their continued existence over the intervening years has remained strongly in doubt. However, the lyrics and orchestration of a number of the group's texts are, like Walek Dzedzej's earlier protest songs, widely known and disseminated among aficionados of classic punk rock.

Unable to cope with continued harassment by the authorities, Walek Dzedzej left Poland at the end of 1978 and performed in the streets and clubs of London, Paris, Barcelona, Berlin and finally Vienna, where he remained for five months and appeared on a national TV program devoted to punk rock.

In the spring of 1980 he received permission to travel to the United States. Shortly after arriving, he decided to settle permanently in New York, a decision officially certified by the December 1981 declaration of Martial law in Poland. During the 1980s and 90s, Walek Dzedzej could be seen on an almost daily basis in the streets and subways of Manhattan, as well as in Polish clubs, performing his original protest songs together with the familiar Solidarność (Solidarity) anthems. The venues for his performances were usually Times Square or Tompkins Square Park.

In November 1988 Lesław "Walek Dzedzej" Danicki became American citizen Cyril Danicki. The legal change of his given name to the more-pronounceable "Cyril" was suggested by his French companion Pascale Richez, the mother of his only child, daughter Solange (born 1986).

In his final years Cyril Danicki had been suffering from diabetes and performed less and less frequently. Nine weeks before his 53rd birthday, he was found dead in his room at the Downtown Brooklyn single-room occupancy hotel, where he had been living since December 1998. His funeral service on October 14, 2006 in Greenpoint, a largely Polish section of Brooklyn, was attended by his last companion, Cecylia Rećko.

Cyril Danicki's sister, Barbara Danicka, an actress and filmmaker residing in New York, repatriated his remains for burial on October 21 in the Danicki family crypt in Szydłów near Kielce. His aged parents attended the services along with his 20-year-old daughter and her mother.
1 comment
Posted in

Les Claypool - Highball with the Devil (1996)



Leslie Edward Claypool urodził się 29 września 1963 w Richmond, CA. Szpital, w którym urodził się Les od tamtego czasu został przekształcony w zakład psychiatryczny. Les uważa, że to teraz właściwe miejsce. Wychował się w El Sobrante w Kalifornii, w rodzinie o długich tradycjach mechaniki samochodowej. Jego rodzice rozwiedli się, kiedy był jeszcze mały.

Nie pochodził z umuzykalnionej rodziny. Jego mama zawsze jednak miała włączone radio i lubiła śpiewać piosenki Diany Ross, czy Herba Alperta. W domu Claypoolów było kilka płyt, ale tą ulubioną małego Lesa była „Abbey Road” The Beatles. Słuchał jej tysiące razy. Inne płyty np. Sinatry czy Elvisa także można było znaleźć w domu, ale "tak naprawdę nikt nie słuchał płyt" - mówi Les. Les chciał grać na trąbce, ale jako, że nauczyciele powiedzieli mu, że ma nieodpowiednie zęby, przerzucił się na klarnet. Rodzice jednak byli przeciwni temu, aby ich syn grał na takim instrumencie i mały Les musiał z niego zrezygnować. Dopiero w pierwszych klasach szkoły średniej postanowił, że naprawdę chce na czymś grać. W szkole istniały zespoliki grające na potańcówkach znane utwory Led Zeppelin, Yes itp. Les, jak sam mówi, nie widział wtedy różnicy miedzy basem a gitarą. Wtedy też, po usłyszeniu koszmarnego koncertu jakiejś szkolnej kapeli, zniechęcił się do gitary.

W liceum Les poznał Kirka Hammetta (gitarzystę Metalliki), który zaproponował mu rolę wokalisty w swoim zespole, ale Claypool był wtedy zbyt nieśmiały, żeby śpiewać przed kimkolwiek. Niedługo potem poznał faceta o imieniu Mark Biedermann, który był najlepszym gitarzystą w okolicy. Potrzebował basisty. Les wybłagał u ojca pożyczkę na kupno basu, resztę pieniędzy zarobił wyrywając chwasty. Pierwszym basem Lesa była kopia Memphis P-Bass. -Nie miałem pojęcia jak na nim grać, umiałem zagrać „Smoke on the Water” i to było wszystko. Ale miałem bas i byłem w zespole!- mówi Les. Tym zespołem był Blind Illusion. Zespół grał progresywny metal i to było to, co Claypool chciał wtedy grać. - słuchałem wtedy mnóstwo Rush, Geddy Lee był bogiem! – wspomina Les. Biedermann nauczył go grać partie basu do utworów Blind Illusion. – nie umiałem niczego innego – Les próbował naśladować grę basisty Rush (G. Lee), ale jako, że nie miał wzmacniacza, mógł ruszać tylko bezdźwięcznie strunami.


Highball with the Devil

Po wakacjach kumpel powiedział Claypoolowi, że poszukiwany jest basista do jazzbandu. Les nie umiał czytać nut, ale mimo to dołączył do tego zespołu. Gdy nauczyciel w klasie muzycznej zorientował się, że Les improwizuje, natychmiast nauczył go czytania nut. Pewnego dnia, gdy rozmowa zeszła na muzyczne tematy, kolega stwierdził – Geddy Lee jest dobry, ale posłuchaj Stanleya Clarke’a albo Larry’ego Grahama.- Les nie miał pojęcia kim byli ci goście, więc poszedł do sklepu muzycznego i kupił pierwszą lepszą płytę Clarke’a. Była nią „I Want To Play For Ya”. W ten sposób funk na zawsze zagościł w głowie Lestera.

Wtedy kumple zaczęli nazywać go Disco Les, bo słuchał tylko funku. Pod koniec szkoły średniej kupił nowy bas – Ibanez Musician EQ. Wtedy też w sklepie z używanym sprzętem kupił pierwszy bas Carla Thompsona – piccolo. – Na okładce do „I Want To Play For Ya” Clarke’a, było zdjęcie wszystkich jego basów i wśród nich były CT”. Poza tym gra na tym basie była niesamowicie łatwa. Les zaczął rozwijać swoją technikę. Nauczył się grać trzema palcami, żeby być szybszym – kiedy jesteś młody to właśnie jest główny cel, być szybkim -. Stanley Clarke i Louis Johnson. To podglądając ich technikę Les nauczył się większości basowych sztuczek. Tommy Crank Band – tak nazywał się kolejny zespół, w którym grał Claypool – miałem wtedy 19 lat, kiedy reszta gości w zespole miała po 20kilka, 30 -. Grali wszystko od Jamesa Browna po Johna Cougara. Na weselach, w barach. Les nigdy nie uczył się grać coverów – Pytałem w jakiej tonacji są te utwory, a potem improwizowałem.

W 1984 nadszedł czas na założenie własnego zespołu – Primate, który szybko ewoluował w Primusa. Les preferował trio, musiał więc podszkolić swoje techniki grania, aby uzyskać pełniejsze brzmienie. Wtedy narodził się styl, który znamy z płyt Primusa. Styl Lesa Claypoola - brałem udział w wielu przesłuchaniach. Chciałem grać w czymś naprawdę dużym, ale wszystkie zespoły w okolicy były do dupy. Wtedy słuchałem dużo Freda Firtha, King Crimson i Public Image Limited. Miałem swojego LinnDruma (automat perkusyjny) i 4-ro ścieżkowy magnetofon, i zacząłem też pisać piosenki w sypialni. Pisałem teksty, ale byłem zbyt przestraszony, żeby je śpiewać publicznie. Ale równocześnie nie chciałem, żeby śpiewał je ktoś inny – Wtedy stary przyjaciel Lesa, Todd Huth, zaproponował swoją grę na gitarze w Primusie. Próby wypadły świetnie – on grał nowoczesne rzeczy, a ja grałem w dziwnych tonacjach, coś w rytm bicia mojego serca. To było spójne, ale nie z tej ziemi” .

W 1986 r. po śmierci Cliffa Burtona, Claypool był jednym z kandydatów na basistę Metalliki. James Hetfiled później powiedział, że Claypool "był za dobry, aby grać w Metallice". Jak wiemy eliminacje wygrał wówczas Jason Newsted.Les nagrał wtedy swoje pierwsze demo i rozesłał je do wytwórni. Aby je sfinansować musiał sprzedać auto. Jako perkusista zagrał Vince 'Perm' Parker, kumpel Claypoola ze szkolnego bandu. Jednym z utworów był „Too Many Puppies”. Demo doczekało się paru emisji w lokalnym radiu [...] i rozpoczęła się przygoda pod nazwą Primus.

W 1996 r. ukazał się album "Highball With The Devil" firmowany przez Les Claypool and The Holy Mackerel. Był to w praktyce solowy projekt Lestera (zagrał na wszystkich instrumentach), do którego nagrywania zaprosił kilku gości tj: MIRV, Henry Rollins, Jay Lane, Bob C. Cock. Skład koncertowy opierał się o Lesa, Boba Cocka, MIRVA i Braina, który potem został nowym perkusistą Primusa. W 2000 r. Les w porozumieniu z LaLonde postanowił zawiesić działalność Primusa i poświęcić się swoim niezliczonym projektom tj. Rat Brigade i dwóm najważniejszym - Colonel Les Claypool's Fearless Flying Frog Brigade (Jay Lane, Todd Huth, Eenor, Jeff Chimenti, Skerik) i Oysterhead (Stewart Copeland i Trey Anastasio). Rozpoczęła się era eksploracji sceny jammowej, pod której wpływem Les pozostaje do dziś.Frog Brigade w 2001 r. wydało dwie płyty live. W tymże roku Les zaangażował się w nowy projekt Spur Of The Moment. Jedyny koncert tej grupy odbył się 30.03.2001 r. w San Francisco z okazji California AIDS Ride VIII. Oysterhead nagrał swój debiutancki album zatytułowany "Grand Pecking Order". 24.09.02 ukazała się natomiast pierwsza studyjna płyta Frog Brigade pt. "Purple Onion" [...]

Claypool jest zaciekłym przeciwnikiem republikanów, a zwłaszcza G.W. Busha. W 2004 r. zaangażował się (volens nolens) w kampanię promocyjną filmu Fahrenheit 9/11 w reż. Michaela Moore'a. Na "Hallucino Genetics" przed "Jerry Was A Race Car Driver" słyszymy jak Les mówi: - I think you should leave the theatre right now, go to your local cinema, and see Michael Moore's Fahrenheit 9/11. You will become a better human being -. Mieszka wraz z żoną Chaney i dziećmi Cage Olivierem i Leną Tallulah w Occidental w Sonora County w stanie Kalifornia. Jego posiadłość, gdzie mieści się też studio, nazywa się Rancho Relaxo. (primus.vis.pl)


Rancor

Originally called "From the Corn" (after the Corn Studio) these recordings were thesubject of debate between Mammoth (distributor of Prawnsong) and Interscope Records who have first right of refusal to anything I release. Being the ever busy beaver, these recordings fell to a low position on the priority list until, with the coaxing of Mr. Lefkotwitz, I began supplementing the "Corn" tapes with new material in late 1995. Because of the emergence of the band Korn (now friends of mine), a new title for this project was needed. "Holy Mackerel" seemed to sune things up nicely and was the working title until expanded to "Les Claypool and the Holy Mackerel present: Highbally with the Devil."

From the original "Corn" tapes only three tunes have made it to "Highball". The other twelve songs were recording between November of '95 and March of '96/. All recorded a Rancho Relaxo (my home), these songs incorporate the talents of some of my favourite musicians. Much of the material is pure self-indulgence with me covering all instrumentation. But scattered throughout the record are appearances by the likes of Jay Lane (drums - Sausage, Weir-Wasserman), Joe Gore (guitar - Tom Waits, PJ Harvey), Mark Haggard (guitar - M.I.R.V., Limbomaniacs), Charliet Hunter ( guitar - Charlie Hunter Quartet, Disposable Heroes of Hip-Hoprisy), and a tid-bit bit of Henry Rollins.

What's "Highball with the Devil" like? Well, all I can say is it's not Primus. Sure there are some parallels, but this is a direct reflection of my influences and mine alone. On this record, I am the true dicator, bringin the players to fill a specific [sic] roll. You'll find this project much more rhythm-oriented than any past efforts, reflecting my early years in various R&B and jazz bands. With Jay Lane slammin' out fat-ass beats on "Holy Mackerel", "Cohibas Esplenditos" and (the little known bass and drum masterpiece by Otis Redding's son Dexter) "The Awakening". Along with the abstract guitar work of Joe Gore on "George E. Porge" and Mark "Mirv" Haggard's bent perspective on the world (Mirv plays a bowed electrified hand saw on "Cohibas Esplenditos"), the "Highball" record shows distant reflections of old Talking Heads.

The idea of a "solo" project has always given me the chills. In fact, originally I wasn't even going to put my name on this thing. But, what the hell, it would be nice to sell a couple of thes e bastard. With the recent birth of my beautiful son Cage Oliver Claypool and my co-direction of a film with Mark Kohr, this year has been and looks to continue to be busy. So, will there be a tour of the "Holy Mackerel"? I hope so. Any excuse to go on-stage with Mirv and Jay Lane is good enough for me. I'm scheduled to speak at CMJ in September and we plan to perform during the convention.

So what is success? Beats the hell out of me, but if this is it, I like it. (from official press release)

link in comments
1 comment
Posted in , , ,

Radio Moscow (2007)



To na prawdę krzepiące uczucie - móc posłuchać takiej płyty. Człowiek od razu nabiera wiary, że być może nie jest aż tak źle z tą współczesną muzyką i młodzi muzycy mają trochę wyobraźni i dobrych wzorów z przeszłości, a co najważniejsze umiejętności. Tak właśnie jest z amerykańską grupą Radio Moscow czerpiącą z muzyki końca lat sześćdzisiątych. Wspaniały bluesowy drive, który czuć praktycznie w każdym utworze, szczypta psychodelii, młody duch - i przepis na świetną płytę gotowy. W muzyce grupy pobrzmiewają elementy Blue Cheer, Jimi Hendrixa, Cream. Mam nadzieję, że nie będzie to jedyna płyta tego tria.


Mistreating Queen

The self-titled debut is 10 tracks of “garage punk filtered through the blues, with“. What does all that mean? I am not entirely sure but I like the way it reads. In my own words, I would have to say Radio Moscow’s debut cd is electric guitar fueled blues rock that can find a groove and ride it so hard it’ll scar your speakers. Think Wolfmother meets The Black Keys, and you’ll probably have the worst analogy in the history of music reviews, but I’m gonna use the fucker. For real though, this is a cd that forces you to stomp your feet and play air guitar from the second the opening bass solo of “Frustrating Sound”starts.


Frustrating Sound

Named for the pre-Cold War precursor to the propaganda outlet Voice of Russia, Radio Moscow are a blues-rock trio from Ames, IA, with a similarly anachronistic retro feel. Where bands like the Black Keys (whose guitarist Dan Auerbach produced Radio Moscow's debut album) and the White Stripes play with a stripped-down, modern take on the old power trio sound, Radio Moscow hark back to the glory days of the power trio, when Cream, the Jimi Hendrix Experience, and Blue Cheer roamed the earth and the power of the Marshall stack was unquestioned. Radio Moscow formed in Ames in 2004, a collaboration between two garage punk enthusiasts whose tastes had shifted into the heavy side of late-'60s psychedelia.


LuckyDutch

Guitarist, singer, songwriter, and drummer Parker Griggs and bassist Luke McDuff approached Auerbach with a demo following a Black Keys gig, and the more established musician was impressed enough to both produce their debut album and to get the duo signed to his label, Alive Records. Although Griggs and McDuff recorded their self-titled first album as a duo, the pair hired drummer Mayuko to complete the trio for live purposes shortly before the album's release. ~ Stewart Mason, All Music Guide

link in comments
3 comments
Posted in , ,

Daniel Higgs (A.I.U.) - Ancestral Songs (2006)




Chciałbym podzielić się kolejnym odkryciem jakim jest postać Daniela Higgsa, a w szczególności rekomendowana powyżej płyta. Niewiele mogę powiedzieć o samym artyście ponad to, co wyczytałem w internecie: "Wokalista legendarnej dischordowej formacji Lungfish solo. Lungfish należał bezsprzecznie do najważniejszych formacji amerykańskiej sceny niezależnej lat 90 – tych. Ich mistyczny, mantrowy rock zdobył sobie wielu fanów także w naszym kraju. Charyzmatyczna postać lidera, mistrza tatuażu żydowskiego pochodzenia, malarza i wokalisty, Daniela Higgsa, zawsze stała w centralnym punkcie tej formacji. Jeszcze w czasach istnienia Lungfish Higgs nagrywał solo, lub w duecie jako The Pupils. Nagrany na 100%, bez żadnych studyjnych zabiegów strumień dżwięków, doskonale współgra i intensyfikuje wizualne doznania. Transowa mantra spiętrzonych partii banjo wraz z kanonadą generowanych na analogowym sprzęcie dżwięków, daje najbardziej charyzmatyczne wydanie muzyki folk." (serpent) Osobiście powiem tylko, że płyta mnie po prostu powaliła i jest jak najbardziej godna znaleźć się w płytotece każdego szanującego się kolekcjonera.



Daniel (Arcus Incus Ululat) Higgs is a musician and artist from Baltimore, Maryland on whose behalf superlatives are destined to fail. It’s not that his artistic output – spanning three decades, numerous albums, books of poetry and collections of drawings – simply eludes classification, it defies it. Often we hear that a true work of art is meant to speak for itself, and with the work of Daniel Higgs the maxim rings truer than ever. His art is of the cosmos, we on Earth merely lucky that it happens to be confined to our atmosphere, in our lifetime.

Higgs is known primarily for his work as the sole lyricist and frontman of the band Lungfish, a four-piece dedicated to charting, in this listener’s estimation, nothing short of the evolution of all species, known and unknown. That the band has undertaken this pursuit in the guise of a humble rock outfit, in the absence of any public relations fanfare, metanarrative, or manifesto has been enough to endear them to tens of thousands. They are enshrined as one of America’s last true folk bands, and Higgs anointed as a patron saint to artistic purity.

In recent years, Higgs has released a number of solo outings that can only be described as the ultimate in isolation, worlds away from the hypnotic, communal rock of his band. On Atomic Yggdrasil Tarot, Higgs weaves meditative, casually ruptured drones using acoustic and electric guitar, upright pianos, banjo and jew’s harp, recorded entirely at home on cassette recorder. He pairs the music with a series of paintings that call to mind religious iconography passed through the disfiguring surrealism of Miro.

Higgs has wedded his music and his visual art into a singular being, meant to be encountered as a conjuring force similar to that of the tarot experience. The yggdrasil is the great tree of Norse myth that connects all worlds of cosmology. Passing into Christian folklore, the tree is said to connect heaven and earth. In his relentless pursuit of the indivisible, Higgs travels up and down this spine and hatches a new transubstantiation of sound and image into life-form. (thrilljockey.com)

link in comments
6 comments
Posted in , ,

Alexander Tucker - Portal (2008) + EP



Wybitna pozycja z kręgu psychofolku. Alexander Tucker wywodzi się z brytyjskiej sceny hardcore/punk i ma za sobą doświadczenia z eksperymentalną elektroniką, ale jego największą pasją jest akustyczne granie. Nad "Portal", jego czwartym albumem unosi się duch legendarnego outsidera Johna Fahey'a, który w korzennym graniu znajdował niuanse przywodzące na myśl muzykę współczesną. U Tuckera proste akustyczne tematy nabierają hipnotycznych właściwości. Zwiewne balladki zmieniają się w niespiesznie płynące wstęgi dźwięku, ryczące drone'owym brzmieniem minimal music i tchnące głębią muzyki ambient. Godne największych wzlotów tripowej psychodelii. (Rafał Księżyk). Archiwum zawiera dodatkowo EP'kę "Custom Made". Trzeba przyznać, że pozycja jest wyjątkowo interesująca i ciekawa.



Alexander Tucker may have created one of the most affecting albums of the year. Halfway through 2008 Portal is definitely among the most cinematic, and on his third album in as many years for ATP Recordings Tucker takes the role of director. Each song is a scene, full of meaning and representations, and each one builds perfectly into the next and gives more gravitas to it.

Take the opening coupling of 'Poltergeists Grazing' and 'Veins To The Sky'; two serenely expansive and free-flowing country-folk pieces that glide along on sweetly plucked guitars and lightly brushed strings, bringing to mind Oneida's earthier moments on The Wedding, and see how they burn out into 'Omnibaron'.

The drone-rock of said album highlight represents the shift from equilibrium to disequilibrium; the moment of instigation, the point of conflict; the scene has been set and now the struggle begins. Violins fall in and out of tune and audibility, guitars are driven into distortion and vocals not far from sheer assonance search for answers.


Custom Made EP cover

Later on there is the false sense of security with the beautiful ambience of 'Energy For Dead Plants', countless layers of bowed strings and tickled percussion which resonate in a similar fashion to Charalambides and Lichens. But it isn't long before the illusion of harmony is dissolved by a barrage of minor-key white noise.

Yet without all that has happened before it, and indeed all that happens after it, it is almost without worth. You can enjoy a shoot-out or a fight to the death (et cetera) purely for the aesthetic values, but without a background and a conclusion there is no emotional attachment, which is exactly what Tucker brings on Portal; an attachment, construed through what is at base nothing more than storytelling, and while he may not use the most literal or lateral methods his story is as riveting as any other. (drownedinsound.com)

The archive contains also the EP "Custom Made".

link in comments
1 comment
Posted in

Erik Satie (1866-1925) - Après la pluie



Melodia nie ma swojej harmonii,
jak pejzaż nie ma swojego koloru.
Melodia jest ekspresją w ekspresji (…) ideą, konturem,
zaś harmonia jest oświetleniem, ekspozycją przedmiotu,
jego odblaskiem - Erik Satie

Erik Satie (1866 - 1925) - francuski kompozytor, uznawany za prekursora wielu późniejszych awangardowych kierunków artystycznych oraz za najbardziej ekscentrycznego kompozytora czasów Fin de siècle.

Nadawał swoim kompozycjom przedziwne, mylące tytuły. "Trois morceaux en forme de poire" ("Trzy utwory w formie gruszki"), "Croquis et Agaceries d'un gros bonhomme en bois" ("Szkice i zagwozdki wielkiego dobroducha z drewna"), "Pieces froides" ("Utwory zimne"), "Embryons desséchés" ("Zasuszone embriony")... Próbując wyjaśnić, o co chodzi w utworze Socrate, napisał: "tych, którzy go nie rozumieją, grzecznie proszę o rozważenie stanu całkowitej uległości i bezwartościowości". Erik Satie był dziwakiem, ekscentrykiem i samotnikiem. Za młodu nie powiodła mu się nauka w konserwatorium, profesorzy stwierdzili, że nie ma talentu. Zamieszkał na Montmartre, gdzie był stałym bywalcem i pianistą w różnych kawiarniach, z Le Chat Noir na czele. Grywał też na organach.



Często używał czerwonego i czarnego atramentu do zapisywania kompozycji – czasem na czerwono malował pięciolinie lub klucze. Większość tekstu do baletu „Upsud” pisana była na czerwono, częściowo tylko na czarno. A na przykład w 1888 wydał trzecią Gymnopédie na własny koszt, zamawiając wydanie deluxe na ręcznie czerpanym papierze, tytuł czcionką gotycką, wydruk w całosci w kolorze czerwonym.

Jedynym romansem, jaki przeżyl, był związek z malarką Suzanne Valadon trwający kilka miesięcy. Potem do końca życia był samotny. Podejrzewano go nawet o homoseksualizm. Od 1896 roku mieszkał w Arcueil na przedmieściach Paryża i podobno lubił sobie spacerkiem do miasta chodzić. W Arcueil został zresztą pochowany, a osobom, które weszły do jego mieszkania, do którego wcześniej nikt nie miał wstępu ukazało sie niesamowicie zagracone lokum artysty. To był jego prywatny świat, którego bardzo strzegł. Znaleziono razem dwa portrety – jego, namalowany przez Suzanne i Suzanne, namalowany przez niego, tuziny parasolek, 12 jednakowych aksamitnych kostiumów i 84 identyczne chusteczki do nosa, które kolekcjonował. Satie był centralnym ogniwem Paryskiego Dadaizmu. Ten jedyny w swoim rodzaju wielce oryginalny artysta, przyjaźnił się z Picassem, Manem Rayem, Picabią oraz Rene Clairem. Był również autorem sztuk teatralnych.



Komponując "muzykę beztlenową" - zwiewne zamknięte w sobie, utwory, takie jak "Sarabandes" (1887) lub "Gymnopédies" (1886) zwrócił uwagę Debussy'ego, który po spotkaniu w 1891 roku opisał go jako "delikatnego, średniowiecznego muzyka zagubionego w XIX wieku". Satie nie tylko wywarł wpływ na styl "francuskiej" (czyli anty-niemieckiej) muzyki Debussy'ego - przełomowe "Prélude e l'aprés-midi d'un faune" zostało skomponowane w 1892 roku, lecz także na sposób myślenia członków anty-establishmentowej "Groupe de Six", w skład której wchodzili Honegger, Poulenc i Milhaud. Jego wpływ sięgał znacznie dalej, aż do kompozytora Johna Cage'a. W latach 1887-1893 Satie zafascynował się religią i Różokrzyżowcami. Zarabiając na życie jako pianista, skomponował pierwszą część "Trois Gnossiennes" (1890). Te rozrzedzone, prawie mistyczne miniatury fortepianowe nie straciły nic ze swojej magicznej mocy.


Miro - Erik Satie Plate no. 1

In the minds of some observers, Erik Satie was simply an eccentric composer of weird little ditties. True, his early musical education was unsatisfactory, and most of his works were miniatures for the piano which seemed very much to defy any of the expected conventions of music. Yet he should not be dismissed too hastily, because his ideas were to have a profound influence on many musical developments over a broad timespan. Foremost amongst those composers influenced by Satie was his contemporary Debussy, the later French composer Ravel, and Stravinsky.

In his 40s, Satie made up for his earlier lack of dedication at the Paris Conservatory when he decided to study with d'Indy and Roussel, passing these exams with distinction. Nevertheless he was always well acquainted with the music of composers past and present, and did not like the large scale Romantic trends led by Wagner. For a while he earned a living playing the piano and accordion in bars and cafes in Montmartre, where he also wrote a number of popular songs. The picture we have of Satie the man is as someone who was pointedly independent, rebellious, even ruthless and scathing. He observed life with a wit frequently thick with satire and parody, yet underlying this he appeared to have a philosophical, deeply spiritual side. He became something of a celebrity among other composers, notably Debussy and "Les Six" (including Georges Auric, Poulenc and particularly Darius Milhaud) to whom he was very supportive. He remained the avand-garde father-figure until his death from cirrhosis of the liver (suggesting a lifestyle over-indulging in alcohol).



Satie's music seems to mirror this multifaceted nature. On the one hand it is outwardly simple, straightforward in terms of harmony, using short melodies with little development, even repetitive at times. He used unusual scales such as the old form of modes, and others of uncertain origin suggesting folk tunes from different parts of the world. Yet behind this outwardly simple music, is something different and thought-provoking. It has attitude, a certain sadness, and often an ambivalence making it hard to fathom (or allowing different interpretations by both musician and listener). This ambivalence was enhanced by strange instructions written with the music like "wonder about yourself" or "open your mind". Satie's music shows life from different angles, and is a genuine and new means of expression. Yet Satie demonstrates his non-conformist attitude, mocking his critics and the pretentiousness of other composers by giving some of his works titles such as "True Flabby Preludes", "Three Pieces in the Shape of a Pear" and "Desiccated Embryos"!



The music of Erik Satie was instrumental in opening doors in musical expression, so that a number of sub-genres or "schools" could explore new territory. Firstly, Satie provided one of the sparks that set Debussy on a course towards the "Impressionism" movement, and he continued to support Debussy on this course until this style became fashionable and mainstream when the non-conformist in Satie poured scorn on his follower. While several previous composers had looked to folk music for ideas, Satie was one of the first to use elements of Jazz and Ragtime. Then there was the "Experimentalists" such as John Cage who later in the 20th Century admired the father Bohemian's approach of breaking down barriers and carried this ideal towards new extremes. The humorous use of usual sound effects from real objects such as typewriters would later evolve into the ideas of "musique concrčte". Then there was also the "Minimalists" such as Philip Glass and Michael Nyman who must surely have been aware of Satie's method of combining short phrases and his trend-setting instruction in "Vexations" to repeat a section 840 times. Many musical schools have parallels in the visual art world: the impressionists such as Monet, the Surrealists like Dali and the Cubists like Picasso. Satie himself painted from time to time, and was to work with Picasso on a couple of Ballet projects where the artist was involved in the set and costume design.

link in comments
9 comments
Posted in ,

Can - Prehistoric Future (1968)



Początki Can datuje się na lato 1968 roku. Sprawcą całego zamieszania był niejaki Irmin Schmidt. Zanim zamarzyła mu się kariera muzyka rockowego, zdążył skończyć konserwatorium w Dortmundzie, gdzie studiował grę na fortepianie i waltorni. Miał również za sobą studia u mistrza awangardy elektronicznej, samego Karlheinza Stockhausena. Po kilku latach pracy najpierw jako kierownik chóru, a następnie dyrygent orkiestry kameralnej postanowił rozstać się z muzyką klasyczną. Jak wyznawał później w wywiadach, brakowało mu w koncertach symfonicznych kontaktu z publicznością, o który tak łatwo w muzyce rockowej. W tym samym czasie zaczął słuchać dużo amerykańskiego rocka. Szczególnie często sięgał po debiutancki album Franka Zappy Freak out oraz Are you experienced? Jimiego Hendrixa. Te płyty fascynowały go na tyle, że postanowił założyć zespół. Skontaktował się z amerykańskim flecistą Davidem Johnsonem, a następnie starym znajomym ze studiów u Stockhausena – basistą Holgerem Czukayem. W ten sposób powstał trzon zespołu, który przyjął nazwę Inner Space.Wkrótce za sprawą Czukaya trafił do zespołu młody gitarzysta i skrzypek Michael Karoli, z którym Czukay spotkał się w zespole Remofour. Do pełnego składu brakowało jeszcze perkusisty i wokalisty. Ale i z tym problemem Irmin Schmidt poradził sobie bardzo łatwo. Jesienią 1968 roku na etat wokalisty zgłosił się czarny Amerykanin, Malcolm Mooney. Początkowo zajmował się malowaniem i rzeźbieniem, później jednak odkrył w sobie kolejną pasję - śpiewanie. Poszukiwaniami perkusisty zajął się sam Schmidt. Wynalazł w końcu doświadczonego muzyka jazzowego Jaki Liebzeita, który wcześniej współpracował m.in. z Chatem Bakerem i Manfredem Schoofem.

Po skonsolidowaniu składu przyszedł czas na pierwsze koncerty. Członkowie, wtedy jeszcze Inner Space, na miejsce koncertowego debiutu wybrali zamek Norvenich, mieszczący się w pobliżu Kolonii. Przesiąknięci awangardowymi wpływami Stockhausena, nadali swojemu pierwszemu występowi charakter improwizowanego happeningu. Było to swoiste połączenie anarchistycznego hałasu, muzyki rockowej oraz elektronicznych szumów z magnetofonu. Koncert został udokumentowany na kasecie Prehistoric Future.


Mother Sky

Entuzjastyczne recenzje tego występu zachęciły muzyków do nagrania materiału studyjnego. W krótkim czasie nagrali ponad trzydzieści minut fascynującej i transowej muzyki. Szczególnie wyróżniają się kompozycje Butterfly, Nineteen Century Man oraz Uphill. Transowa sekcja rytmiczna i obłąkańczy głos Mooneya powtarzającego w kółko kilka słów sprawia, że czujemy jakbyśmy brali udział w mistycznym obrządku. Nie ma tu miejsca dla wypracowanych form, króluje spontaniczność i radość z grania muzyki. Niestety żadna z firm fonograficznych nie zaryzykowała wydania tych nagrań. (Płyta ukazała się dopiero w 1981 roku pod tytułem Delay 68’). Mniej więcej w tym czasie Mooney i Liebzeit wymyślili nową nazwę zespołu - CAN.



Muzycy Can zdawali sobie sprawę, że w przyszłości mogą mieć również trudności z wydaniem swoich nagrań. Nie czekając na pomoc z zewnątrz postanowili wydawać swoje albumy samodzielnie. Po okresie trudności i niepowodzeń nadszedł czas wzmożonej aktywności.Na początku 1969 roku grupa weszła ponownie do studia w Schloss Norvenich, żeby nagrać debiutancki longplay Monster Movie. Album został wydany na własny koszt w liczbie 500 egzemplarzy. Muzycznie Monster Movie jest rozwinięciem koncepcji, które pojawiły się już na Delay. Czyli przede wszystkim trans i brak ograniczeń. Dzięki temu, że Can mieli nieograniczoną swobodę nagrywania, powstał album, na którym wielką rolę odgrywają zespołowe improwizacje. Świetnie to słychać choćby w You Doo Right czy Father Cannot Yell. Długie kompozycje, podczas których każdy z muzyków rozwija swoje pomysły, nie tworząc przy tym chaosu, lecz piękne dźwięki. Płyta wywołała w Niemczech duże zainteresowanie. Okazało się, że zespół skazany przez wytwórnie fonograficzne na niepowodzenie, odniósł sukces. Nie pierwszy to raz szefowie wielkich koncernów się pomylili. Naprawiając swój błąd wydali Monster Movie ponownie pod koniec roku (United Artists ). Niestety, w tym samym czasie grupa rozstała się ze swoim wokalistą. Okazało się, że Mooney miał problemy z psychiką i zasięgnąwszy porady psychiatry powrócił do Ameryki. Irmin Schmidt podsumował to w ten sposób: „On był szczęśliwy muzycznie, ale nie w swoim życiu. Był czarnym Amerykaninem i nie czuł się dobrze w Niemczech.”


Paperhouse (1972)

Po przesłuchaniu kilkunastu wokalistów, w maju 1970 roku zaangażowano japońskiego śpiewaka ulicznego Damo Suzuki. Melody Maker napisał o nim: „więcej słów w mikrofon szeptał, niż śpiewał.” Sukces Monster Movie spowodował duże zainteresowanie muzyką Can ze strony reżyserów filmowych. Zespół wyspecjalizował się w muzyce filmowej. Nagrał utwory m.in. do Deadlock Rolanda Klicka, Cream Leonidasa Captanosa, a także Na samym dnie Jerzego Skolimowskiego. Jesienią 1970 r. wytwórnia United Artists wydała kompilację z tymi nagraniami (Soundtracks).W listopadzie 1970 r. Can zaczął nagrywać nowy materiał studyjny. Po kilkumiesięcznej, wytężonej pracy powstał podwójny album nazwany Tago Mago. Krytyk muzycznego pisma Sounds napisał: „porusza ciało, zachęca do tańca i jednocześnie jest odpowiednia do intensywnego słuchania w różnych stanach ducha”. Trudno nie zgodzić się z tymi słowami. Trzeba jednak dodać, że Tago Mago jest również najbardziej magiczną płytą Can. Magicznie brzmi głos Damo Suzuki, który potrafi zahipnotyzować słuchacza (Mushroom), magiczne i intrygujące są dźwięki generowane przez Czukaya (Oh yeah czy Aumgn). Przez cały album odczuwa się atmosferę przypominającą rytuał religijny. Zadziwia także to, że tą niesamowitą aurę muzycy potrafili wytworzyć przy pomocy dwuścieżkowego magnetofonu firmy Revox.

Jeszcze w 1971 roku zespół zaczął promować swoją najnowszą płytę na kilku koncertach, m.in. na Herzberger Pop Festiwal i w klubie Blowup w Monachium. Muzycy wzięli również udział w programie telewizyjnym Berlin am Freitagnachmittag. Pod koniec roku zespół zmienił miejsce pracy. Muzycy opuścili gościnne Schloss Norvenich i przenieśli się do własnego studia, które przyjęło nazwę Inner Space Studio. W lutym następnego roku Can dał darmowy koncert w Kolonii dla dziesięciotysięcznej widowni. Koncert miał specjalną oprawę. Kolorowe strumienie lasera, akrobaci i kuglarze wariujący obok muzyków zostali na zamówienie zespołu sfilmowani przez Petera Przygoddę. A cały spektakl został wyemitowany w 3 programie niemieckiej telewizji WDR. Niedługo potem Can został zaproszony do odbycia pierwszego tournee po Anglii. Melody Maker tak przedstawiał zespół angielskiej publiczności: „muzyka odróżnia się w genialny sposób od rocka w Anglii i Ameryce, jest to muzyka skoncentrowana na warstwie instrumentalnej... obdarzona rytmem, którego nie posiadają amerykańskie grupy space music”. Trasa po Anglii zakończyła się wielkim sukcesem i jeszcze nieraz Can będzie odwiedzał swoich angielskich fanów.Po powrocie do kraju i krótkim wypoczynku grupa zabrała się do pracy nad kolejnym albumem. Powstał Ege Bamyasi [...]


Mushroom

Po powrocie z zagranicznych wojaży i letnich wakacjach, podczas których Czukay podróżował po Tajlandii, a Damo Suzuki odwiedził Japonię, spotkali się wreszcie w Inner Space Studio. W sierpniu powstało nowe dzieło – album Future Days. Nie jest to płyta tak dobra jak Ege Bamyasi czy Tago Mago. Słychać na niej wyraźne złagodzenie brzmienia i jakby brak zdecydowania, w którym kierunku grupa powinna podążyć. Oczywiście pobrzmiewają echa dawnych nagrań, choćby w utworze tytułowym czy w Spray i to są piękne momenty, dla których warto poznać ten album. Niestety Future Days był ostatnim longplayem, w którego nagraniu brał udział Damo Suzuki. Podczas jesieni 1973 roku ożenił się z córką Świadków Jehowy i postanowił opuścić Can. Zespół nie załamał się jednak i postanowił kontynuować pracę jako kwartet. Na koncertach Schmidt i Karoli dzielili się partiami wokalnymi. Mimo odejścia Damo Suzuki, Can w dalszym ciągu określany jest jako „najbardziej znaczący zespół muzyczny”(Melody Maker). Jak zwykle początek roku muzycy spędzili bardzo pracowicie na dawaniu koncertów w Niemczech, Anglii i Francji. W międzyczasie Jaki Liebzeit wziął udział w sesji niemieckiego wokalisty Alexa (That’s the deal). W lecie Can wydają zupełnie nowy materiał pt. Soon Over Babaluma. Płyta nie wniosła niestety nic twórczego do wizerunku muzycznego grupy. Muzyka coraz bardziej oddalała się od transowego brzmienia początku lat siedemdziesiątych. W najciekawszym utworze płyty (Dizzy Dizzy) Karoli śpiewał i grał na skrzypcach. Sounds określił album w trzech słowach „igraszki, komizm, samoparodia”.Dla poprawienia kiepskiej sprzedaży Soon Over Babaluma , muzycy wyjeżdżają na tournee po Anglii, które znowu okazuje się komercyjnym sukcesem. Na fali popularności zespołu w Anglii, wytwórnia Virgin Records wydaje Limited Edition. Kompilację nagrań z lat 1968-1974. Druga połowa lat siedemdziesiątych nie była już dla członków Can udana. Co prawda udało im się nagrać jeszcze kilka płyt, w tym uznawany przez krytyków za wielkie osiągnięcie album Flow Motion, jednak moim zdaniem, było to już tylko odcinanie kuponów od dawnej sławy zespołu. Gwoździem do trumny okazało się zatrudnienie dwóch byłych członków Traffic, Rosko Gee i Reebopa Kwaku Baaha. Kreujący się na gwiazdy, żądali indywidualnych warunków w zakresie tantiem, co doprowadziło do kłótni w zespole. Wcześniej, po sesji Saw Delight odszedł z Can Holger Czukay. To był faktyczny koniec zespołu.


Spoon

This posthumous release, sub-titled ‘June 1968 The Very First Session’, didn’t catch my attention for years because I assumed it was a bootleg of ‘Delay 1968’ or something like that which I’d already bought. Then a friend lent me her copy of the original cassette release and I realised that I had the totally wrong idea. This is not at all like the music on ‘Delay 1968’, and of course pre-dates it, being the first recorded jam session of Can, made at Schloss Nörvenich as a mono recording. It was only in 1984 that Holger Czukay edited the tape and released it for the first time. It’s also now available on LP, but I’m not sure if there’s been a CD reissue yet.

The band at this stage (June ’68) consisted of Holger Czukay (bass, tapes), Michael Karoli (guitar), Jaki Liebezeit (drums, percussion, flute), Irmin Schmidt (piano, organ) and David Johnson (flute, tapes), with Manni Löhe as a guest on vocals, flute and percussion. Who knows if they had played a note together before this recording – it does sound as though perhaps it was the first time they’d all played together, and some of the musicians sound as if they’ve only been playing their instruments for a few days (or hours!). Basically the whole thing consists of edited portions of a big improvised free-form jam session, and while the quality of much of the music is debatable, it is certainly pretty out-there for ‘68, going where few bands would dare to tread (ie. outside the dotted lines of convention) with abandon more for the sake of trying and seeking than for succeeding at first try. For this, it’s an interesting recording despite its shortcomings, and one that enthusiastic Can fans should hear at least once.

link in comments
2 comments
Posted in , , ,

The Stooges - Rubber Legs



W historii muzyki rockowej, trudno o bardziej charakterystyczną, nieokiełzaną postać. Iggy Pop, bo o nim mowa, utożsamiany jest z esencjonalnym, a zarazem bezkompromisowym podejściem do wszelkich aspektów związanych z rock’n’rollowym trybem życia. Szaleniec i ekscentryk. A z drugiej strony artysta z prawdziwego zdarzenia, o czym świadczą nie tylko muzyczne dokonania, ale i prace z dziedzin malarstwa i literatury. Co jednak najistotniejsze, zanim na dobre rozpoczął solową karierę, wraz z kolegami z zespołu The Stooges na przełomie lat 60 i 70 wypracował podwaliny dla nurtu punk-rockowego.

James Newell Osterberg, znany szerzej jako Iggy Pop, urodził się 21 kwietnia 1947 roku w Detroit. W wieku 19 lat porzucił szkołę oraz rodzinne miasto i wstąpił na nową życiową drogę. Próbował grać bluesa, ale znudzony i zrezygnowany wrócił w swoje dawne strony. Wraz z gitarzystą, Ronem Ashetonem, którego znał z czasów wspólnego grania w zespole The Prime Movers, założył nową grupę, The Stooges. Działająca w opozycji do tzw. kultury hippie, już w 1969 roku dała o sobie znać, przy okazji debiutu, zatytułowanego „The Stooges”. Brudne, rock’n’rollowe brzmienie i nieznana do tej pory energia płynąca z takich utworów jak „I Wanna Be Your Dog” czy „No Fun” były zapowiedzią nadchodzącej burzy ekspresji, na kolejnych albumach. I choć źródeł takiego grania, można doszukiwać się już w połowie lat 60, u zespołów takich jak Barbarians to jednak dopiero MC5 i The Velvet Underground zaczęli w pełni udowadniać, że także w brzmieniowych dysonansach, hałasie i brzydocie może tkwić znacząca, muzyczna wartość. Dzięki płycie „Fun House” (1970), do wyżej wymienionych wykonawców na stałe dołączyli także The Stooges. W niezmienionym składzie (Dave Alexander – gitara basowa, Scott Asheton – perkusja, Ron Asheton – gitara i Iggy Pop – voc), ale przy pomocy nowego producenta, Don’a Gallucciego z The Kingsmen stworzyli porządną dawkę, surowego i melodyjnego garażowego rocka.


TVEye 1970 (Cininnati Pop Festival)

Po arcydziele, jakim okazało się „Fun House”, zespół pozwolił sobie na dłuższą przerwę w nagrywaniu nowych kompozycji. Muzycy skupili się na koncertowaniu, a Iggy Pop, co rusz dawał znać o swojej niespokojnej naturze. Uzależnił się od heroiny, a na porządku dziennym, stały się jego ekscentryczne zachowania, takie jak plucie na widownię, rzucanie się na scenę czy cięcie ciała ostrymi przedmiotami. The Stooges byli w rozsypce, z zespołu odszedł Dave Alexander. Ze względu na niską sprzedaż pierwszych dwóch albumów, wytwórnia zerwała z zespołem kontrakt. Co prawda, w tym czasie miejsce Dave’a zajął gitarzysta, James Williamson, ale nadal nie dawało to pozytywnych efektów. Dopiero pomoc Davida Bowie’ego i jego znajomość z Popem, zaowocowała kontraktem z Columbia. Ron Asheton, odpowiedzialny na „The Stooges” i „Fun House” za wszystkie partie gitary, tym razem przejął obowiązki basisty. Scott Asheton zasiadł za perkusją, a niekwestionowany lider Iggy Pop poddał się odwykowi i wrócił w znakomitej formie wokalnej.



James Williamson okazał się lepszym gitarzystą niż Ron Asheton. Pomimo równie nieskomplikowanych umiejętności technicznych, to właśnie za jego sprawą brzmienie na „Raw Power!”, okazało się bardziej klarowne i spójne, nie zatracając swojego pierwotnego, hałaśliwego charakteru. Iggy Pop odnalazł ogromne pokłady energii, udowadniając wokalnie, że nie ma sobie równych. W równej mierze charczał („Your Pretty Face Is Going To Hell”), mruczał (Penetration”), darł się („Search And Destroy”) i śpiewał („I Need Somebody”). Zaskakujące były przede wszystkim pozytywne recenzje nowego dzieła grupy. Taki stan rzeczy dziwił zwłaszcza na tle niezrozumienia przez krytyków wcześniejszych dokonań zespołu. Równie bezkompromisowe, co muzyka zawarta na trzecim albumie The Stooges, okazały się teksty Popa.

Przy okazji, warto jeszcze wspomnieć o kolosalnym wpływie, jaki wywarła grupa na innych wykonawców. Bez The Stooges, z pewnością trudno byłoby mówić o artystach utożsamianych z amerykańskim punk-rockiem, o Brytyjczykach z Sex Pistols nie wspominając. Razem z The Velvet Underground, zespół Iggy’ego Popa w znacznym stopniu przyczynił się do powstania kolejnego ważnego nurtu, noise-rocka, kiełkującego w latach 80 m.in. za sprawą Sonic Youth, Big Black czy Swans. Wpływ The Stooges na kolejne dekady jest, zatem nie do przecenienia. (Piotr Wojdat)




During the psychedelic haze of the late '60s, the grimy, noisy and relentlessly bleak rock & roll of the Stooges was conspicuously out of time. Like the Velvet Underground, the Stooges revealed the underside of sex, drugs, and rock & roll, showing all of the grime beneath the myth. The Stooges, however, weren't nearly as cerebral as the Velvets. Taking their cue from the over-amplified pounding of British blues, the primal raunch of American garage rock, and the psychedelic rock (as well as the audience-baiting) of the Doors, the Stooges were raw, immediate, and vulgar. Iggy Pop became notorious for performing smeared in blood or peanut butter and diving into the audience. Ron and Scott Asheton formed a ridiculously primitive rhythm section, pounding out chords with no finesse -- in essence, the Stooges were the first rock & roll band completely stripped of the swinging beat that epitomized R&B and early rock & roll. During the late '60s and early '70s, the group was an underground sensation, yet the band was too weird, too dangerous to break into the mainstream. Following three albums, the Stooges disbanded, but the group's legacy grew over the next two decades, as legions of underground bands used their sludgy grind as a foundation for a variety of indie rock styles, and as Iggy Pop became a pop culture icon.

After playing in several local bands in Ann Arbor, MI, including the blues band the Prime Movers and the Iguanas, Iggy Pop (born James Osterberg) formed the Stooges in 1967 after witnessing a Doors concert in Chicago. Adopting the name Iggy Stooge, he rounded up brothers Ron and Scott Asheton (guitar and drums, respectively) and bassist Dave Alexander, and the group debuted at a Halloween concert at the University of Michigan student union in 1967. For the next year, the group played the Midwest relentlessly, earning a reputation for their wild, primitive performances, which were largely reviled. In particular, Iggy gained attention for his bizarre on-stage behavior. Performing shirtless, he would smear steaks and peanut butter on his body, cut himself with glass, and dive into the audience. The Stooges were infamous, not famous -- while they had a rabidly devoted core audience, even more people detested their shock tactics. Nevertheless, the group lucked into a major-label record contract in 1968 when an Elektra talent scout went to Detroit to see the MC5 and wound up signing their opening act, the Stooges, as well.



Produced by John Cale, the Stooges' primitive eponymous debut was released in 1969, and while it generated some attention in the underground press, it barely sold any copies. As the band prepared to record their second album, every member sank deeper into substance abuse, and their excess eventually surfaced in their concerts, not only through Iggy's antics, but also in the fact that the band could barely keep a simple, two-chord riff afloat. Fun House, an atonal barrage of avant-noise, appeared in 1970 and, if it was even noticed, it earned generally negative reviews and sold even fewer copies than the debut. Following the release of Fun House, the Stooges essentially disintegrated, as Iggy sank into heroin addiction. At first, he did try to keep the Stooges afloat. Dave Alexander left the band and after a spell in which Zeke Zettner and then James Recca took his place, Ron Asheton moved to bass as James Williamson joined as guitarist, but this incarnation wasn't able to land a record deal, despite recording a handful of demos. For the next two years, the band was in limbo as Iggy weaned himself off heroin and worked various odd jobs. Early in 1972, Pop happened to run into David Bowie, then at the height of his Ziggy Stardust popularity. Bowie made it his mission to resuscitate Iggy & the Stooges, as the band was now billed. With Bowie's help, the Stooges landed a management deal and a contract with Columbia, and he took control of the production of the group's third album, Raw Power. Released in 1973 to surprisingly strong reviews, Raw Power had a weird, thin mix due to various technical problems. Although this would be the cause of much controversy later on -- many Stooges purists blamed Bowie for the brittle mix -- its razor-thin sound helped kick-start the punk revolution. At the time, however, Raw Power flopped, essentially bringing the Stooges' career to a halt, with the band's disastrous final gig captured on the live album Metallic K.O.

In 1976, Bowie once again came to Iggy's rescue, helping him establish himself as a solo act by producing the albums The Idiot and Lust for Life and playing keyboards in Iggy's road band. In time, Iggy established an international following as one of rock's great renegades, but the other Stooges didn't fare quite as well. Dave Alexander died of pneumonia in 1975, aggravated by an inflamed pancreas. James Williamson returned to Iggy's circle as a songwriter and producer on the albums New Values (1979) and Soldier (1980), but in the 1980s he dropped out of music and began a successful career in electronics. Ron Asheton and Scott Asheton launched a band called the New Order (no relation to the successful British group), but it didn't fare well and soon split up. In 1981, Ron Asheton was recruited to join New Race, a short-lived side project formed by Radio Birdman guitarist Deniz Tek which also featured MC5 drummer Dennis Thompson and Radio Birdman alumni Rob Younger and Warwick Gilbert. However, the group (as intended) split after a single Australian tour and album. After returning to Michigan, Ron gigged periodically with Destroy All Monsters and Dark Carnival, acted in a handful of low-budget films, and in 1998 he recorded with the ad hoc band Wylde Ratttz, featuring Thurston Moore and Steve Shelley of Sonic Youth, Mark Arm from Mudhoney, and Mike Watt, ex-Minutemen and fIREHOSE. Wylde Ratttz's cover of "TV Eye" appeared on the soundtrack of the film Velvet Goldmine, but the group's album remains unreleased. Following the Stooges breakup, Scott Asheton played with a few local groups in Detroit before joining Sonic's Rendezvous Band in 1974, with Fred "Sonic" Smith of the MC5, Scott Morgan of the Rationals, and Gary Rasmussen of the Up; the band earned a potent reputation as a live act, but record labels were wary and the group slowly faded out by the end of the decade.

In 2002, Ron Asheton and Scott Asheton joined J Mascis + the Fog for a tour in which they performed a handful of Stooges classics from the group's first two albums. The show's were enthusiastically received, especially in Europe, and word got back to Iggy Pop, who had been talking with Ron Asheton on and off for several years about a possible Stooges reunion. In 2003, Iggy was recording the album Skull Ring, which featured contributions from a number of noteworthy bands, and he decided to add the Stooges to the roster; the Asheton brothers backed Iggy on four cuts (with Ron handling both guitar and bass), and on April 27, 2003, the Stooges played their first concert in 30 years at California's Coachella festival, with Mike Watt sitting in for the late Dave Alexander. The reunited Stooges began hitting the road on a semi-regular basis for the next three years, playing major festivals in Europe and the United States, and in the fall of 2006 the group entered Electrical Audio Studio in Chicago, IL, with engineer Steve Albini to record The Weirdness, an album culled from 22 new songs written by Pop and the Ashetons. The Weirdness was released in March 2007, followed by a major world tour. ~ Stephen Thomas Erlewine & Mark Deming, All Music Guide

Thanks to unknown blooger that it came from.

link in comments
2 comments
Posted in ,

John Cale - Sabotage/Live (1979)


John Cale znany ze współpracy z takimi artystami jak - Nico, Patti Smith, Brian Eno, David Byrne. Urodził się w 1942 roku w Garnant w Południowej Walii. W 1963 przeniósł się do Nowego Jorku gdzie zaczął współpracować z awangardowymi kompozytorami Jonem Cagem i LaMonte Youngiem. Już rok później poznał Lou Reeda i obaj panowie zaczęli pracować nad projektem, który wkrótce stał się znany jako The Velvet Underground. Ich bazą była Ludlow Street na manhatańskim Lower East Side. W 1966 roku Andy Warhol przeszczepił wizjonerską muzykę zespołu na grunt sztuki eksperymentalnej zakorzenionej w legendarnym dla artystów miejscu zwanym Factory. Przy asyście Warhola Velvet Underground - czyli Cale, Reed, Sterling Morrison i Mo Tucker - pracowali nad jednym z najbardziej czczonych albumów, jakie zostały nagrane: The Velvet Underground & Nico.

Kolejnym niezapomnianym albumem autorstwa Reeda i Cale'a był nagrany później White Light/White Heat. Album ten po dziś dzień pozostaje zadziwiająco ekstremalny i konfrontacyjny. Ale juz parę lat później w 1969 roku w efekcie pragnienia Reeda ugruntowania swojej pozycji jako lidera zespołu, Cale odszedł z Velvet Underground.

Kariera solowa Cale'a zaczęła się w 1970 od godnego podziwu albumu Vintage Violence. Jego następcą był wydany rok później Church Of Anthrax - efekt współpracy z cenionym awangardowym kompozytorem Terrym Rileyem. W 1973 przyszedł The Academy In Peril - majestatyczne, niemal symfoniczne dzieło z udziałem Royal Philharmonic Orchestra. Rezultatem jego uwydatnionej europejskiej tożsamości był Paris 1919 - wyważone, eleganckie i przyciągające dzieło, na którym klasyczna wrażliwość została połączona z chyba najbardziej komercyjną muzyką jaką kiedykolwiek nagrał. W tym czasie Cale prezentował się także bardzo wyraziście jako producent i muzyk na paru innych kluczowych albumach w kanonie rocka.


Velvet Underground (John Cale first on right)

W latach 80-tych Cale wydał legendarny w swojej posępności Music For A New Society i odszedł od rocka na obszary klasyczne i konceptualne. Rezultatem prac tego kolejnego okresu było dzieło The Falkland Suite, nagrane do czterech wierszy Boba Dylana, które stało się częścią wydanego w 1989 albumu Words For The Dying.

W 1990 roku po śmierci Andy'ego Warhola, Cale odnowił partnerstwo z Lou Reedem na elegijnym albumie Songs For Drella, a w 1993 The Velvet Underground został reaktywowany na dwumiesięczną trasę po Europie. Trzy lata później nadszedł pierwszy od dekady album Cale'a oparty na muzyce pop - świetnie przyjęty Walking On Locusts, z udziałem Mo Tuckera i Davida Byrne'a z Talking Heads. W tym czasie Cale pracował również z takimi kapelami jak Super Furry Animals czy Jamesem Deanem Bradfieldem z Manic Street Preachers.

W listopadzie 2005 roku ukazał się kolejny album Cale'a BlackAcetate, którym artysta udowadnia, iż stale kieruje swoją muzykę na świeże obszary. W powstawaniu tej płyty brali udział m.in.: Herb Graham Jr. (Macy Gray) i Mickey Petralia (Beck, Rage Against The Machine, Dandy Warhols, Eels). (gildia)



Ironically, John Cale's first album in nearly five years turns out to be one of the season's timeliest entries: a graphic, deadly narrative of terrorist scrimmages and doomed maneuvers that could pass for an on-the-spot report from the clandestine alleys of Kabul or the invincible deserts of Iran.

In fact, Sabotage/Live–without apology and, more important, without ideology – is something of a rough-and-ready homage to the business of war itself: "I did some work in Zaire, the jolly old Belgian Congo/... I'm just another soldier boy looking for work," sings Cale in "Mercenaries (Ready for War)." But to Cale's great credit, the protagonist in most of these songs is more than a cutthroat opportunist – he's a heartbroken, hard-bitten man, hellbent on accommodating his personal dissolution to the rhythms of global disintegration, which makes him all the more virulent.

This air of menace permeates the music, too, but with less effective results. Cale's past LPs anticipated – even goaded – punk rock and the New Wave's twin tributaries of artful primitivism and arty experimentation, though all the while his heart probably belonged to lyrical, classical romanticism. Yet Sabotage/Live, with its verbose guitar forays and heavy-handed martial tempos, seems almost antedated in comparison–like a long-lost retort to former cohort Lou Reed's Rock n Roll Animal. Still, I prefer the best moments here–the stormy and dissonant title track, the coy and undecipherable "Only Time Will Tell" (a vehicle for cooing chanteuse Deerfrance) and the jaunty and insidious "Dr. Mudd"–to practically all of Elvis Costello's Get Happy!!

After Sabotage/Live's battles have been won or lost, after the bluster has faded, it's the sobering refrain from the closing "Chorale" – a haunting, requiem-like ballad–that lingers longest. "And the code of the living," sings the thick-throated Cale, "and the code of the dead/Hand In hand, from the beginning to the end." Just a glimmer of respite in a record about holocaust. And maybe one glimmer more than any of us will get when John Cale's deathly visions become tomorrow's headlines.

link in comments
    Serpent.pl