Brian Jones presents The Pipes Of Pan at Jajouka (1971)



Według wielu źródeł to właśnie Jones zaproponował nazwę The Rollin’ Stones, pisaną wówczas z apostrofem, po wyeliminowaniu litery „g”. Jak sam twierdził nazwę zaczerpnął z utworu Muddy Watersa Rollin’ Stone Blues. W języku angielskim Rolling Stones oznacza dosłownie toczące się kamienie, jednak nie należy tej nazwy tłumaczyć dosłownie. Jedno z angielskich przysłów brzmi a rolling stone gathers no moss (toczący się kamień mchem nie porasta). Tak więc ów rolling stone to tyle co obieżyświat i niespokojny duch. Można śmiało twierdzić, że niesforny i nieodpowiedzialny Brian do końca swych dni był toczącym się kamieniem. Jego pozostali kumple wraz z upływem lat nie tyle podważyli trafność tego przysłowia, ile zasadność jego odniesienia w stosunku do nich samych. To jednak inna historia.

Lewis Brian Hopkins-Jones, syn inżyniera lotniczego, urodził się w Cheltenham – miejscowości uzdrowiskowo-wypoczynkowej położonej około sto mil od Londynu. Cheltenham Grammar School ukończył z dobrymi rezultatami. Od najmłodszych lat był jednak osobnikiem mocno sfrustrowanym i raczej wyalienowanym. W szkole dokuczano mu z powodu jego walijskiego pochodzenia, niskiego wzrostu i zupełnego braku talentu w grach zespołowych. Gdyby nie fatalna opinia wystawiona przez dyrekcję szkoły Cheltenham Grammar to po jej ukończeniu bez problemu zostałby przyjęty na uniwersytet, a tak został największym w swoim mieście obibokiem. Co prawda imał się najróżniejszych zajęć, zawsze jednak z bardzo mizernym skutkiem. W tym samym czasie z determinacją zaczął rozwijać swoje zdolności muzyczne, które przejawiał już jako dziecko. Kiedy skończył sześć lat rozpoczął naukę gry na pianinie. W wieku dwunastu lat występował w orkiestrze szkolnej - grając na klarnecie. Opanował również grę na gitarze i saksofonie, a choć nie występował na stałe z żadnym zespołem, to w swojej rodzinnej miejscowości zasłynął jako multiinstrumentalista.

Pewnego razu, a wówczas Brian nie miał jeszcze dwudziestu lat, w Cheltenham wystąpił zespół Chris Barber’s Jazz Band. Jego koncert zamknął półgodzinny bluesowy set Kornera i Daviesa. Po występie rozentuzjazmowany Brian dopadł Alexisa Kornera i długo rozmawiał z nim o bluesie. Wkrótce potem Korner zaprosił Briana do Londynu. Już wówczas zespół Kornera The Blues Incorporated był sensacją jako pierwsza biała grupa bluesowa. W klubie Kornera dwaj kumple Mick Jagger i Keith Richards zobaczyli Jonesa po raz pierwszy. Ten niewielki facet wyszedł na scenę i zagrał kawałki Elmore’a Jamesa tak, że wszystkim szczęki opadły. Od tego czasu, aż do tragicznego finału w 1969 roku, tych trzech facetów nie rozstawało się już nigdy. Po dokooptowaniu do składu basisty Billa Wymana i perkusisty Charlie’go Wattsa oraz usunięciu w cień Iana Stewarta Stonesi rozpoczęli pracę nad swoją pierwszą płytą. Krążek ten, jak się okazało, był nie tylko świetnym debiutem, prezentował dokonania, które pchnęły muzykę w zupełnie nowe regiony rockowej wrażliwości i ekspresji.



W pierwszym okresie istnienia zespołu Jagger dublował obowiązki menadżera, natomiast Jones czuwał nad sprawami natury artystycznej. Sława i niesława zarazem Stonesów rosła wówczas z miesiąca na miesiąc i dość szybko dotarła do najodleglejszych zakątków świata. Nieznośny, narcystycznie nastawiony Brian z czasem musiał jednak uznać wyższość Jaggera jako frontmena zespołu. W gruncie rzeczy chyba do końca swoich dni nie pogodził się z tym.

Tam z upodobaniem, nieustannie oddawał się orgiastycznym imprezom. Utonął we własnym basenie w nocy z 2 na 3 lipca 1968 roku. Tuż przed tragiczną śmiercią został usunięty z zespołu, a następnego dnia po jego śmierci ukazał się nowy singel Stonesów zawierający znakomite kawałki Honky Tonk Woman i You Can’t Always Get What You Want. Wkrótce po odejściu Briana w zaświaty Stonesi dali największy koncert w dotychczasowej historii rocka. Ten zorganizowany ku jego pamięci występ zgromadził w Hyde Parku 250 tysięcy fanów.

Co by jednak nie pisać, po Brianie zostało wcale nie tak mało. Pierwsze płyty Stonesów pokazują jego olbrzymi wpływ. Potem, kiedy na pierwszy plan wybiła się spółka Jagger-Richards, Jones ubogacał aranżacje utworów grą na zupełnie niecodziennych instrumentach. Wszak to dzięki niemu zabrzmiał dulcimer w Lady Jane, marimba w Under My Thumb, sitar w Paint It Black, czy choćby flet w Ruby Tuesday. Została po Jonesie również płyta - wydana pośmiertnie w 1971 roku - Brian Jones Presents The Pipes Of Pan At Joujouka. Płytę tę, zafascynowany fletnią Pana, nagrał w czasie tygodniowego obrządku w Maroku, a potem skrupulatnie opracowywał materiał całymi godzinami.

Ten infantylny, wiecznie sfrustrowany, nieustannie ćpający świetny muzyk całe swoje życie – jak stwierdził Richards - przeżył w 26 lat (tekst: Krzysztof Borowiec)



In 1968 Brian Jones of the Rolling Stones traveled to Morocco and taped parts of music at the Rites of Pan Festival. It's uncertain whether this should be considered a Brian Jones album, or an album by the Pipes of Pan at Jajouka, or an album by the Master Musicians of Jajouka, as the performers on this recording are most commonly known in the West. The important thing to know is that it's a document of Moroccan traditional music that achieves trance-like effects through its hypnotic, insistent percussion, eerie vocal chanting, and pipes. Originally divided into two untitled, unbroken LP sides (although these are broken down and officially titled on the CD reissue), it should be kept in mind that these are merely edited excerpts of performances which can last for hours, and thus they offer only a taste of the live event. Although the first part in particular builds and builds in relentless energy to whirling climaxes, there are discrete and different performances here, some featuring female chants, others less intense male vocals, and others passages of unaccompanied instruments which sound like flutes (credits and details on the original release are sparse). While this music had been performed in this fashion for a long time before Jones documented it, this was among the first of such recordings to receive reasonably wide exposure (although it was released after Jones' death) in Europe and North America. Thus this recording anticipated the wider popularity of trance-like music among both electronic rock and progressive African musicians later in the 20th century. ~ Richie Unterberger, All Music Guide

"While on holiday in Morocco, Brian was taken by Brion Gysin (The Process) to a mountain village called Jajouka to hear a group of native musicians. The power of this music is so absolute on the participants that it induces trances, states in which dancers representing gods and primeval forces, like the Great God Pan, spin themselves into states of ecstasy . . .

Like Brion Gysin and Paul Bowles, who have been recording the music of North Africa for 20 years, Brian succumbed to its power, and he taped some of it with the help of a local engineer. The Rites of Pan Festival at Jajouka is a week long. Brian, who never saw the festival itself, admitted that he probably did not “possess the stamina to endure the incredible, constant strain of the festival. Such psychic weaklings has Western civilization made of us.”

Bob Palmer wrote in Rolling Stone (October 14, 1971): “Whatever vibrations Brian Jones may have felt his one night in Jajouka, we know that he spent the next few weeks in Tangier, listening and relistening to his tapes, finding his way in the music. He heard it running forwards, he heard it running backwards, he heard it overlaid upon itself, and he recreated his multi-directional hearing with considerable expertise in a London studio. Since he visited Jajouka at an off-time, between festivals and full moons, he heard only a few pieces which a small group of musicians played especially for him: parts of the ‘Kaimonos’; parts of Bou Jeloud’s music and none of Crazy Aisha’s; plus some of the interplanetary after-dinner music performed with flutes and one or two drums. He added to what he heard with a backward drum track here, a backward melody there, an electronic undercurrent that suggests the menace of the darkness outside the circle of firelight. The basis of the unusual stereo effects achieved was the positioning of the recording engineer, who stood with his Uher 4400 in the center of the musicians, crossing his two microphones in one hand while they marched around
him in a revolving figure 8.

Jajouka, the first commercial recording of the Master Musicians (released by Rolling Stones Records), thus emerges as a kind of hybrid, a melange of funky hill music and sophisticated studio techniques. A note from Brian Jones on his reasons for making the album is included in the package, which an anecdote from Brion Gysin may help clarify: “‘We were sitting on the ground with Brian, under the very low eaves of this thatched farm house, and the musicians were working just four or five feet away, ahead of us in the courtyard where the animals usually are. It was getting to be time to eat, and suddenly two of the musicians came along with a snow-white goat. The goat disappeared off into the shadows with the two musicians, one of whom was holding a long knife which Brian suddenly caught the glitter of, and he started to get up, making a sort of funny noise, and he said “That’s me!” And everybody picked up on it right at once and said, yeah right, it looks just like you. It was perfectly true, he had this fringe of blond hair hanging right down in front of his eyes, and we said, of course that’s you. Then about twenty minutes later we were eating this goat’s liver on shish-kebab sticks.’” David Dalton

link in comments

1 komentarz:

    Serpent.pl