The Fugs - Tenderness Junction (1968)



The Fugs to nowojorska formacja, która jest jedną z najważniejszych undergroundowych grup. Niech żaden szanujący się słuchacz muzyki dziwnej i innej nawet nie wspomina, że ta nazwa jest mu nieznana.

Powstali gdzieś koło 1964 roku w Nowym Jorku. Założyli ją dwaj żydowscy emigranci - Tuli Kupfenberg i Ed Sanders. Inspiracją zespołu była szeroko pojęta spuścizna kulturowa od Arystotelesa, przez "Króla Ubu", dadaistów, beatników, Charliego Parkera etc. Był to swoisty tygiel artystyczny. Swoje pierwsze występy grupa rozpoczęła w 1965 i w tymże też roku miała miejsce pierwsza sesja nagraniowa dla Folkways Records. Pierwszy album również ukazał się w roku 1965 w małym nakładzie wydany przez Broadside pod tytułem "The Village Fugs Sings Ballad Of Contemporary Protest". Grupa miała przeróżne konotacje kulturowe - odwiedzała komunę Kena Keseya z jego Merry Pranksters, uczestniczyła w ekscesach psychodeliczenej sceny San Francisco z Grateful Dead, Jefferson Airplane, i - a jakżeby inaczej - zakumplowali się z Frankiem Zappą i jego Mothers Of Invention. Występy grupy bardzo często kończyły się ekscesami i interwencją policji. Grupa nie stroniła od muzycznych eksperymentów, które mogła realizować m.in. dzięki współpracy ze słynną wytwórnią ESP-Disk dla której nagrała album "The Virgin Fugs". Muzycy znaleźli się nawet pod lupą FBI za swoje lewackie sympatie. Współpraca z ESP-Disk wkrótce się zakończyła ponoć z tego powodu, że cała wytwórnia była tylko przykrywką dla mafii. Muzycy z Fugs często sięgali po wszelakie akcje typu performance. Często ich aktywnym wsparciem był nie kto inny jak poeta "przeklęty" świętej pamięci Allen Ginsberg (jego sylwetkę muszę przypomnieć w którymś z kolejnych postów). Nie ma sensu wymienianie wszystkich albumów The Fugs - zainteresowani sami sobie wyguglują - oraz muzyków, którzy przewinęli się w składzie - jednak taki podstawowy wyglądał mniej więcej tak:

Tuli Kupfenberg - voc, perc
Ed Sanders - voc, guitar, viol, harm
John Andrerson - bass
Vinny Leary - guitar
Ken Weaver - drums
Steve Weber - guitar, voc.

Postanowiłem przypomnieć moim zdaniem jeden z najciekawszych albumów - Tenderness Junctiuon z 1968 wzbogacony o materiał z pierwszej płyty oraz ciekawe reflekcje Rafała Księżyka na temat brzmień "dziwnych".


Swedish TV 1968 (part1)

Freak Folk
Dziwaczność jest naturalnym zjawiskiem naszego świata
Rafał Księżyk

(Playboy 2006)

Jedni sięgnęli po folk, aby odreagować elektroniczne brzmienia minionej dekady techno. Inni nasłuchują w nim głosu korzeni, tak pożądanych wobec zgiełku epoki globalnej komunikacji. I tak muzyka folkowa wyznacza jeden z wiodących trendów nowego wieku. Dziś kulminację osiąga najciekawszy etap tego zjawiska: zapanowała moda na freak folk.

Folk jest wszędzie. Hollywood zdyskontowało legendę Johnny'ego Casha. Szczyty list bestsellerów okupują wystylizowane jazz–folkowe wokalistki z Norah Jones na czele. Modni rockmani, choćby Myslovitz na nowej płycie, egzaltują się alt country w duchu Lambchop. Inni wolą Calexico albo Bonnie Prince'a Billy'ego. Nawet Bob Dylan otrzepał się z kurzu i szykuje nową płytę. To tylko punkty orientacyjne dające znać o skali zjawiska. Teraz na pierwszy plan powrócił folk pojęty jako muzyka freaków, trochę na wyrost namaszczony przez snobów jako "new weird America". Z jego śmietanką mieliśmy okazję spotkać się podczas teatralnego festiwalu Malta, gdzie wystąpili witani owacyjnie CocoRosie, Antony & The Johnsons, Devendra Banhart i Animal Collective. Skąd ten boom na muzykę folk?

Nadchodzą freaki

Wystarczy porównać przeboje Norah Jones i piosenki duetu CocoRosie. Łączy je to, iż z filigranowym dziewczęcym wdziękiem starają się odnieść do starych pieśni bluesa i folk, uchwycić melancholię Billie Holiday. Wychuchane utwory Jones brzmią jak muzyka z żurnalowego domku dla lalek. Tymczasem CocoRosie zapraszają na malowniczy strych. Ich piosenki nagrane w domu są ascetyczne, w tle słychać elektroniczne szmery, dźwięki zabawek i odgłosy otoczenia. Ale to właśnie prostota, surowość i nieład sprawiają, że CocoRosie osiągają porywającą ekspresję, która przeszywa słuchacza na wskroś. I na tym polega zasługa bohaterów z festiwalu na Malcie. Choć nie są wolni od maniery, przekonali, że spontaniczne muzykowanie naturszczyka może być lepszym sposobem na piosenkę niż wykalkulowana produkcja. Przypomnieli też, że folk jest muzyką rozemocjonowanych indywidualności, że szaleją tłamszone na tym świecie jednostki.

Stąd folkowy boom w hippisowskich latach 60., gdy ówcześni pieśniarze z Dylanem na czele stali się tubą społeczno-politycznej kontestacji. Dzisiejsza gwiazda freak folku, transwestytyczny Antony śpiewa z pozycji kobiety uwięzionej w męskim ciele. Warto zerknąć ku epoce hipisowskiej, bo wtedy właśnie określenie "freak" oznaczające zbzikowanego ekscentryka nabrało pozytywnego wydźwięku i posłużyło jako szyld dla nieskrępowanych manifestacji osobowości. Związki muzyki folk z wykraczaniem poza normę są jednak stare jak ona sama. Znakomite tego przykłady daje nowoczesny folk. Jego historia zaczyna się w latach 50. XX wieku w oparach magii i okultyzmu.


Swedish TV 1968 (part 2)

Okultystyczne źródła muzyki folk

"Zobaczyłem Amerykę zmienioną przez muzykę" – oświadczył Harry Smith, gdy w 1991 roku odbierał nagrodę Grammy, przyznaną mu za zasługi w archiwizacji muzyki korzeni. Słowa, które zabrzmiały jak prawdziwie amerykańska puenta oficjalnego toastu, dla samego Smitha były potwierdzeniem powodzenia operacji magicznej. Wychowany w rodzinie o tradycjach masońskich i teozoficznych, student antropologii, uczeń kabały i buddyzmu przedstawiał się jako syn owianego złą sławą angielskiego maga Aleistera Crowleya.

Magicznym artefaktem była w jego zamierzeniu seria czterech płyt "Anthology Of American Folk Music". Każda z nich odpowiadała kolejnym żywiołom. Ballady – woda, muzyka społeczna – ogień, pieśni – powietrze. Smith przyporządkowywał do nich utwory na podstawie hermetycznych analiz. Posiłkował się dziełami neoplatoników, Crowleya i twórcy antropozofii Rudolfa Steinera. A na okładkach umieścił zaczerpnięty z mistycznych pism Roberta Fludda wizerunek monochordu, instrumentu nastrojonego ręką Boga. Dla słuchaczy nie miało to większego znaczenia, ale to oni sprawili, że spełniła się wola Smitha pragnącego, by ta muzyka zmieniła społeczeństwo. Kolejne części wydawanej od 1953 roku "Anthology" były inspiracją dla artystów, którzy mieli rozpętać folkowy boom epoki hippisowskiej, z Bobem Dylanem i Jerry Garcią z Grateful Dead na czele. Smith, czerpiąc ze swej kolekcji szelakowych płyt na 78 obrotów, porwał amerykańską młodzież prezentując jej najwcześniejsze nagrania korzennej muzyki Stanów z lat 20. i 30. – wiejskich bluesmanów, śpiewaków gospel, bardów z Appallachów i Teksasu, protoplastów country i noworleańskiego cajun. Gdy wydawca zażądał włączenia do kolejnej płyty piosenki będącej agitką na rzecz prezydenta Roosvelta, Smith obraził się i zerwał kontakt ze światem muzyki. Zasłynął potem jako twórca psychodelicznych filmów eksperymentalnych i badacz indiańskich rytuałów.

Czwarta część "Anthology", poświęcona żywiołowi ziemi, ukazała się dopiero w 1997 roku, wydana staraniem Johna Faheya, który okazał się najważniejszym z artystów zainspirowanych przez Smitha. Fahey debiutował w latach 50. prezentując swe płyty jako nagrania zapomnianych czarnych bluesmanów. Wielu w to uwierzyło, choć był białym 19-latkiem. On sam twierdził, iż tworzył alter ego, by wyrazić destruktywne strony swej osobowości. Piosenki Faheya przesycone są obsesją śmierci i mitologią pełną żółwi i jaszczurów. Jego nagrania z lat 60., gdy okrzyknął się "amerykańskim prymitywistą", uczyniły zeń ojca nowoczesnego amerykańskiego folku, który umieścił w złotym środku między szacunkiem dla tradycji a nieskrępowaną ekspresją indywidualności. Korzenne granie zestawiał ze śmiałymi eksperymentami, korzystając z innowacyjnych technik gry na gitarze akustycznej, kolaży taśm, brzmień indonezyjskiego gamelanu i filozofii hinduskich rag. W latach 80. pogrążył się w alkoholizmie i walczył o zdrowie psychiczne korzystając z psychoanalizy. Do życia przywrócili go młodzi muzycy z Jimem O'Rourke na czele. Ich wspólne nagrania, krzyżujące folk z estetykami noise i ambient, dały początek renesansowi folku w latach 90.


The Fugs First Album cover

Folk po kwasie

Nikt nie wyraził dosadniej nęcących idei hippisowskiej rewolty niż The Fugs. "Nienawidzimy wojny. Kochamy seks, trawkę i LSD" – śpiewali w zawianym chórze w songu "Jesteśmy the Fugs" ze swej debiutanckiej płyty wydanej w 1965 roku. Nagrania umożliwił im Harry Smith, choć należeli do całkiem nowej tradycji miejskiego folku. Ekspresję ulicznej orkiestry łączyli z prowokacyjną i zwariowaną aurą artystycznego kabaretu. The Fugs nagrywali dla jednej z pierwszy niezależnych wytwórni – nowojorskiej ESP, która reklamowała się hasłem: artysta sam decyduje o tym, co znajdzie się na albumie. Dzięki temu utrwaliła nagrania plejady ekscentryków lat 60., świętych szaleńców free jazzu: Sun Ra i Alberta Aylera oraz ekscentrycznych folkowców. Miejskiego ducha, obok The Fugs, oddawali protopunkowcy z The Godz. Eteryczni trubadurzy z Pearls Before Swine połączyli songi inspirowane prozą Tolkiena i protest przeciw wojnie w Wietnamie. Najbardziej zbzikowani byli Holy Modal Rounders. Ich album z 1967 roku "Indian War Whoop" przynosi najosobliwsze interpretacjetradycyjnych folkowych tematów. Nabuzowani LSD muzycy na przemian zapadają w oniryczne transy i rozwichrzone kawalkady, w których zawodzeniu skrzypiec zdają się towarzyszyć głosy indiańskich duchów.

Najdziwniejszym bardem epoki psychodelicznej był niejaki Tom Baker. Przekonany o własnej świętości adept jogi i właściciel restauracji ze zdrową żywnością leżącej nieopodal Hollywood. Zgromadził wokół siebie grupę wyznawców, których pod imieniem Father Yod karmił typową papką mistycyzmu kalifornijskiego: medytacja, wolna miłość, tantryczne sztuczki z orgazmem, cześć dla zwierząt i wegetarianizm. Otoczony haremem trzynastu żon poczuł się ciasno w Stanach, przybrał imię YaHoWa 13 i założył komunę na Hawajach. Przez cały ten czas tworzył słodkie ballady i odprawiał psychodeliczne rytuały własnego kultu. W 1999 roku japońska oficyna Captain Trip wydała zbiór jego nagrań liczący 13 kompaktów! Brzmią ciekawiej niż niesławne więzienne songi innego guru tamtej epoki, Charlesa Masona. Legendę Bakera ugruntowała jednak nie muzyka, lecz okoliczności śmierci. Jedni twierdzą, iż miał wypadek szybowcem, inni, iż dokonał nieudanej lewitacji. Faktem jest, że poturbowany święty odmówił pomocy medycznej, miały go uleczyć chóralne śpiewy i… regularne lewatywy. Ponoć gdy skonał, wyznawcy wypchali jego zabalsamowane ciało, by oddawać mu cześć. Był rok 1975! Na pozostałych po nim płytach najbardziej przejmujące są chóralne śpiewy jego własnych dzieci zawodzących o "naszym Yahowie".




Dzieci w mroku

Gdy w lipcu 2006 roku zmarł Syd Barrett, pojawiły się głosy próbujące odmitologizować kolejną legendę lat 60. Barrett zasłynął jako pierwszy lider Pink Floyd, uczynił z zespołu istną rewelację psychodelicznego Londynu i tuż po nagraniu pierwszej płyty najzwyczajniej odpadł z zespołu i życia, co miało być wynikiem nadużywania kwasowych tripów. Ale może wcale nie był heroicznym straceńcem, a narkotyki po prostu pobudziły jego wrodzoną skłonność do schizofrenii. 36 lat przeżył Barrett w domu swej matki, w całkowitej izolacji od świata zajęty pielęgnacją ogródka. Pielgrzymujący do niego fani wspominali, że był kimś innym niż wcześniej. Pozostały dwie autorskie płyty, które nagrał tuż po rozstaniu z Pink Floyd: "Barrett" i "Madcap Laughs" ("Śmiechy wariata"). Dziecięca naiwność i depresyjny mrok to wybuchowa mieszanka, której jego nonszalanckie songi zawdzięczają porażającą siłę. Zainspirowały one już dwa pokolenia freaków, by wspomnieć Juliana Cope'a, Robyna Hitchcocka, Tall Dwarfs i Devendrę Banharta. Barrett otworzył też nowy rozdział freak folku, który zapisują piosenki artystów o uszkodzonej psychice. On sam przemknął jak meteor, ale cierpiący na depresję maniakalną teksańczyk Daniel Johnston wytrwale muzykuje od 30 lat. Ten facet sprawia wrażenie dużego dziecka, jego sztandarowy hit to obecna w kilku wersjach ballada o Kacprze – przyjaznym duszku. Ma też w repertuarze serię songów o bohaterach z komiksów, ale nie brak tu też bardziej depresyjnych tematów. Jako jego fani deklarowali się Kurt Cobain, David Bowie i Sonic Youth. Liczący dziś 45 lat Johnston konsekwentnie zdobywa autentyczną sławę, choć w karierze przeszkadzają kolejne hospitalizacje. Poświęcony mu film "Devils and Daniel Johnston" został nagrodzony na festiwalu Sundance 2005, a w Teksasie wystawiono rock operę osnutą na jego piosenkach. Ostatnio nagrania Johnstona ukazały się na "Musics In The Margin", kompilacji prezentującej muzykę tworzoną przez pacjentów szpitali psychiatrycznych.

Dla równowagi warto sięgnąć po nagrania najbardziej kultowego twórcy muzyki dla dzieci. W połowie lat 60. Bruce Haack opublikował serię albumów "Dance Sing And Listen" z muzyką rozwijającą dziecięcą kreatywność. Przeszły one do historii za sprawą iście surrealistycznej aury. Nauczycielka tańca podaje kolejne instrukcje: "Kiedy muzyka zamilknie, bądź dźwiękiem, który słyszałeś." Haack akompaniuje jej swobodnie mieszając wszelkie możliwe style, gdy łączy country i brzmienia syntezatorów wypada to jak zapowiedź muzyki Becka.

Magiczne sny Brytanii

Każdy, kto kojarzy Noddy'ego jako sympatyczną postać z dobranocki, mógł poczuć się skonfundowany na wieść o płycie pod tytułem "Swastikas For Noddy". Jeszcze bardziej osobliwy był komentarz jej twórcy. Lider Current 93, David Tibet, opowiadał, iż miał wizję ukrzyżowania Noddy'ego. Ten album ukazał się 19 lat temu i wywołał niezłe zamieszanie w światku muzyki industrialnej. Current 93 należał do najbardziej radykalnych grup rytualnego industrialu, a wraz z tą płytą otworzył się na świat folkowej ballady. Bez zmian pozostała obsesja Tibeta dotycząca rychłego końca świata. Stąd spora dziś scena inspirowana balladami Current 93 szczyci się mianem apokaliptycznego folku. Wymowne, iż choć przez ostatnie kilkanaście lat Current gra tak samo, ich płyta "Black Ships Ate The Sky" wydana latem 2006 roku, jest pierwszą, która zyskuje rozgłos w popowym światku. Lista gości Tibeta z tej płyty komponuje się w istne "who is who" freak folku. Są tu Antony (kto pamięta, że jego pierwszą płytę wydał właśnie Tibet?), Bonnie Prince Billy, SixOrgan Of Admittance i Shirley Collins – ikona brytyjskiego folku lat 60. Od inspiracji tamtą sceną zaczął się akustyczny okres Current 93.

Brytyjska scena folk w latach 60. była potężna, przepełniona mistycyzmem i zwrócona ku przeszłości. Jednym z jej najciekawszych zjawisk były grupy Incredible String Band, Comus i Third Eye Band (znany ze ścieżki dźwiękowej "Makbeta" Polańskiego), które łączyły inspiracje muzyką dawną, ezoteryką i egzotyką. W latach 80. ich płyty, jak również nagrania Amerykanów z Love i Pearls Before Swine, stały się źródłem kultu i natchnienia dla artystów z kręgu muzyki industrialnej. Studiujący magię Crowleya członkowie Throbbing Gristle i Psychic TV słyszeli w tamtych pieśniach pogański żywioł i subtelne okultystyczne przesłanie. Muzyka Current 93 brzmi jak spełnienie ich folkowego snu. Tibet dawno przestał być wyznawcą Crowleya, zerwał też z buddyjskimi mistrzami, dziś jest żarliwym chrześcijaninem, który uczy się języka koptyjskiego, aby studiować prastare święte pisma. Takie były inspiracje "Black Ships Ate The Sky". Ale lider Current 93 jest nie tylko mistycyzującym estetą, ma za sobą lekcję industrialnej kontrkultury, która uczyła jak tworzyć własną alternatywną rzeczywistość. Przywołując Noddy’ego, wizje Hildegardy von Bingen, pieśni ku chwale Diany i relacje o Apokalipsie, Tibet skonstruował swój prywatny mit. Od przeszło ćwierć wieku Current 93 działa jako niezawodny wehikuł dla jego nadwrażliwej i neurotycznej osobowości.



Bogini Kali tańczy lambadę

Ich najbardziej niezwykły koncert odbył się na pełnym morzu, między Sumatrą a Jawą. Sun City Girls poprosili zespół ze statku, którym podróżowali, o udostępnienie instrumentów i zaczęli grać przechodząc od "House Of The Rising Sun" do dzikich improwizacji. Ponoć azjatycka publiczność była zachwycona. Są jednak zaprawieni w niełatwych koncertowych wyzwaniach. Pochodzą z Arizony i w chwili, gdy debiutowali ćwierć wieku temu, w tamtejszych klubach rządził postpunkowy czad. Ich ekscentryczne improwizacje budziły agresję publiczności, ale znaleźli na to sposób: wręczali punkom dęte i perkusyjne instrumenty ze swej bogatej kolekcji i zapraszali do wspólnego grania.

Trio Sun City Girls prowadzą bracia Alan i Rick Bishopowie, potomkowie zagubionych na amerykańskiej prowincji emigrantów z Libanu. Oni także stworzyli sobie własny świat przepełniony niezwykłością i egzotyką. Fascynują ich teorie spiskowe, mistyczne tradycje Wschodu, magia i ekstatyczne rytuały. Rick jest wyznawcą tantrycznej bogini Kali przekonanym o realności świata demonów. Być może odzywają się one w wokalizach Alana, który zdaje się "mówić głosami", niczym opętany i całkiem wdzięcznie posługuje się nieznanymi językami. Wydali przeszło 100 albumów, singli i kaset, wpisując się w najlepsze tradycje amerykańskich outsiderów wytyczone przez Harry Partcha, Sun Ra, The Residents. Nie sposób zdefiniować ich muzyki, są w niej echa egzotycznych rytuałów, transowe improwizacje, zderzone z brzmieniami rockowej psychodelii dziwaczne songi będące swobodnymi adaptacjami muzyki pop z najdalszych zakamarków świata. Na swej najlepszej, przełomowej płycie "Torch Of Mystics" z 1990 roku kompletnie nokautowali porywającą wersją "Lambady".

W muzyce Sun City Girls najbardziej fascynuje to, iż zdaje się być ona folkiem egzotycznej kultury, która materializuje świat istniejący tylko w ich wyobraźni. To Sun City Girls zainspirowali falę "weird folku", która narasta od lat 90., łącząc ich zamiłowania do egzotyki, psychodelii i rozimprowizowanych jamów. Warto tu wspomnieć o nowych prymitywistach z Charalambides, Cul De Sac, Jackie O Motherfucker, No-Neck Blues Band, Pelt, Six Organs Of Addmitance, którzy przygotowali grunt pod sukces freakowych trubadurów: Antony’ego, Banharta i Coco Rosie. Sun City Girls górują nad nimi wszystkimi dowcipem, fantazją i zbzikowaniem. Jakby tego było mało, Alan Bishop uruchomił najciekawszą w nowym wieku wytwórnię muzyki etno. Pod szyldem Sublime Frequencies wydaje płyty i filmy z ekscentrycznymi kolażami popularnej muzyki z Afryki i Azji. Sun City Girls przekroczyli już estetykę freak folku, przekonując, iż dziwaczność jest całkiem naturalnym zjawiskiem naszego świata.

A skąd popowy fenomen CocoRosie czy Banharta? Najwyraźniej kultywujący swe kapryśne indywidualności ekscentrycy utrafili w narcystyczną mentalność naszych czasów. Warto mieć w pamięci historie folkowych freaków, by zdać sobie sprawę, iż ta gra nie jest pozbawiona ryzyka, choć może także okazać się wielce kreatywna.


From the movie Chappaqua (directed by Conrad Rooks)

The Fugs are a band formed in New York City in 1965 by poets Ed Sanders and Tuli Kupferberg, with Ken Weaver on drums. Soon afterwards, they were joined by Peter Stampfel and Steve Weber of the Holy Modal Rounders. The band was named by Kupferberg, from a euphemism for "fuck" used in Norman Mailer's novel, The Naked and the Dead.

The band's original core members, Sanders, Kupferberg, and Weaver, were joined at various times in the 1960s by a number of others, some of whom were noted session musicians or members of other bands. These included Weber and Stampfel, bassist John Anderson, guitarist Vinny Leary, guitarist Peter Kearney, keyboardist Lee Crabtree, guitarist Jon Kalb, guitarist Stefan Grossman, singer/guitarist Jake Jacobs, guitarist Eric Gale, bassist Chuck Rainey, keyboardist Robert Banks, bassist Charles Larkey, guitarist Ken Pine, guitarist Danny Kortchmar, and drummer Bill Wolf.

For most of the last twenty-five years, The Fugs have been composed of primary singer/songwriters Sanders and Kupferberg, composer, song writer, guitarist, and long-time Allen Ginsberg-collaborator Steve Taylor, singer/songwriter and percussionist Coby Batty, and Scott Petito, a musician and music producer.

A satirical and self-satirizing rock band with a political slant, they have performed at various war protests — against the Vietnam War and since the 1980s at events around other US-involved wars. The band's often frank and almost always humorous lyrics about sex, drugs, and politics have caused a hostile reaction in some quarters.

Their participation in a protest against the Vietnam War in the late 1960s, during which they purportedly attempted to encircle and levitate the Pentagon, is chronicled in Norman Mailer's novel, Armies of the Night.

The Fugs have remained committed to literature and poetry with a socio-political thrust and often mine the history of European and American literature as inspiration for song lyrics. One of their better-known songs is an adaptation of Matthew Arnold's poem, Dover Beach. Others were renditions of William Blake's poems: Ah! Sun-flower and How Sweet I Roam'd.

After pursuing individual projects over the years, in 1984 Sanders and Kupferberg decided to reform the band and stage a series of Fugs reunion concerts. On Wednesday, August 15, 1988 at the Byrdcliff Barn in Woodstock, New York, the Fugs performed one of their first real reunion concerts. This incarnation of the Fugs included, at various times, guitarist and singer Steve Taylor who was also Allen Ginsburg's teaching assistant at the Naropa Institute, drummer and singer Coby Batty, bassist Mark Kramer, guitarist Vinny Leary (who had contributed to the first two original Fugs albums), and bassist/keyboardist Scott Petito. The re-formed Fugs performed concerts at numerous locations in the U.S. and Europe over the next several years.

In 1994 the band intended to perform a series of concerts in Woodstock, New York, (where Sanders had lived for many years) to commemorate the 1969 Woodstock Festival, which had actually occurred near the town of Bethel, some 50 miles away. They learned that a group of promoters were planning to stage Woodstock '94 that August near Saugerties, about 8 miles from Woodstock, and that this festival would be much more tightly controlled and commercialized than the original. Consequently The Fugs decided to stage their own August 1994 concerts as "The Real Woodstock Festival", in an atmosphere more in keeping with the spirit of the 1969 festival. The basic Fugs roster of Sanders, Kupferberg, Taylor, Batty, and Petito performed in this series of concerts with additional vocal support from Amy Fradon and Leslie Ritter and also with appearances by Allen Ginsberg and Country Joe McDonald.

links in comments

4 komentarze:

  1. Kiedyś w "Tylko Rocku" był felieton Janerki o mitycznym i genialnym zespole The Fugs, którego nikt nie słyszał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Thanks for your blog. It is a real work of love! And Happy New Year!
    Any chance to get the Fugs albums up again? Thanks

    OdpowiedzUsuń

    Serpent.pl