Codona (1979)



Trzydzieści lat temu (a właściwie trzydzieści z małym okładem, bo działo się to we wrześniu 1978, trio COllin (Walcot) – DOn (Cherry) – NAna (Vasconcelos) przystąpiło do nagrywania swego debiutanckiego albumu. Dziwnym zrządzeniem losu, również we wrześniu 1978 w warszawskim studiu Polskiego Radia zespól Osjan (wówczas jeszcze Ossian) spotkał się z Tomaszem Stańką.

Owa koincydencja zaskakuje, bowiem gdybym chciał, posługując się w tym celu jakimś krajowym przykładem, przybliżyć muzykę Codony tym, którzy nigdy nie słyszeli ani o tej grupie, ani o Cherry’m, czy Walcocie, to właśnie efekt współpracy Osjana i Stańki wydaje się być do tego wręcz wymarzony. Przyznać jednak należy, że podobieństwo byłoby pełniejsze, gdyby w niektórych nagraniach Polakom towarzyszył (oczywiście tylko hipotetycznie) sam Terry Riley. To nieco karkołomne porównanie nie jest być może doskonałe, tym bardziej, że brzmienie Osjana było wówczas surowsze niż Codony, z kolei ta druga grupa sięgała po inspiracje nie tylko do muzycznych tradycji Azji i Afryki, lecz również obu Ameryk.

Codona była jedną z pierwszych formacji grających nowoczesną, nieortodoksyjną odmianę world music. W ich wydaniu był to konglomerat wybranych elementów rozmaitych stylistyk – od korzennego etno, po egzotyczny pop, od psychodelicznego minimalu po ekstatyczny jazz – zebranych w koherentną całość. I choć nie tylko poszczególne płyty, lecz nawet pojedyncze nagrania były eklektyczną mieszanką rytmów i melodii z rozmaitych stron świata, dźwięków pochodzących z różnych epok i wywodzących się z odmiennych tradycji – to muzyczna wizja grupy wydaje się być w swej programowej różnorodności konsekwentną i zaskakująco jednorodną. Być może nieco naiwną w swoim dążeniu do bezkolizyjnego łączenia tak wielu składników – co czasem się nie udawało i niektóre utwory zdają się lekko rozłazić w szwach – jednak była w tym dążeniu niewinność dziecka budujących z małych bajecznie kolorowych kamyczków strzeliste wieże zdające się zaprzeczać prawom grawitacji.

Brzmienie zespołu cechowała prostota formy i umiar w dozowaniu środków, pozwalające słuchaczowi, by w pełni mógł nacieszyć się pięknem granych przez muzyków melodii (obok kompozycji własnych grupa sięgała po tradycyjne tematy z Afryki i Japonii oraz utwory Ornette Colemana i Stevie’go Wondera) oraz docenić filigranowe aranżacje rozpisane na niecodzienne instrumentarium, w którego skład weszły m.in.: trąbka i organy, cymbały i melodica, sitar i tabla, malijskie dousen'goune i brazylijskie berimbau, chiński hsuan i zimbabwiańska mbira. Łączenie harmonii i rytmów z odległych regionów, łamanie egzotycznych melodii dysonansem swobodnej improwizacji, wkomponowanie ciszy w tkankę dźwięku, lekkość i przejrzystość faktur brzmieniowych, to tylko niektóre z cech muzyki Codony. Muzyki będącej hymnem na cześć życia i sztuki.

Gorąco polecam, przypominając na koniec sylwetki twórców:

Don Cherry (1936-1995) – jeden z gigantów free jazzu (członek kładącego podwaliny pod tę stylistykę kwartetu Ornette Colemana), pionier fuzji jazzu i muzyki świata; nomada, który współpracował niemal ze wszystkimi – od Johna Coltrane’a po Hassana Hakmouna, od Allena Ginsberga po Faday Musę Suso. Jego płyty do dziś inspirują i zachwycają – „Complete Communion”, „Eternal Rhythm”, „Mu” stanowią ozdobę kolekcji płyt miłośników muzyki.

Collin Walcott (1945-1984) – był jednym ze współtwórców world fusion; zafascynowany muzyką Indii – jego nauczycielami byli Ravi Shankar (sitar), Vasant Rai (sarod) i Alla Rakha (tabla) – udanie łączył ją z improwizacją; współtworzył folk-jazzową formację Oregon, współpracował m.in.: z Milesem Davisem i Meredith Monk. Jego album „Cloud Dance”, nagrany z towarzyszeniem jazzrockowego tria Gateway, do dziś uchodzi za jedno z arcydzieł etno-jazzu.

Juvenal de Hollanda „Nana” Vasconcelos (1944-) to niekwestionowany mistrz perkusjonaliów i natchniony wokalista; niestrudzony ambasador muzyki brazylijskiej, którą zarażał m.in. Jana Garbarka, Pata Metheny, Bryana Eno. Jego instrumenty nie tyle tworzą tkankę rytmiczną nagrań, co opowiadają historie i śpiewają pieśni bez słów. (Tadeusz Kosiek)



When borders are eliminated, infinite possibilities arise. Perhaps the greatest achievement of ECM Records—especially during its first decade, when it was establishing the unique identity and aesthetic that has made it such a significant force over the past forty years—has been its ability to bring together artists of seemingly different backgrounds to create music that transcends style to become something altogether new. These days, musical labels are becoming increasingly meaningless, but ECM recognized early on that the artificial confines of categorization only constrained the music and so, while still considered to largely be a jazz label, ECM has constantly pushed the envelope and stretched the boundaries to allow new collaborations to create previously unheard of—unimagined, even—musical landscapes.

One of its most successful cross-pollinations was CODONA, a collective named after its three members—COllin Walcott, DOn Cherry and NAna Vasconcelos. By combining traditional instruments, including trumpet and organ, with ethnic instruments ranging from better-known (sitar, tabla) to lesser-known (berimbau, doussn'gouni), the trio created a new kind of music that would be collected under the gradually emerging World Music banner, but for which such a label was simply insufficient to express the depth and breadth of its music. Improvisation and composition seamlessly merged, as CODONA challenged all preconceptions of conventional instrumentation to create a sound that had not been heard before—and, with both Walcott and Cherry no longer alive, has not been heard since.

The group recorded three albums, simply titled CODONA (1979), CODONA 2 (1981) and CODONA 3 (1983).

When the three multi-instrumentalists came together in 1978 to record their first album, they were all already familiar to fans of the label. Walcott, who was responsible for the group's genesis, had already released two outstanding albums on ECM, 1976's Cloud Dance and 1977's Grazing Dreams, the latter featuring Don Cherry, although the two had already crossed paths on Cherry's Hear and Now (Atlantic, 1976). Between his own work and that with Oregon—the collective quartet with Ralph Towner, Glen Moore and Paul McCandless that was both Walcott's primary musical focus and a group that, in its own way, stretched the boundaries of jazz towards the World Music sphere—the fruit of Walcott's Indian studies resulted in one of the most innovative sitarists and tablaists in the world, a musician who would use these and a plethora of percussion instruments found and made, to cross-pollinate music so far-reaching that the concept of purism became irrelevant. Walcott had also intersected with Vasconcelos in 1977 on fellow-Brazilian guitarist/pianist Egberto Gismonti's seminal ECM disc, Sol do meio dia (1978).

Cherry may have established his reputation largely on the basis of his trumpet playing—being a key member of saxophonist Ornette Coleman's early groups, and responsible for classics including Shape of Jazz to Come (Atlantic, 1959) and the preconception-shattering Free Jazz (A Collective Improvisation) (Atlantic, 1960)—but he was, in fact, a global traveler who absorbed the music and instruments of cultures around the world, creating his own kind of musical melange. At the same time that CODONA was forming, he was also reuniting with Coleman cohorts Dewey Redman (saxophone), Charlie Haden (bass) and Ed Blackwell (drums) in the group Old and New Dreams, that would release its eponymous debut on ECM in 1979 and the live follow-up, Playing, two years later. Cherry and Vasconcelos were no strangers to each other either; the two worked together on Cherry's Organic Music Society (Caprice, 1972), while the trumpeter was living in Sweden, and the equally moving and more Afro-centric Multikulti (A&M, 1988).

Vasconcelos is a Brazilian legend who single-handedly brought the single-stringed, gourd-based berimbau into more popular awareness on albums including guitarist Pat Metheny's Travels (ECM, 1983) and As Falls Wichita, So Falls Wichita Falls (ECM, 1981) (with keyboardist Lyle Mays). But he'd already become an important member of the growing ECM family through his collaborations with Gismonti, and later, saxophonist Jan Garbarek. In addition to berimbau, Vasconcelos' voice was a thing of raw beauty, and one of CODONA's endearing and enduring features was its use of voices, albeit rarely in expected ways. ( John Kelman)

 link in comments

1 komentarz:

  1. Anonimowy29/7/13

    Pięknie napisane. Mało jest muzyki tak wspaniale naiwnej i niewinnej jak Codona. pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

    Serpent.pl