3 comments
Posted in , , ,

Lard Free - Gilbert Artman's Lard Free (1973)


Francuski zespół Lard Free założony został w 1970 roku przez multiinstrumentalistę i kompozytora Gilberta Artmana, grającego wcześniej w jazzowej formacji Operation Rhino. W latach 70-tych zdołali wydać trzy interesujące i zróżnicowane albumy studyjne łączące w sobie jazz, rock, muzykę eksperymentalną i elektroniczną, zawierające także pewne elementy pozwalające kojarzyć ich twórczość z krautrockiem.

With the possible exception of Richard Pinhas' Heldon, Gilbert Artman's Lard Free was probably the premier French progressive group of the '70s. The prolific Heldon might win in terms of amount of material, but the three near-perfect albums by Lard Free (despite the truly wretched band name) probably have them beat in terms of overall quality.

Although Artman, a drummer who also dabbles in synthesizers and piano, called Lard Free a group, he was the only constant member; all three albums have different lineups. 1973's Lard Free consists of relatively short pieces with prominent piano and saxophone parts, and as such is the most jazz-oriented of the three. The following year's I'm Around About Midnight consists of three long pieces with much more synthesizer; at times, it sounds almost like early (pre-ambient) Tangerine Dream, or perhaps Clear Light, the French collective Artman and the then-current lineup of Lard Free occasionally worked with around this time. (This version of Lard Free was the backing band on side two of 1974's Clear Light Symphony). 1977's Lard Free III, also known as Spirale Malax, is Artman's best work, a pair of side-long experiments that combine space music, jazz, and King Crimson-style heavy progressive rock better than many groups (including King Crimson) could ever hope to manage. Artman dropped the Lard Free name after that release, but remained a vital presence on the French progressive and Rock in Opposition scenes.

The first album by Gilbert Artman's Lard Free is the band's most conventional record, with six relatively concise songs (more than would appear on the next two albums combined) dominated by Phillippe Bolliet's saxophone and Francois Mativet's Robert Fripp-like guitar work. The tracks, credited to the group as a whole, sound composed, not improvisational, with group interplay taking precedence over showboat soloing. There's an element of free jazz in the way Bolliet's sax regularly flies away from the melody and chord patterns established by Mativet and bassist/synthesizer player Herve Eyhani but, for the most part, this is a fairly restrained album even on the noisiest pieces. The best tracks, in fact, are the last two, "Livarot Respiration" and "Culturez-Vous Vous-Memes," a pair of placid explorations led by Artman's vibes and piano that close the sometimes chaotic album on a tranquil note. (Stewart Mason)

link in comments 
2 comments
Posted in ,

Danny Ben-Israel - Bullshit 3 1/4 (1970)


Danny Ben-Israel to izraelski twórca, który pod koniec lat 60-tych na jakiś czas przenosi się do Austrii by posmakować hippisowskiej kontrkultury ze wszystkimi jej plusami i minusami. Po powrocie do kraju wydaje dwa albumy : ‘’ Kathmandu Sessions ‘’ i ‘’ Bullshit 3 1/4 ‘’ będący najprawdopodobniej pierwszym psychodelicznym wydawnictwem nagranym w języku hebrajskim. Jest ono tak radykalne zarówno pod względem muzycznym jak i tekstowym, że spotyka się od razu z niezrozumieniem i krytyką ze strony rodzimych mediów. W tekstach wytyka wszystko – społeczną hipokryzję, oderwanie od rzeczywistości ruchów społecznych, pozbawiony głębszego sensu sposób życia czy wreszcie modne wśród ówczesnej kontestującej młodzieży zażywanie narkotyków na potęgę. Wszystko to wciśnięte zostało w mocno pokręconą muzykę, pełną zniekształconych dźwięków i efektów z szepczącym, mruczącym oraz krzykliwym wokalem.


Israeli psychedelic pioneer Danny Ben-Israel was born and raised in Tel Aviv, beginning his music career while serving in the Israeli Defense Forces' Northern Command alongside future pop stars Gadi Yagil and Koby Oshrat. While still in the IDF he enjoyed a series of Israeli pop hits, and following his discharge he continued his music career, appearing in several musicals in addition to writing and recording for films. In 1968 Ben-Israel toured Europe, briefly settling in Austria and recording an LP, Happy Birthday, Rock'n'Roll; according to legend, while in Austria he experimented regularly with drugs and immersed himself fully in the burgeoning countercultural movement, returning to Tel Aviv in early 1969 intent on spreading the psychedelic gospel.

Upon his arrival home he befriended guitarist Shlomo Mizrahi -- acclaimed in some quarters as "the Israeli Jimi Hendrix" -- who led the power trio Ha'Bama Ha'Hashmalit (the Electric Stage). Together they recorded 1970's Bullshit 3 1/4, one of the first and most acclaimed Israeli psychedelic efforts -- a singular document wedding Ben-Israel's soaring, dramatic vocals (recorded in Hebrew) with distorted guitars, tape loops, and other studio experiments, the album was harshly criticized by the local media, making a negligible commercial impact despite its esteem among latter-day collectors.

Ben-Israel and Ha'Bama Ha'Hashmalit then reunited for an English-language session -- intended for release on a small American label that went bankrupt prior to the album's release, the resulting tapes languished in the vaults for over three decades, finally seeing release via the Merry Records label as The Kathmandu Sessions. Ben-Israel's subsequent creative pursuits, if any, remain unknown as of this writing. (Jason Ankeny)

link in comments 
2 comments
Posted in

Vintage Photos


(fot. Hansel Mieth)

Misogynist Monkey



(fot. Larry Burrows)

Wojna w Wietnamie. Dowódca Farley powrócił do bazy z nieudanej próby uratowania pilota zestrzelonego helikoptera. Po powrocie do domu w 1966 nie był w stanie podjąć żadnej pracy; dwukrotnie ożenił się - żaden ze związków nie przetrwał.


(fot. Mark Shaw)

Don Kichot - Pablo Picasso i Piękna Sancho Pansa.


(fot. David Seymour)

W roku 1948 lekarze poprosili Tereskę - ocalałe z pożogi II wojny światowej dziecko- żeby narysowała jak wyobraża sobie swój dom. Rezultat uwiecznił na zdjęciu fotograf - strach, przerażenie, chaos, trauma.


(fot. Bill Beall)

Dla kontrastu inne zdjęcie. Lata 50-te. Waszyngtoński oficer policji Maurice Cullinane podczas parady w Chinatown ostrzega małego chłopczyka, żeby nie podchodził zbyt blisko przechodzących tłumów. Zdjęcie w 1974 roku zdobyło Pulitzera, a oficer Cullinane został szefem waszyngtońskiej policji.


(fot. Don Cravens)

Elvis Presley - człowiek, który sprzedał ponad 500 milionów płyt - był w czasach swojej młodości zwykłym chłopakiem. Tu - na badaniach lekarskich podczas poboru do wojska w 1958 roku.


(fot. John Baryson)

Ernest Hemingway bardzo lubił spędzać swój wolny czas w górach w stanie Idaho. Energia i humor mu jak widać dopisywały - no! który z chłopaków idąc drogą nie lubił pokopać sobie jakiejś puszki czy kamyka. Dwa lata później, mając 61 lat popełnia samobójstwo.


(fot. John Dominis)

Przez kilka lat fotograf pracował w Afryce fotografując wielkie koty. To zdjęcie - walka leoparda z pawianem - zrobił na pustyni Kalahari. Co za dynamika?


(fot. Masasachusetts General Hospital)

Badają Alberta. W 1951 w Princeton poproszono Alberta Einsteina żeby poddał się badaniom fal mózgowych. Próbowano w ten sposób pojąć jego geniusz.


(fot. Clay Peterson)

Salinas, Kalifornia - betonowanie to trudna szkoła.


(fot. Bjorn Larsson)

Deszczowy dzień w Szwecji. Czasami przydaje się umiejętność lewitowania.

(all photos by "Life" magazine)
2 comments
Posted in , ,

Ghedalia Tazartes - Diasporas (1979)



„Język, w którym śpiewam stworzyłem sam. Moi rodzice mówili między sobą po hiszpańsku więc musiałem wymyślić coś, czego i oni by nie rozumieli”. - Ghedalia Tazartes

Jedna z bardziej tajemniczych postaci muzyki eksperymentalnej rozwijanej poza jakimikolwiek nurtami. Tworzący od ponad trzydziestu lat, nagrywający raz na kilka, niemal poza obiegiem rynkowym. Mówi się czasem, że jest to żydowski blues zrodzony z hiszpańskich rodziców mieszkających w Paryżu. Słowem – mistyczne pieśni na głos i taśmy.

Ghédalia Tazartes, francuski artysta o tureckich korzeniach, jest na tyle bezkompromisowy, że nie da się do jego sztuki przyłożyć jakiejkolwiek ostatecznej kategorii. Jego koncerty i płyty to rzadkość. Jedna z ostatnich okazji to organizowana przez Fundację Cartier wystawa Patti Smith, na której zaprezentował materiał ze dwóch płyt. „Rimbaud 1 Verlaine” to muzyczny i poetycki eksperyment zainspirowany światem słynnego artysty słowa i dźwięku, Léo Ferré i ideą hałaśliwej ekstazy. „Hysterie off Music” z kolei to muzyczny montaż łączący w sobie muzykę konkretną, etniczne lamenty i niezidentyfikowane dźwięki otoczenia.



Ghédalia Tazartes wywodzi swoje muzyczne inspiracje z północnoafrykańskiej tradycji sefardyjskiej a jego nagrania są szczególnym połączeniem etnicznych wokaliz z muzyką elektroniczną. Jego największą siłą jest dynamiczne połączenie rytmicznego transu z harmonicznym wyrafinowaniem. Rzadko jednak operuje kontrastem; jego żywiołem jest linearność, naturalny flow, organiczny rozwój smakowitych składników jego sztuki. Swą aktywność muzyczną rozpoczął ponad trzy dekady temu, ale jego muzyka jest właściwie poza czasem. Przez wszystkie te lata wcielał się w różne postaci sceniczne, choć ani przez moment nie zatracił swej szczególnej tożsamości.

Ghedalia Tazartes jest nomadą. Jest orkiestrą i grupą popową na raz. Jego tożsamość jest wielością. Ciągła metamorfoza to istota jego muzyki – zawsze umyka kontroli i klasyfikacji. Do diabła z technokratami noise’u i purystami muzycznymi! Każda wielka sztuka – niczym mitologia – używa wszystkiego, natury i kultury, życia i śmierci! Poza granicami!!



Ghedalia Tazartes is a nomad. He wanders through music from chant to rhythm, from one voice to another. He paves the way for the electric and the vocal paths, between the muezzin psalmody and the screaming of a rocker. He traces vague landscapes where the mitre of the white clown, the plumes of the sorcerer, the helmet of a cop and Parisian anhydride collide into polyphonic ceremonies. Don't become a black, an Arab, a Tibetan monk, a Jew, a woman or an animal but to feel all this stirring deep inside of you. The greatest trips are made in the deep end of the throat: the extra-European music open the ear to Ghedalia's intra-European exotism. Where was music before music halls? Where was the voice before it learned how to speak? Ghedalia is the orchestra and a pop group all in one person: the self is multitude and others. The author and his doubles work without a net, freely connecting the sounds, the rhythms, his voice, his voices. The permanent metamorphosis is a principle of composition, it escapes control, refuses classification. To hell with the technocrates of noise and the purists of synthetic culture. All art like all true mythology use a double clavier, playing nature and culture, feeling and the distance of the flesh, death. Off limits!"

link in comments
No comments
Posted in , ,

Grażdanskaja Oborona - Armageddon-pops (1989)


Grażdanskaja Oborona - jeden z pierwszych i najbardziej znanych rosyjskich zespołów punkowych. Piosenki Gr. Ob. składają się głównie ze zniekształconych dźwięków gitar elektrycznych, prostych linii basu oraz głębokiego i pełnego energii głosu Letowa. Grupa została założona przez młodego sowieckiego dysydenta Jegora Letowa w Omsku 8 grudnia 1984. Pierwszy skład stanowili: Jegor Letow – wokalista, perkusista, Konstantin Riabinow – basista, Andrej Babenko ''Boss'' – gitarzysta w 1985 opuścił grupę.

W tym czasie rosyjska muzyka alternatywna stała nad krawędzią. Rockowe zespoły takie, jak Aquarium, Kino czy Mashina Vremeni były bardzo popularne, jednak punk rock był w ZSRR nowym gatunkiem muzyki w obrębie kultury alternatywnej. Gr.Ob. był jedynym zespołem, który zapełnił tę niszę i nadal ma wielką rzeszę fanów, wielbicieli i naśladowników. Zainspirował setki późniejszych sowieckich i rosyjskich zespołów punkrockowych.


Aż do upadku Związku Radzieckiego, Gr. Ob. postrzegany był jako zespół antysowiecki. W swoich głęboko symbolicznych tekstach Letow często opowiadał się przeciwko militaryzmowi, dyktaturze, sowieckiemu systemowi politycznemu, oraz wojnie w Afganistanie. Z tego powodu, muzyka zespołu była cenzurowana i zakazana. Letow i jego koledzy z zespołu spędzili wiele lat w ukryciu, nagrywając piosenki w kuchniach i piwnicach w mieszkaniach przyjaciół. W tych czasach albumy Gr. Ob. były wydawnictwem podziemnym. Mimo silnej cenzury i prześladowań (Letowa osadzono w szpitalu psychiatrycznym, gdzie na skutek terapii na pewien czas stracił wzrok) grupa wystąpiła na kilku festiwalach rockowych (najsłynniejszy koncert odbył się w 1987 w Nowosybirsku w 1987). W 1987 Letow związał się z poetką i basistką Janką Diagilewą, która dołączyła do zespołu. W 1989 samobójstwo popełnił gitarzysta zespołu Dmitrij Seliwanow. W maju 1991 w jego ślady poszła Diagilewa. O jej śmierć środowisko muzyczne obwiniało Letowa, który zawiesił działalność Gr. Ob. W 1994 związał się ze środowiskiem Eduarda Limonowa i reaktywował zespół, który dzięki patriotycznym tekstom stał się obiektem uwielbienia rosyjskich narodowych-bolszewików. Zespół jest aktywny do dziś.

Jegor Letow zmarł 19 lutego 2008 roku na serce, podczas snu w swoim domu w Omsku.

Wiele współczesny zespołów takich, jak Cziż, Wopli Widoplasowa, czy Smysłowyje Galucynacyi wydają płyty w hołdzie Gr. Ob. z coverami piosenek zespołu. (wikipedia)


Grazhdanskaya Oborona (often abbreviated as GrOb or GO) is one of the earliest and most famous Russian punk bands. The name of the band can be translated from Russian as “Civil Defence”.

The band was created by a young Soviet dissident, Egor Letov, in November of 1984. At that point, Russian underground music was close to its peak. Rock bands such as Aquarium, Mashina Vremeni (Time Machine), and Kino were enormously popular; however, punk rock as a genre was new to Soviet underground musical scene. GO were the ones to fill this vacant niche, and now maintains a huge army of fans, admirers, and followers. It inspired hundreds of subsequent Soviet and then Russian punk bands.

Up to the collapse of the USSR, GO was often viewed as an anti-Soviet band. In his deeply symbolic lyrics, Letov often spoke against militarism, dictatorship, the Soviet system, and the war in Afghanistan. That was the reason the band was censored and prohibited. Letov and his bandmates spent years in hiding, recording songs in the kitchens and cellars of their friends’ flats. Despite heavy censorship, the band played on several rock festivals (notably its premiere in Novosibirsk in 1987, where it was considered a sensation).


Contrary to popular image of an anti-communist, Letov himself claimed to be a “true communist” and has not abolished this claim until the most recent switch in his beliefs. Being the most prominent figure of the Siberian rock, Letov has always been a source of many contradictions. At times he expressed opinions exactly opposite to his earlier sayings - thus, he appeared aligned with the nationalistic leftist movement called NBP (National Bolshevik Party) despite his formerly strong opposition to despotism and nationalism. His contemporary alignment is that of a “World Christian.”

GrOb’s sound mainly consists of either distorted electric or acoustic guitars, simple bass lines, rudimentry percussion and Letov’s deeply impassioned voice. During the late 80’s they also started occasionally implementing harsh industrial sounds in the background of the music.

Russian punk, songs at one time passed from tape copy to tape copy by hand (magnitizdat). Many modern-day artists such as Chizh, Vopli Vidoplyasova and Smyslovye Galucinacii recorded a tribute album covering GrOb’s songs.

The last album (What Dreams Are Seen For) was released in 2007. In offline interview in January 2008 Yegor Letov said that this album might be the last one.

Yegor Letov died on 19 February 2008 from heart disease in sleep at his home in Omsk. He was 43 years old. (Lucas Zava)

link in comments 
2 comments
Posted in , ,

Mirosław Nahacz (1984-2007)



Zero siedem
Mikołaj Lizut

Wszystko szło dobrze, miał właśnie wydać czwartą książkę

Przyjechał rozklekotanym "maluchem". Na stole położył im maszynopis i uciekł.

Po czterech godzinach wiedzieli już, że chcą to wydać.

Był dopiero przed maturą.

"I tak to się kiedyś skończy żoną, rodziną, domem i uporządkowanymi duperelowatymi błędnymi kołami. Chyba że ktoś z nas wpadnie w syf, ale raczej nie. Wiedzieliśmy, że inaczej udaje się tylko nielicznym, że o tych nielicznych potem się opowiada, że to są legendy".

"Osiem cztery" - książka i rocznik Mirka Nahacza. Opowieść o nim i jego kumplach, lękach, imprezach, narkotykach, percepcji i jej zaburzeniach.

Książkę (debiut) szybko nazwano portretem generacji 1984.

Bronił się.

Matka cieszyła się, że ma talent, ma iskrę bożą.

Przeczytała książkę "Osiem cztery". Mówi, że z wielkim, wielkim szokiem! Język okropny, sytuacje opisywane tam - straszne. Ale z obowiązku przeczytała. Mirek już jest dorosły i wie, co robi. Nie zmyła mu głowy. Powiedziała po prostu, że jej się to nie podoba. Mówi, że w ogóle nie dopuszcza takiej myśli, że on robił to wszystko, co w "Osiem cztery" opisał.

Wydawcy znali go od dziecka. Pisarz Andrzej Stasiuk i jego żona Monika Sznajderman mieszkali kilka kilometrów obok. Skończył podstawówkę w Gładyszowie i poszedł do liceum w Gorlicach. Przychodził do nich do domu i pożyczał książki.

Cholernie dużo czytał. Na wsi nie ma co robić, chyba że masz pole, na którym musisz harować. Ale nie miał pola, a jego mama była nauczycielką historii. Mógł oglądać "Klan" albo czytać.

O, spójrz, co powiedział w wywiadzie: - Mnie ostatnio najbardziej fascynuje właśnie nieprzystawalność, niekompatybilność bytu. Włączasz telewizję: Britney Spears śpiewa piosenkę, na drugim kanale umiera Papież, na trzecim Wiśniewski i to wszystko dzieje się w obrębie rzeczywistości, w której żyjemy.



Był Łemkiem. Umiał mówić po rusińsku, jak Łemkowie pił eter. Nauczyła go tego babcia. Łemkowie nawalali się tym podczas wojny, gdy nie było spirytusu. Eteru używało się do usypiania podczas zabiegów medycznych. Do kieliszka wlewa się "kropkę", łkasz, robi się bomba w gardle, taka kula gazu, musisz przełknąć. Eter wali zupełnie inaczej niż alkohol. Jest bardzo pobudzający, ale można też stracić przytomność. Stan eteryczny.

Stany eteryczne nie są wytrychem do jego biografii.

Tu o tym opowiada: - W małych cerkiewkach w tle masz zawodzenie starych kobiet i jak się nabożeństwo odbywa nocą, to można tam doświadczyć naprawdę niesamowitych stanów. Bije dzwon, ten obrządek, mimo że przychodzisz tam zdystansowany, nagle to cię wyrywa. Pamiętam, że jak przyprowadziłem tam swoją dziewczynę kiedyś - która ma bardzo racjonalne podejście do rzeczywistości - to po piętnastu minutach powiedziała mi "zaprowadź mnie do domu, bo się boję". To jest naprawdę mocne przeżycie. A ja to ostatnio w ogóle czuję się, wiesz, zajebiście zagubiony, w sensie, że od kilku miesięcy wydaje mi się, że żyję w świecie tak przepełnionym wszystkim, informacją, barwami, no wszystkim, historiami, że mam takie poczucie, że nie przystaję.



Był zaradny, wszystko potrafił załatwić i naprawić.

Nie był ćpunem, nie był pięknoduchem.

Sam zrobił ładowarkę. Polutował kabelki, z pudełka po goldenach i z taśmy izolacyjnej zrobił opakowanie. Gdy leciał na stypendium do Niemiec, nie chcieli go z tym przepuścić na lotnisku, bo myśleli, że to bomba. Sam zrobił rzutnik na ścianę z poklejonych pudełek po butach i części kupionych na stadionie.

Jego ojciec był elektrykiem.

Bardzo lubił spotkania autorskie. Może nie na samym początku, ale później nawiązywał z czytelnikami zarąbisty kontakt. Czytał fragmenty, dyskutował, budował nastrój, a ludzie łapali niesamowitą energię. Na dwóch był tak pijany, że niewiele ogarniał. Ale na trzecim, w Łodzi, było super. Dzień wcześniej zadzwonił do kolegi, żeby go zawiózł, bo się poprzedniego dnia narąbał i nie ogarnia. Jechali "maluchem" jego mamy, zatrzymując się co jakiś czas, żeby Mirek puścił pawia. Spotkanie było w bardzo eleganckim centrum kongresowym, z basenem i kortami do tenisa. Większość osób z publiczności była mocno starsza.



Po spotkaniu dostał owację na stojąco. Wiele osób wcześniej nawet o nim nie słyszało, a teraz poszli kupić wszystkie jego książki.

Istnieją realne pierwowzory postaci z "Osiem cztery" i z "Bombla". Był bardzo zestresowany tym, jak te książki zostaną odebrane w Gładyszowie.

Na przykład przyjaciel Bombla Pietrek jest sklejony z trzech innych pijaczków, których znał z Gładyszowa.

A gdzie tam, z sześciu czy siedmiu jest sklejony.

Jeden z nich naprawdę nazywa się Pietrek. Po wydaniu tej książki bardzo często przychodził do niego trochę rozżalony, bo wszyscy się z niego śmiali. To było tylko chwilowe i teraz już nie ma tematu. Sam Bombel jest bardzo dumny z tego, że stał się głównym bohaterem książki. W wakacje, kiedy spotyka na przystanku jakieś dziewczyny, to opowiada im, że to o nim jest ta książka, a przy okazji wyciąga od nich 5 złotych na wino.

To przez te książki mu odbiło, zabiła go Warszawa, gdyby żył jak my wszyscy tutaj, pewnie by żył dalej.

To normalne, że się szuka winnych. Każdy próbuje taką śmierć jakoś zracjonalizować, przetrawić. Wydali mu książkę. I mają teraz żałować? Że za wcześnie? Powinni mu powiedzieć: poczekaj, Mirek, wstrzymajmy się z tym, aż dojrzejesz?

Interesowało go przede wszystkim pisanie.

Nie szpanował, nie odbiło mu.



Najpierw mieszkał z synem wydawczyni w jej warszawskim mieszkaniu. Burdel mieli nie z tej ziemi, wszędzie kilogramy petów, porozwalane ubrania. Jak to studenci. Po jakimś czasie ich drogi się trochę rozeszły. Mirek zamieszkał ze swoją dziewczyną.

Cały czas pisał. Szybko wydali mu dwie kolejne książki. Z ostatnią, czwartą powieścią "Niezwykłe przygody Roberta Robura" mieli problem. Sześćset stron, bardzo skomplikowana narracja, historia o wszystkim. O doświadczeniach psychodelicznych, uzależnieniu od telewizyjnego serialu, o strukturze świata. Trudno się było w tym połapać. Mirek miał pretensje, że nie zrozumieli tej książki. Chciał ją wydać w Prószyńskim.

Na przystanek autobusowy w Gładyszowie wychodził w piątki ok. 20. Jak było już ciemno, a do tego chmury zakrywały księżyc, to szedł przez tę wieś, jakby szedł przez czystą czerń, dookoła tylko czasami jaśniały granatowe punkciki telewizorów, a wieś była totalnie uśpiona.

Czekał na przystanku, a autobus, który przyjeżdżał, wyglądał jak statek kosmiczny, który zabierał go poprzez tę czerń do następnej miejscowości, gdzie wsiadał do pociągu.

O szóstej rano wysiadał już w Warszawie, gdzie wchodził w ten cały nieprawdopodobny mechanizm.

Jego problem polegał na tym, że strasznie mu ciężko w obrębie jednej rzeczywistości umieścić te dwie rzeczy: Warszawę i - 370 km dalej - całą jego wieś.

Z Gładyszowa przywiózł same fajne cechy - zauważyli warszawscy koledzy.

Tuż po przeprowadzce do Warszawy robił wrażenie bardzo skromnego, wycofanego kolesia.

Jego romans z literaturą dopiero się rozpoczął. Bez żadnego wahania i żadnej nieśmiałości mógł powiedzieć o sobie "pisarz".

Jakby nie był pisarzem, to dla niego strasznie wiele rzeczy byłoby po nic.

Jako człowiek wyrosły w górach, wśród natury, był niezwykle odważny. Kiedyś pili z kolegami nad Wisłą, Mirek wstał i wskoczył do wody. Chciał się wykąpać. Wszyscy osłupieli, bo żadnemu kolesiowi z Warszawy nie przyszedłby do głowy taki pomysł. Potworny prąd mętnej rzeki zniósł go kilkaset metrów. Mógł się utopić. Każdy inny by się bał. Gdy wreszcie dopłynął do brzegu, wszyscy byli na niego potwornie wkurwieni, że jest nieodpowiedzialnym samobójcą.



Obraził się, że nie rozkminiają, o co chodzi. Przecież, żeby być wolnym człowiekiem, nie można się bać.

Po skończeniu "Bociana i Loli" po raz pierwszy miał poczucie, że napisał dobrą książkę. Chciał napisać książkę, która byłaby bardzo oderwana od "tu i teraz", i żeby była chociaż w jakiejś części uniwersalna.

A poza tym chciał, żeby była ona dla wybranych ludzi, którzy będą w stanie ją przeczytać. Jeśli ktoś chce biec za królikiem, to na końcu wyścigu czeka go nagroda.

W tym programie "Wydanie drugie poprawione" Szczuka pytała go, dlaczego nie pisze jak Prus, skoro czytał Prusa. Co to za pytanie? Ona w tej książce nic nie ogarnęła, nie skumała jej. On zresztą zdawał sobie sprawę z tego, że to trudna literatura, że dotyka rzeczy, o których nie da się łatwo opowiedzieć, o rozpadzie świata, percepcji, doświadczeniu psychodelicznym. Szczuka sprowadziła to do poziomu: chciałeś napisać książkę o dragach, ale ci nie wyszło. "Mniej ćpaj, więcej czytaj Prusa".

Wielu krytyków próbowało przybić mu metkę Janko Muzykant ze wsi. Mirek miał to głęboko w dupie, był ponad to.

Zdał do Warszawy. Kulturoznawstwo na uniwerku.

Przez pierwsze trzy miesiące mieszkania w Warszawie w ogóle nie mógł przeczytać żadnej książki, nie miał na to czasu, a i tak nic nie robił.

Jak się mieszka w Warszawie, to się strasznie łatwo traci czas.

Oj, przez tydzień na wsi to robił więcej niż przez miesiąc w Warszawie.



Masłowska i Nahacz usiedli w jednej ławce na studiach i często ich ze sobą zestawiano. Oboje debiutowali przed maturą, o obojgu podobnie pisali krytycy: absolutny słuch literacki, oboje po pierwszej powieści przenieśli się z prowincji do Warszawy.

Szli razem. Wybił wielką szybę na Ordynackiej, a potem napisał w zeznaniach: "To ja wybiłem tą szybe, to nie wybiła Dorota".

Ją jednak zatrzymała policja, a on rzucił się w krzaki i spał tam do rana.

Zmienił się. Ogolił głowę na łyso, choć w liceum nosił długie włosy.

* Po wypadku twarz miał całą w bliznach. Cztery lata temu jechali z kolegą po pijaku. Dachowali. Ledwo uszedł z życiem, ale poza kilkoma szramami nic im się nie stało. Trzeba było mu nawet zrobić nową sesję zdjęciową, bo wyglądał inaczej.

Zrobił sobie tatuaż: serce z wpisanym w środek imieniem Ani. Ania też ma podobny tatuaż, z imieniem Mirka. Takie obrączki, których nie można już zdjąć.

Gdy po pierwszym roku przyjechał do Gładyszowa, krążyła fama, że nie był w żadnej Warszawie na studiach, tylko w pierdlu.

Jego mama musiała wszystko tłumaczyć, ale i tak nie każdy jej wierzył.

* W Warszawie nie podobali mu się ludzie, kluby, rozrywki, to całe warszawskie nadęcie. Na pierwszym roku nie był w stanie wytrzymać na żadnej imprezie. "Co za zblazowane matoły" - mówił.

Z czasem przywykł.

Momentami studia go bardzo wciągały. Miał to do siebie, że potrafił wszystko ogarnąć w trzy dni. Dlatego studiował zrywami. Był komplementowany przez wykładowców. W studiowaniu trochę przeszkadzało mu pisanie.

Nie był związany ze środowiskiem młodych warszawskich pisarzy. W każdym razie nie miał tej identyfikacji. Jego najbliżsi przyjaciele studiowali z nim na roku na kulturoznawstwie. Tak się złożyło, że kilkoro z nich pisze książki. Nigdy nie była to grupa pisarzy, tylko grupa studentów. Przyjaciół. Nie było w tym szpanerstwa.

W Warszawie często myślał o telewizji. Przez rok był scenarzystą serialu "Egzamin z życia". Mówił, że bada obóz wroga od zaplecza. W końcu zrezygnował. W jego ostatniej książce wątek telewizyjny jest bardzo ważny. Bohaterowie uzależniają się od serialu.

Czasem, gdy przychodzili do niego znajomi, upalał ich i włączał im telewizję. Żeby im uświadomić, że to Sodoma.

* Pili nad Wisłą. Strasznie się upił, chciał już wrócić do domu. Zamówił taksówkę na most Świętokrzyski. Pani mówi, że musi znać dokładny adres, bo inaczej taksówka nie przyjedzie. Powiedział: "Most Świętokrzyski jeden". Była za dziesięć minut.

Był barmanem w gejowskim klubie Tomba-Tomba. To idealna praca dla kogoś, kto lubi imprezować.

Pisał na laptopie z pękniętą matrycą. Na środku ekranu miał trzy czarne paski, więc trzeba się było domyślać części tekstu.

Słuchał dużo muzyki, ale najbardziej Joy Division.

Nie był ideologiczny, nie wiązał się intelektualnie z lewicowcami z "Krytyki Politycznej", chociaż znał wiele osób. Na pewno "antykonsumpcjonizm" to nie jest hasło, które wytatuowałby sobie na ramieniu. Ale też nie poszedłby pracować do jakiejś babilońskiej korporacji. Nie miał żadnej politycznej pozy.

Ciągle mówił, co teraz będzie robił, więc łatwo można było przeoczyć jego pochmurność.

Często dochodził do wniosków pełnych rozpaczy.

Nie było żadnego dzwonka alarmowego.

Nic nie wskazywało na to, że jest z nim źle. Wręcz przeciwnie. Wszystko szło dobrze, miał właśnie wydać czwartą książkę.

* Był piątek. Jego dziewczyna pracowała w knajpie. Mirek siedział w domu i wklepywał ostatnie poprawki do książki. Wpadł kumpel. Pojechali do niej, do tej knajpy. Zjedli. Wrócili razem do domu i szykowali się na imprezę. Mówili o najbliższych wydarzeniach, które razem mieli zaliczyć. W Lubiążu miało się odbyć Elektrocity, wielka impra techno w dawnym klasztorze. Sprawdzali w necie, jak tam dojechać i gdzie można znaleźć noclegi. Tego wieczora mieli pójść do La Playa, do klubu na plaży przy Wiśle, ale zaczął padać deszcz. Poszli do Utopii. Kumpel wyskoczył gdzieś w miasto.

Wrócili późno. Rano już go nie było.

Nie zostawił żadnego listu.

O Mirosławie Nahaczu opowiedzieli: Monika Sznajderman, Andrzej Stasiuk, Ania Klawe, Michał Sufin, Łukasz Piekarski, Krzysztof Varga, Paweł Dunin-Wąsowicz. Korzystałem z wywiadów z Mirosławem Nahaczem oraz z Dorotą Masłowską w "Lampie", a także z tekstów łódzkiej gazety studenckiej "PKS"



Miroslaw Nahacz, dead at 23, apparently having committed suicide.

Nahacz was a Lemko from Gladyszow in the Beskid Niski but moved to Warsaw at an early age. He was a student of cultural studies at the University of Poland at the time of his death.

Nahacz burst onto the Polish cultural scene in 2003 with the publication of his first novel, Osiem czery (Eighty Four), which won an award from the Natalia Gall and Ryszard Pollak Literature Foundation. His second novel, Bombel, appeared in 2004 also to much acclaim.

Excerpts in English from both novels can be found on the author’s website (click “English” from the menu, otherwise in Polish).

link in comments
1 comment
Posted in , ,

Buffalo - Volcanic Rock + bonus (1973)



Jeśliby zapytać przeciętnego zjadacza rocka/metalu z czym kojarzy mu się Australia, pierwsze co przyjdzie mu na myśl, to zapewne kangury, może wspomni coś o Aborygenach, ale przede wszystkim wymieni on AC/DC jako pionierów hardrocka. Ale zostawmy Youngów, bo okazuje się, że przed „High Voltage” zostały nagrane w Australii co najmniej trzy równie dobre krążki: „Dead Forever”, „Volcanic Rock” oraz "Only Want You for Your Body" przez grupę Buffalo. Działalność zaczynali pod nazwą Hobo, ale używali jej bardzo krótko. Zespół został uformowany w 1971 roku, ale niestety nie mieli tyle szczęścia, aby zaistnieć na szerszą skalę. Wielka szkoda, bowiem wymienione płyty bronią się do dziś doskonale. Wybrałem „Volcanic Rock”, bowiem to na tej płycie porzucili typowy jailhouse-rock na rzecz psychodelicznej zabawy z rockiem. Czuć w tym zeppelinowski pazur, zwłaszcza w otwierającym płytę „Sunrise (Come My Way)”. Przy „Freedom” przetoczy się przez was sabbathowski walec i nim zdążycie się podnieść, z pozycji kolan wysłuchacie pozostałych kawałków. Buffalo sypie piaszczystymi riffami, rzeźbi soczyste struktury, często też pozwala dźwiękom ochłonąć, aby póżniej uderzyć z jeszcze większym impetem (wystarczy posłuchać „Pound Of Flesh” i następującym po nim „Shylock”). „Volcanic Rock” jest zwartym monolitem, niczym Ayer's Rock. Ale to co jest jednym z największych atutów płyty, to niewątpliwie wokal Tice'a, równie potężny jak praca gitar. W ogóle, to chyba jeden z najbardziej charyzmatycznych, męskich wokali w historii rocka/heavy. Jeśli czujecie się dobrze w klimatach wspomnianych powyżej zespołów to „Volcanic Rock” jest pozycją obowiązkową. (Skaut, Masterful Magazine Forum)

Dave Tice - vocal
John Baxter - guitar
Peter Wells - bass
Jimmy Economou - drums



Buffalo was an early heavy metal band formed in Sydney, Australia in 1971. The band left a legacy with Australia's heavy metal, pub rock and alternative rock movements. The band had evolved from the Brisbane blues-rock outfit Head, which was originally formed in 1968 by Dave Tice and Peter Wells. A change of lineup and a shift in musical direction saw the new band emerge - the name Buffalo was chosen (according to legend, randomly off a map of Australia) as it was seen a more marketable name than the previous Head, which had been considered to be offensive due to its sexual and drug connotations.

Largely unrecognised within the Australian music scene, Buffalo was possibly Australia's first heavy metal band, pre-dating other pioneering Australian hard rock and heavy metal acts, such as Coloured Balls, AC/DC, The Angels, Taste and Rose Tattoo. Like many pioneering heavy metal acts, Buffalo incorporated strong influences of blues-rock and progressive rock. The band toured across Australia, at venues ranging from school dances in tiny halls to large outdoor concerts. Overall, the band's sound is comparable to Black Sabbath, whom they supported during an early 1970s tour.

Despite being the first non-European or British act to sign to Vertigo Records, Buffalo remained an underground band. This was largely due to a lack of airplay on radio, with commercial radio virtually blacklisting the band, and the non-existence of public radio stations in Australia (such as Triple J and 3RRR) until the mid-1970s. Also, the controversial[1] artworks for their albums Volcanic Rock (1973) and Only Want You For Your Body (1974) saw some record chains refuse to stock their albums. After 1975, the band underwent various line-up changes and a change of music direction. The lineup and direction change was followed by decreased album sales and critical acclaim. The band disbanded following their last release in 1977. The two albums "Volcanic Rock" and "Only Want You For Your Body" are now regarded as prog/stoner/hard rock masterpieces. Despite public demand, the members of Buffalo have resisted a reformation & now with Peter Wells sadly no longer with us, the chances are slim at best. Dave Tice can sometimes be heard slipping a Buffalo song into one of his live sets.

The original lineup was unconventional for a rock band, featuring two lead vocalists (Dave Tice and Alan Milano) and filled out by John Baxter (guitar), Peter Wells (bass) and Paul Balbi (drums). Its best-known lineup (during its most successful years during 1973-1975) saw the exit of Milano, resulting in Tice as the sole vocalist, with Jimmy Economou replacing Paul Balbi on drums. Ex-Band of Light slide guitarist Norm Roue joined Buffalo in late 1974, but at the start of 1975 John Baxter was dismissed from the band - an event seen as the catalyst of Buffalo's decline. Baxter was replaced by Karl Taylor, who recorded on the Mother's Choice album. By 1976, both Roue and Taylor had departed the band and were replaced by Chris Turner and Colin Stead - although Stead's spell with the band was very brief. The final lineup change also occurred in 1976 with Ross Sims replacing Peter Wells. (wikipedia)

link in comments
1 comment
Posted in , ,

Bohemian Vendetta - Enough! (1997)



Victor Muglia - bass,voc
Chuck Monica - drums (tracks: 5 to 22)
Richie Sorrentino - drums (tracks: 1 to 4)
Nick Manzi - guitar (tracks: 5 to 22)
Richard Martinez - guitar (tracks: 1 to 4)
Randy Pollock - guitar
Brian Cooke - vocal, keyboards

While not the grooviest band on the block, Bohemian Vendetta manages to rip out some nice face melting sounds on their sole LP. I would rate this quite on the level of the Electric Prunes at their best, and especially not the Chocolate Watchband, but I'd imagine that these guys could give the Strawberry Alarm Clock some competition at the local civic center's battle of the bands.

The good news here is that the first track, "Riddles and Fairytales is what we might call the 'shiztatch' here in the ATL. It's a prime garage rocker and deserves a prime spot on your next tape mix (although I guess we'll substitute the mp3 mix in this modern world). Elsewhere, we find a few questionable covers. Their cover of "(I Can't Get No) Satisfaction" gets five points for some great acid guitar leads, but then loses 76 by being painfully slow and having screechy vocals. They also tackle "House of the Rising Sun," and it's much better, but as you may figure it doesn't lick the poopie toilet paper of the Animals' rendition.

The other originals are no great shakes, but they do seem to get better as the album progresses (nevermind the phenomenal opening track). "Paradox City," "Images," and "Deaf, Dumb, and Blind" all nicely meld some searing acid rock guitar to some mind-bending structures. Things are spotty on this album, but the high points are more than worth your attention.


Bohemian Vendetta probably is a good candidate for the quintessential acid garage band. That is to say they don't take home the first prize unopposed, but they do manage to stumble onto some inspired sounds from time to time. (Dr. Schluss)

"Enough!" is a collection of singles, demos and acetatess from 1966-1968

link in comments
2 comments
Posted in , ,

Disciplina Kičme - Svi Za Mnom! (1986)


Disciplina Kicme to jeden z najciekawszych i najbardziej pomysłowych zespołów byłej Jugosławii wywodzących się z kręgów znakomicie tam radzącej sobie nowej fali i post-punka. Założony został w Belgradzie w 1981 roku przez basistę Dusana ''Koja'' Kojica (ex-Sarlo Akrobata) oraz perkusistę Nenada ''Kele'' Krasavaca (ex-Urbana Gerila). Ich muzyka jak na owe czasy innowacyjna, pełna impulsywności, oparta była głównie na brzmieniu mocno zniekształconej gitary basowej i dobitnej perkusji, do których z czasem dołączyły agresywna trąbka i saksofon. Twórczość zespołu ewoluowała czasem od punk-rocka, poprzez punk z elementami funky aż nawet po klimaty jungle, co często spotyka się z nieprzychylnością zwolenników początkowego kierunku muzycznego tej ekipy.


Disciplina Kičme (English: Spinal Discipline; currently working under the slightly altered name of Disciplin A Kitschme), is a Serbian band, one of the two spin-offs of the seminal Yugoslav New Wave and later post-punk band Šarlo Akrobata, the other being Ekatarina Velika. Musically, they are best described as an aggressive and artistic rhythmic explosion, experimenting and seeking out new expressiveness while finding inspiration in the traditions of Punk rock, Funk, Jazz fusion, Jimi Hendrix and Motown.

The band was formed by former Limunovo Drvo and Šarlo Akrobata bassist and vocalist Dušan Kojić Koja in late 1981 with former Urbana Gerila drummer Nenad Krasavac Kele. The lineup also featured Radnička Kontrola bassist Srđan Marković Đile, but after a short period of time, he left the band. The following year Krasavac went to serve the Yugoslav People's Army and was replaced by former Radnička Kontrola drummer Srđan Todorović Žika.



The band prepared material for their debut album, but due to the non-commercial musical style, the major Yugoslav record labels denied releasing it. Eventually, Sviđa mi se da ti ne bude prijatno (I like when you feel uncomfortable) was released by Slovenian record label Helidon in early 1983. The record producer was Kojić with the help of Toni Jurij (one of the producers of the Šarlo Akrobata album Bistriji ili tuplji čovek biva kad...) and Partibrejkers guitarist Nebojša Antonijević Anton (signed as Riki Rif). The tracks "Uživaj" ("Enjoy"), "Zgodne kretnje" ("Attractive movement"), "Mladost ne opravdava besvest" ("Youth does not justify senselessness") and "Nemoj" ("Do not") presented Kojić's dominant basslines combined with the aggressive sound of Todorović's drums, similar to the style of Šarlo Akrobata drummer Ivica Vdović Vd. A rerecorded Šarlo Akrobata unreleased track "Pečati" ("Stamps"), written by Kojić, appeared on the album featuring a part of the Yugoslav anthem "Hej Sloveni", stylistically similar to the Jimi Hendrix cover of the "The Star-Spangled Banner". The album was printed in a very small circulation and was rereleased on cassette by Slovenija record label in 1987, but did not help the band to gain wider audience popularity. The band continued playing in major Yugoslav cities, mainly in clubs.

The next release was an EP called Ja imam šarene oči (I have colorful eyes), with the track "Novac neće doći" ("Money will not come") as the most notable track, released by Slovenian record label Dokumentarna in 1985. Todorović did the drums and Krasavac appeared only on the intro for the track "Sviđa mi se..." ("I like...") and on "28. jun 1984" ("June 28th 1984") recorded live at Belgrade's SKC on the same date as the song title. Kojić produced the EP (which he did on all later releases) and for the first time included a trumpet in the lineup, played by Jugoslav Muškinja.



The album Svi za mnom (Everybody, follow me), released in 1986 by Helidon, brought some lineup and style changes. The album was recorded by Kojić with drummers Krasavac and Todorović and a brass section featuring Zoran Erkman also known as Zerkman and Dedža on trumpets and Branislav Trivić on saxophone. Backing vocals on the album were done by the members of the Novi Sad band Boye which collaborated with Kojić on the next releases. Other guest appearances featured Električni Orgazam guitarist Branislav Petrović Banana who did the backing vocals and former Radnička Kontrola guitarist Darko Milojković appeared as percussionist. A cover of the popular Yu Grupa song "Čudna šuma" ("The strange forest"), originally recorded in 1973, appeared as the opening track on the album. Kojić also partially used a violin theme of the Smetana' Humoreska on the track "Zašto" ("Why") and some acoustic guitar sections on the instrumental version of "Čudna šuma" called "Šuma igra" ("The forest is dancing"). The track "Ovo je zvuk" ("This is the sound") featured a part of the interview Kojić did for Vrnjačka Banja radio and "Ne, ne, ne" ("No, no, no") featured lyrics from the "Marš na Drinu" ("March on the Drina"), a Serbian patriotic World War I song. The mentioned tracks became popular and, for the first time in the band's history, were taken seriously by the media and the critics. After the record release Krasavac moved to the USA where he lives today.

In the early 1987, the band celebrated the fifth anniversary and released a live album, Najlepši hitovi! Uživo!, recorded on November 3 and 4 1986 at the Belgrade club "Akademija". The album was recorded with an eight channel technique without additional studio works. The album was released by PGP RTB records. In the meantime Todorović joined Ekatarina Velika and was replaced by former Limunovo Drvo and Katarina II drummer Dušan Dejanović and former Film and Dee Dee Mellow saxophonist Jurij Novoselić Kuzma replaced Dedža. The same record label released an EP called Dečija pesma (Children song) featuring five different versions of the song "Dečija pesma", children, disco, early, hit and superior mix of the track. The song lyrics featured the verse "Nije dobro Bijelo Dugme; Nije dobra Katarina; Šta je dobro; Šta nam treba; Kičme, Kičme Disciplina") ("Bijelo Dugme is not good; Neither is Katarina; What is good; What we need; Kičme, Kičme Disciplina"). As guests on the EP appeared Yu grupa guitarist Dragi Jelić, Ivan Vdović Vd, Srđan Todorović and Roze Poze guitarist Željko Nikolić. Ironic cover versions of Robert Palmer's "Addicted to Love" and The Cult "Love Removal Machine", recorded live at "Akademija", also appeared on the EP.



The same lineup recorded the album Zeleni Zub na Planeti Dosade (Green Tooth at the Boredom Planet), released in 1989 by PGP RTB, with the tracks "Tata i mama" ("Dad and mum"), "Ah, kakva sreća" ("Oh, what happiness"), "Iza 9 brda" ("Behind 9 hills") and "Betmen, Mandrak, Fantom" ("Batman, Mandrake, Phantom"). In February 1990 Kojić appeared on MTV show "120 Minutes" and the promotional video for the English version of "Dečija pesma" ("Children song") was broadcast. In the meantime Kojić, with Vlada Divljan and Srđan Gojković Gile, recorded the soundtrack for the movie Kako je propao rokenrol (The fall of rock 'n' roll) and appeared in the movie as the super-hero Zeleni Zub.

The album Nova iznenađenja za nova pokolenja (New surpriezes for new generations), released in early 1991, featured former Haustor drummer Srđan Gulić Gul and former Pop Mašina and Innamorata i Papatra drummer Dušan Đukić Đuka on goč (a Serbian folk drum). The album featured the usage of sampled music, on "Buka u modi" ("Noise in fashion", featurinh a sampled riff of the Dah song "Noćna buka" ("Night noise")), "Zlopamtilo" ("Grudge-bearer", featuring a part of the Yu Grupa song "Bio jednom jedan pas" ("Once uppon a time there was a dog")) and "Zemlja svetlosti" ("The land of light", featuring chorus of the Time song "Rokenrol u Beogradu" ("Rock 'n' Roll in Belgrade")) which is a cover version of the Pop Mašina single. "Buka u modi" was also released on single with a different version of the track on the B-side. At the time Kojić was also playing the guitar in the ad hoc band Kod Tri Balona performing cover versions of Atomsko Sklonište, Buldožer, Pop Mašina, Smak and Yu Grupa.

On March and June 1991 at the students' protest in Belgrade, Kojić's lyrics "Vreme je za pravdu; Vreme je za istinu" ("It is time for justice; It is time for the truth") were shouted and the song "Buka u modi" became an unofficial anthem of the Winter 1996 / 1997 protests in Belgrade. The last concerts the band held in August 1991 in Kopar and Pula. In 1992 Kojić went to London and Zerkman went to Holland... (wikipeda)

link in comments 
2 comments
Posted in ,

Ahora Mazda (1970)


Początki tego holenderskiego zespołu sięgają roku 1965, kiedy to trzej muzycy jazzowi Rob Van Wageningen (flet, saksofon) oraz bracia Peter Abbink (bas) i Winky Abbink (perkusja) pogrywali sobie z kilkoma różnymi osobami w grupie Free Art Group. Grali wtedy jazz inspirowany głównie dokonaniami takich twórców jak Ornette Coleman, Sun Ra i John Coltrane. W 1968 roku dołączył do nich basista Tony Schreuder, wobec czego Peter Abbink przejął od tej chwili role gitarzysty i wkrótce zmieniają swą nazwę na Ahora Mazda. Dochodzi również do zmiany w ich dotychczasowym muzycznym stylu, od awangardowego jazzu coraz bardziej podążają w kierunku psychodelicznego rocka, czerpiąc m.in. z twórczości Jimiego Hendrixa, The Mothers of Invention i Captaina Beefhearta. Nie zapominają jednak na szczęście o swych jazzowych korzeniach. W maju 1970 roku wydają w końcu jedyny w ich historii, ze wszech miar warty polecenia album, odzwierciedlający ich muzyczne fascynacje z pogranicza szeroko ujętej psychodelii. I na tym niestety koniec. W roku następnym atmosfera w zespole zaczęła się psuć, dochodzi do coraz częstszych nieporozumień, w wyniku których w 1971 roku muzycy definitywnie się rozstają.


In 1965 jazz musicians Rob van Wageningen (flute, saxophone) and the brothers Peter and Winky Abbink (bass and drums respectively) are playing regurlary with other jazz musicians like  Hans Dulfer, Henk van Es and Theo Taldik but also under the name of Free Art Group. In this group they play in the jazz tradition with the intention of free expression, inspired by musicians like Ornette Coleman, Sun Ra and John Coltrane. They also accompany poets during jazz and poetry meetings.

They are joined by Tony Schreuder (bass) in 1968, whilst they call themselves Group 67/68. Tony is a colleague of Rob from the record shop where both work. The arrival of a bass player makes Peter Abbink switch to guitar. During concerts in Felix Meritis they meet Ruud Tegelaar, manager of center  Fantasio. He asks them to become the house band in  Fantasio. By now their name is changed to Ahora Mazda, which comes from Ahoera Mazda, the god of light from the holy book Zend Avesta. The name is suggested by  Tegelaar. Under the influence of Jimi Hendrix, Captain Beefheart and The Mothers Of Invention the music is changed from avant-garde jazz to psychedelic rock. Also the influences of world music play a part in the musical explorations of the new band. Percussion becomes an increasingly important ingredient and Rob also starts to play the kalimba (a thumb piano) and various oriental flutes. Lyrics both recited and sung are more and more interwoven into the musical trip. Not only do the play in Fantasio, but they also participate in the Provadya? tour and play regularly in Paradiso. They also appear at benefit concerts like Musicians for Vietnam. They are also be seen in double acts with bands like Shocking Blue,   Groep 1850 and Circus.


In 1970 there is some interest form the American record label E.S.P., but a deal is never been closed. However they do record an album for  Bovema (on the experimental label Catfish, where also the first   Solution album was released), with Joop Visser as producer. They don't record the long jam sessions they were known for, but they choose shorter, more arranged songs. The album is recorded in three days and released on May 31, 1970.

During 1971 Tony Schreuder and Winky Abbink are having more and more problems playing and rehearsing the music. At concerts they need the help of substitute musicians, like guitarist Jan Landkroon and Michiel Krijnen. Abbink is replaced by Paul van Wageningen, who played drums in  Groep 1850. Because of these difficulties and the lack of atmosphere that came with the substitutes the band ceased to exist. (Dutch Progressive Rock)

link in comments 
No comments
Posted in , ,

Agnostic Front - Something's Gotta Give (1998)



Ostatnio dużo było trochę dużo słodkich, intelektualnych i "tripowych" postów, więc może nadszedł czas na jakieś konkretne "mięcho". Chciałbym przypomnieć bardzo zasłużoną grupę dla sceny hardcore'owej - Agnostic Front. Założona w 1982 roku w Nowym Jorku przez Vinniego Stigmę (gitara) i Rogera Mireta. Do oryginalnego składu w 1982 roku dołączyli Ray Barbieri (perkusja), późniejszy lider grupy Warzone i Adam Moochie (bas). Grupa w swej twórczości łączyła m.in. stylistykę oi! i hardcore. W późniejszym czasie również oscylowała wokół thrash metalu. Ich debiutancka EP-ka United Blood ujrzała światło dzienne w 1983 roku. Płytą, która wyniosła Agnostic Front na przód amerykańskiej sceny hardcore skupionej wokół słynnego CBGB's była Victim In Pain (1984). Za bębnami zasiadł wtedy Dave Jones zastępując Barbieriego. AF dali sporo koncertów m.in. z takimi grupami jak The Cro-Mags i Murphy's Law.

Wydany w 1986 roku album Cause For Alarm był produkcją, którą trudno było ukończyć ze względu na stałe zmiany składu i problemy osobiste. Wydany w Combat Records Cause For Alarm zawierał thrashmetalowe wpływy, kreując nowy gatunek nazywany crossover. Z nowym składem w 1987 roku nagrali kolejny album Liberty And Justice. Scena hardcore przeżywała wtedy drobny kryzys, dlatego na płycie usłyszeć można punkowe dźwięki z wkrętami thrashowymi i metalowymi gitarowymi solówkami. Niedługo później Miret został aresztowany za posiadanie i zażywanie narkotyków. W więzieniu pisał nowe kawałki podczas gdy Stigma z resztą zespołu odbył pierwszy koncertowy tour po Europie. Teksty napisane przez Mireta zasiliły płytę One Voice (1992), przy nagrywaniu której udział wzięli członkowie zespołów Madball i Sick of It All.



Ostatni koncert przed pierwszym 4 letnim zawieszeniem działalności grupy miał miejsce w CBGB's w 1993 roku i nazywał się Last Warning. Został potem wydany razem z pierwszą, odświeżoną EP-ką United Blood. Vinnie Stigma stwierdził, że nie podobało mu Last Warning i że nie cierpi tego albumu.

W 1997 roku muzycy Agnostic Front za sprawą Stigmy i Mireta wrócili do grania. Zaczęli nagrywać dla Epitaph Records (gdzie nagrywa m.in Bad Religion). Za bębnami usiadł Jim Colletti, a Rob Kabula grał na gitarze basowej. W tym składzie nagrali album "Someting's Gotta Give" z utworem "Gotta Go", który stał się dla wielu hymnem. W Wielkiej Brytanii płyta wyszła pod tytułem "Today, Tomorrow, Forever". W 1999 roku wyszła Riot, Riot, Upstart.

W 2001 wyszła kolejna płyta Dead Yuppies. W 2002 roku Miret pracował nad solowym projektem "Roger Miret And The Disasters", będącym typową grupą punk/oi!.

Ostatnimi dwoma albumami, niezbyt dobrze przyjętymi przez słuchaczy, były Another Voice (2005) oraz wydany w 2006 double DVD/CD pack Live In CBGB's zarejestrowany 14 kamerami koncert w stylu "powrotu do korzeni". Grupa wydając ten koncert starała się uratować podupadające CBGB's.

Prezentowany album "Something's Gotta Give" należy do trzech nieco bardziej streetpunkowych i "lżejszych" płyt jakie Agnostic Front nagrali dla wytwórni Epitaph na przelomie XX i XXI wieku. Są tu między innymi takie chwytliwe kawałki jak"Gotta go".



Their first recording for '90s punk mega-label Epitaph, Something's Gotta Give began a second comeback of sorts for New York hardcore veterans Agnostic Front. After too many long, ill-timed periods of inactivity due to legal and personal struggles, and a controversial metallic phase, the band's relevance had withered considerably by the time of this 1998 release. But there still existed enough interest from purists, musicians, and younger fans -- all appreciative of Agnostic Front's NYHC innovations, and unconcerned with the subsequent stylistic shifts -- to warrant this attempted resurrection of their early-career sound. The songs are fast, simple, and loaded with politically confrontational lyrics. This formula works best on the opening title track, as well as other standouts like "Today, Tomorrow, Forever"; "Do or Die"; and "Gotta Go." Their finest disc in years, Something's Gotta Give might not have broken any musical barriers, but the record helped to solidify Agnostic Front's position among the punk rock elite. ~ Vincent Jeffries

link in comments
4 comments
Posted in , ,

Tractor - Worst Enemies (1995)



Trudno byłoby chyba znaleźć dla kapeli rockowej z ambicjami nazwę bardziej nieprzystającą do jej charakteru niż… Tractor. Nie zmienia to jednak faktu, że nazwa ta kryje jeden z najbardziej oryginalnych i zarazem niedocenionych zespołów w historii brytyjskiego rocka progresywnego. Jego debiutancki album – odkrywczo zatytułowany „Tractor” – to najprawdziwsza muzyczna perełka.

Duet Tractor pochodził z Rochdale nieopodal Manchesteru (historycznie przynależącym do hrabstwa Lancashire). Jak się okazało, miejsce zamieszkania odegrało w karierze panów Jima Milne’a oraz Steve’a Claytona niebagatelną rolę. W Rochdale bowiem, po zakończeniu służby wojskowej, przez rok (od 1959) mieszkał i pracował w przędzalni jedwabiu słynny w przyszłości prezenter radiowy John Peel. W 1960 roku opuścił on Anglię i wyemigrował na siedem długich lat do Stanów Zjednoczonych, a gdy wrócił do ojczyzny, postanowił kontynuować rozpoczętą za Oceanem karierę radiowca. Najpierw nawiązał współpracę z pirackim Radio London, a kiedy zostało ono zamknięte, przyjął ofertę pracy w nowo tworzonej stacji muzycznej BBC Radio One. Dwa lata później (w 1969 roku), gdy był już znany na całym świecie, stworzył własną firmę płytową – Dandelion Records. W ciągu niespełna czterech lat jej istnienia wydał dwadzieścia siedem albumów osiemnastu wykonawców. Żaden z nich nie zawojował wprawdzie rynku muzycznego, ale trzem udało się wybić na listy przebojów – w tej trójce znalazł się również duet Tractor ze swoim debiutanckim i w zasadzie jedynym oryginalnym krążkiem (najwyższej dotarł on do osiemnastej pozycji na liście Radia Luksemburg).

Korzenie Tractora sięgają 1966 roku, kiedy to czwórka uczniów Balderstone School w Rochdale powołała do życia grupę The Way We Live. Byli to: wokalista Alan Burgess, basista Michael Batsch oraz – wspomniani już wcześniej – gitarzysta Jim Milne i perkusista Steve Clayton. Niebawem jednak kwartet został zredukowany do duetu, co jednak nie zahamowało jego rozwoju, ponieważ – jak się okazało – Milne i Clayton byli wyjątkowo zdolnymi multiinstumentalistami. We dwóch nagrali demo i wysłali je Peelowi; ten zaś nie mógł pozostać obojętny na zespół pochodzący z miasta, w którym niegdyś mieszkał. Najważniejsza była jednak, oczywiście, muzyka. Gdyby ta nie przypadła prezenterowi BBC do gustu, nic by przecież zespołowi nie pomogło i o kontrakcie płytowym chłopcy mogliby jedynie pomarzyć. Peel, słuchając demówki, nie mógł uwierzyć, że materiał – brzmiący jakby nagrywał go siedmioosobowy zespół – zrealizowało zaledwie dwóch młodzieńców. Postanowił więc kuć żelazo póki gorące i zaciągnął kapelę do swojej stajni. Pierwszy album, „A Candle for Judith”, nagrali w ciągu zaledwie dwóch dni i wydali – jeszcze pod starą nazwą – w styczniu 1971 roku. Rok później natomiast ukazał się krążek zatytułowany „Tractor”. W międzyczasie zespół zmienił też nazwę na prostszą i tym samym łatwiejszą do zapamiętania. Była ona pomysłem… Johna Peela, który pewnego dnia, siedząc w kuchni w swojej posiadłości Peel Acres w Suffolk, przyglądał się jeżdżącemu po polu traktorowi sąsiada i pomyślał, że byłaby to całkiem intrygująca nazwa dla kapeli rockowej. Jak udało mu się przekonać do tego Jima i Steve’a – nie mam pojęcia. Pal licho zresztą nazwę, najważniejsze, że to właśnie Peel był motorem napędowym kariery zespołu i być może gdyby nie on, nie powstałaby nigdy płyta, którą obowiązkowo powinien znać każdy fan rocka progresywnego.



Skoro już doszliśmy do klasyfikowania muzyki – Tractor najczęściej bywa wrzucany właśnie do worka z rockiem progresywnym. Nie do końca słusznie. W twórczości kapeli bardzo często bowiem dochodziły do głosu również wpływy folku (elektryczny Bob Dylan, wczesne utwory duetu Simon & Garfunkel, Spirogyra, The Strawbs), psychodelii (vide najwcześniejsze kawałki Pink Floyd z Sydem Barrettem), hard rocka (w stylu Led Zeppelin i Grand Funk Railroad), a nawet prekursorów amerykańskiego punka (MC5, The Stooges). Nieprawdopodobne? A jednak. Wyobraźnia Jima Milne’a i Steve’a Claytona nie miała granic, o czym dobitnie przekonuje debiutancki album. Trwa on zwyczajowo, jak na tamte czasy, około czterdziestu minut, ale bogactwem pomysłów, brzmień i emocji Tractor mógłby obdarować dziesiątki współczesnych kapel progresywnych (...)

Po wydaniu albumu zespół nie przestał istnieć, ale stopniowo zaczął odchodzić w zapomnienie. Nie mogąc utrzymać się z muzyki, obaj panowie poszukali nowych zajęć – Jim Milne został nauczycielem fizyki w gimnazjum, natomiast Steve Clayton próbował swych sił w poezji i malarstwie. Okazjonalnie spotykali się w studiu nagraniowym, zbierali stare utwory, sporadycznie nagrywali nowe. Wreszcie w połowie lat 90. – aby ocalić cały swój dorobek muzyczny – założyli wytwórnię płytową Ozit/Morpheus Records. To z jej sygnaturą wyszły kolekcjonerskie reedycje starych płyt i nowe kompilacje z archiwalnymi materiałami: „The Way We Live” (2003; pierwszy album z 1971 roku w całości plus jedenaście bonusowych piosenek), „Tractor” (2000; drugi krążek z 1972 roku z trzema bonusami, będący w zasadzie powtórką z katalogu Repertoire Records), „Worst Enemies” (1995), „Before, During and After the Dandelion Years, Through to Deeply Vale and Beyond” (1998), „Steve’s Hungarian Novel” (2000; zbierający kawałki z lat 1969-1974, kończący się zaś szesnastominutową suitą „The Stream” z 1999 roku) oraz „John Peel Bought as Studio Gear and a P.A.” (2006). Warto też wspomnieć o krążku DVD sprzed czterech lat, na którym wydano dwa koncerty zespołu na festiwalu Deeply Vale. To też zresztą ciekawostka, albowiem od kilku lat Tractor pojawia się dość regularnie na brytyjskich festiwalach, podczas których grywają gwiazdy rocka progresywnego sprzed lat – między innymi w Glastonbury (2002), Canterbury i właśnie Deeply Vale (2003). Kilka kolejnych koncertów w Anglii zapowiedzianych jest na jesień tego roku. Może więc choć nielicznym z Was uda się jeszcze zobaczyć tę niezwykłą formację na żywo…(Sebastian Chosiński, Esensja)

Wydana w 1995 roku płycie „Worst Enemies” zawiera różne rzeczy nagrane przez Milne’a i Claytona między 1973 a 1991 rokiem.

Jim Milne - guitar, bass, vocals
Steve Clayton - drums, percussions, bass, backing vocals
Dave Addison - bass
Dave Goldberg - keyboards (on track 8)



The follow-up album from a major cult act of the 1970s, whose two Dandelion Records releases of the 1970s (1971's "A Candle For Judith" by The Way We Live, a name which was changed to Tractor for the group's eponymous 1972 LP) became much sought after and very expensive to acquire in original vinyl form. The tracks on "Worst Enemies" were recorded between 1973 and 1991. Based around the nucleus of singer/lead guitarist/songwriter and sometimes bass player Jim Milne, and drummer/percussionist and sometimes bass player Steve Clayton, Tractor's line-up expanded to three, four and five members as their progressive sound advanced. 1996 marks the group's 30th anniversary in rock music, and the "Worst Enemies" CD not only includes studio tracks intended to form part of their third LP (which was not released at the time because Dandelion stopped issuing albums), but also rare indie singles: these were released in the 1970s and 1980s, and have become virtually unobtainable and the subject of very high prices among collectors.

"Worst Enemies" includes the 21 minute epic, "Peterloo"; written about the Manchester massacre of a peasants - revolt by proud soldiers just returned from the Battle Of Waterloo, "Peterloo" is regarded as a notable example of inspired songwriting. John Peel called Tractor's guitarist, Jim Milne "the man responsible for some of the most urgent, flowing and logical guitar playing I've ever heard".

Much hailed in hippie/biker/free festival and psychedelic guitar band discussions, even today in the 1990s Tractor continue to excite with their rare appearances and albums. "Time Out" said of the band: "Urgent, lyrical and of staggering depth, range and eclecticism".

Many Tractor aficionados are said to be attracted to the band's music due to the stark contrast between their sometimes lightweight acoustic introductions and their heavyweight electric climactic finales.

link in comments
3 comments
Posted in , , ,

Lady June - Linguistic Leprosy (1974)



Lady June to pseudonim artystyczny pani June Campbell Cramer (1931-1999) artystki, poetki, która na początku lat siedemdziesiątych była swoistą "famme fatale" brytyjskiej sceny undergroundowej. Artystka była za pan brat z całą ówczesną śmietanką tworząca m.in. brzmienie Canterbury, czyli ze wszystkim Soft Machine'owcami, Gongami i innymi grupami. Słynne były libacje w jej apartemencie, które czasem kończyły się przeróżnego rodzaju wypadkami. Płyta "Linguistic Leprosy" to w sumie jednorazowy projekt powstały chyba na potrzeby zaprezentowania poezji Lady June, ale muzycznie jest w sumie całkiem interesujący. Proszę zresztą spojrzeć na skład, który jej towarzyszył:

Kevin Ayers - guitar, bass, vocals
Brian Eno - guitar, bass, lollipops, vocals
Pip Pyle - drums
Martha - vocals
David Vorhaus - kaleidophon, mix
Jakob Klasse - piano



Born to Russian and Scottish parents, June Campbell Cramer was raised in Plymouth and received a strict education. In the late fifties, she studied at art college, and from the early sixties spent most of her time living in Spain, painting and working as a fashion model. She lived in various other places for a while, including Italy, Greece and the Balearic Islands. It was while living near Palma in Mallorca that her path crossed with the Canterbury school : Daevid Allen, Gilli Smyth and Kevin Ayers were occasionally residing on the island. It was through June that Allen and Ayers met Wes Brunson, the American millionaire who sponsored Soft Machine in their early days.

At that point, Lady June was using the pseudonym June 'Onion' for her painting activities, 'signing' each work with a small suspended onion bulb. From 1967, her involvement in painting, music and poetry intensified, and her artworks received numerous exhibitions. In 1970, June made a conscious decision that it was time for her to combine the music, visuals and words. This multi-media approach was subsequently developed in her performances, literature and recordings. Her public appearances became more frequent. She gave a talk and played tapes to polytechnic students in London and had several gigs in Britain during 1971, including a brief residency at the Electric Cinema in London. By now she had adopted the name Lady June.

Further public appearances were made by Lady June during 1972, including a performance at the badly organised International Carnival of Experimental Sound at London's Roundhouse, with Steve Hillage, Tim Blake, David Bedford and Lol Coxhill, an appearance at the Edinburgh festival, and the 'Fun and Games' gig in London during November with Geoff Leigh, Steve Hillage, Didier Malherbe and Gerry Fields. In addition, she performed in London with Henry Cow and a slide show, and during June played a gig with them at Amsterdam's Paradiso.

In the next year, she was visible at a variety of venues in England, solo as well as with Ron Geesin and Ivor Cutler. She was also involved in the BBC Radio 4 series "If It's Wednesday It Must Be...", featuring oddbods Kenny Everett and Viv Stanshall. June also prepared a series of tapes at the Radiophone Workshop for the BBC Radio 3 third programme. Also in 1973, she was close to a most dramatic incident, as it was in her Maida Vale flat, at her and Gilli Smyth's birthday party, on June 1st, that Robert Wyatt fell out of a window and broke his back.

During 1974, Lady June gave her 'Uppers and Downers' show at the Cosmos in Amsterdam. The title was to be used for the booklet of poetry published by Virgin that appeared the following year. Also, there was a solo appearance at Amsterdam's Melkweg, supported by Hatfield and the North with whom she also made many private recordings. Work on her album progressed during the year; the finalised session was released by Virgin on the budget-priced Caroline label in early 1975 with the title Lady June's Linguistic Leprosy. Recorded at cost of L400 according to one review, it features Brian Eno (who was also resident in the Maida Vale area of London), Kevin Ayers (who wrote much of the music) and Pip Pyle. It is an adventurous and intriguing kaleidoscope of music and words.

Early the following year, June performed with Lol Coxhill and David Vorhaus amongst others, at the Puck Fair, with ex-Radar Favourite Gerry Fitzgerald (once a lodger in Lady June's flat), and in Wakefield with Fitzgerald and Coxhill. In the Summer she appeared on the same bill as Heathcote Williams and Mike Horowitz (for some years June has been a member of the Poetry Society in London), at the Unity Theatre with Fitzgerald and bass guitarist Colin McClure. She appeared too at the Edinburgh Festival, where she also did some compering. In December, Lady June's Linguistic Leprosy gave three performances of 'Away of Living' at the Institute of Contemporary Art in London.

In 1976, Lady June participated in a women's festival in Amsterdam incorporating slides, films and tapes, and with films at a gig for the Women's Free Arts Alliance (for whom she gave several readings), at another gig in Wakefield and did a couple of short sets in London. The following May, she made appearances in front of an audience of 8000 at the Gong reunion concert in Paris, at the Winchester Hat Fair, using slides and films; and at Battersea Arts Centre for a women's festival where she gave a short lecture on the transition from spoken word to music and song (playing an extract from the music of Gilli Smyth and Daevid Allen to illustre this). June also appeared on a BBC World Overseas programme that was broadcast to Spanish and Latin American countries. As well as being interviewed she played some tracks from her album and sang a couple of unaccompanied songs.

After this she returned to Spain for several years, making occasional live appearances in Deya, such as gigs in the Municipal Theme Park with Jeremy Hart and Hamish, and at a French restaurant in a recording made available on cassette and also featuring Daevid Allen, Gilli Smyth and Ronnie Watham (who can be heard elsewhere on Smyth's Fairy Tales). In Deya, June organised jumble sales, slide shows, art exhibitions and did some photo-journalism for a Mallorcan newspaper. In 1981, she was given an award at an amateur film festival.

Lady June was to return to London on May 16th, 1982 to organise 'An Odd Acts Event' at the Centro Iberico in London. This event featured a hilarious story by Lol Coxhill accompanied by Gerry Fitzgerald on guitar; some solo poems by Daevid Allen; and Gilli Smyth's performance accompanied by extracts from Harry Williamson's Tarka, as well as Lady June's own performance. Some of the evening's music and words was made available on a cassette released in 1983. Later that year, June published a book and a booklet (Caves), and designed a calendar.

Subsequently, her activities have mainly been in Mallorca. She printed another calendar, exhibited in several events, organised further jumble sales and acted in the video movie Paradise Is In The Mind, directed by Del Negro, for which she wrote the title song. She also contributed to an exhibition of Fifty Years of Deyan Art which was shown on Spanish TV. In 1984 she had two tracks included on a French underground cassette called Insane Music (Illusion Productions) and another two tracks on a French various artists release entitled History Of Jazz.

During 1985 she exhibited in an Amnesty International Benefit show in Palma, and performed on the closing night with guitarist Gerry Hart. That year June mad various broadcasts on FM Radio Mallorca, produced another calendar and organised a poetry/music/song event on a full moon night in Deya, which featured herself, Joan Biblioni and a wandering Irish minstrel. A recording of this was made available on cassette. She also gave a sketch in August at Robert Graves' Amphitheatre.

Activities over the following two years included involvement in the organisation of an Arts Festival in Spain in 1987, where she also exhibited, which was filmed for Spanish TV, and the production of a calendar for 1988. Around this time, she also had an exhibition entitled 'Something Old - Something New' in London. During June 1989, Lady June exhibited 42 of her paintings at the Restaurante Suizo in Deya, opening the event with tapes, poetry and accompaniment by a guitarist. In 1990, she had a track called "Growing Up" on a French cassette called Ode To Samantha Fox.

In the two years leading to her sudden death, June had been working on her most ambitious project to date. With Mark Hewins as composer and musical director, this project, Rebela, became the meeting point for many exponents of the Canterbury scene. Mark Hewins is still hoping to finish the project; needless to say, it is greatly anticipated. (calyx.perso.neuf.fr)

link in comments
    Serpent.pl