Andrzej Przybielski, Marcin Oles & Bartlomiej Brat Oles - Abstract (2003)



Andrzej Przybielski: Takim go zapamiętamy
Emilia Iwanciw, Marta Krygier

Andrzej Przybielski, legenda freejazzowej trąbki, od 1948 r. mieszkał przy ul. Jagiellońskiej 2 nad klubem Savoy. Na wprost klarysek. Jednym z jego ulubionych popisów było przedrzeźnianie hejnału, który codziennie dobiegał z kościoła. Dodawał do niego na swojej trąbce wariackie kontrapunkty. Przez kilka ostatnich tygodni nie był jednak w nastroju do zabawy. Wisiała nad nim groźba eksmisji, bo nie płacił czynszu za swoje komunalne mieszkanie. Miał dług 40 tys. zł.

Poprosił zaprzyjaźnionego muzyka Józefa Eliasza, żeby coś zaradził.

Eliasz: - Andrzej dzwonił do mnie codziennie od dwóch tygodni i pytał nieśmiało: "Cześć, bracie, i jak tam moja sprawa?". Bardzo się martwił, że straci mieszkanie. Dla niego wyprowadzka gdzieś na peryferie do lokalu socjalnego oznaczałaby śmierć nie tylko artystyczną. Ostatni raz rozmawialiśmy we wtorek. Powiedziałem mu, że środowisko muzyczne chce mu pomóc spłacić dług. Dogadaliśmy się z pięćdziesięcioma zaprzyjaźnionymi muzykami, że każdy z nas będzie mu wpłacał na konto po 20 zł miesięcznie. Chcieliśmy też poprosić prezydenta miasta o pomoc materialną. Nie zdążyliśmy.


Andrzej Przybielski zmarł sam w swoim mieszkaniu.

- Kiedy razem nagrywaliśmy w 2009 r. płytę, mieliśmy świadomość, że mogą to być jedne z jego ostatnich nagrań - mówi Rafał Gorzycki, bydgoski perkusista. - Nigdy się nie oszczędzał, od lat palił marihuanę, żył na krawędzi, wyniszczał się. Miał wielki talent, ale był nieprzystosowany społecznie. Mimo że nigdy nie zwracał specjalnie uwagi na sprawy materialne, to bardzo się przejmował grożącą mu eksmisją. Styl życia i te wszystkie zmartwienia, które go ostatnio dopadły, mogły sprawić, że jego serce nie wytrzymało.

Wzrok na w pół do dwunastej

Stalowa Wola. Aula Zespołu Szkół Muzycznych wypełniona po brzegi. Na sali uczniowie, młodzież i dzieci, rodzice, grono pedagogiczne, dyrekcja.

- Opowiadamy dyrdymały o instrumentach i muzyce - wspomina basista Grzegorz Nadolny. - Karol Szymanowski, wibrafonista, zagaja: "A teraz pan Andrzej opowie coś o trąbce". Przybielski wychodzi zza kulis, na szyi ręcznik, w jednej ręce trąbka, w drugiej flugelhorn, podchodzi do mikrofonu i milczy. Wzrok utkwiony w przestrzeń, i nic. Mija minuta, nic, milczy. Mija druga, i nic. Mija trzecia minuta, i nic. Dzieciarnia szemrze, młodzież dowcipkuje, rodzice robią głupie miny, nic. Mija czwarta minuta. Co robić, cholera? Szum coraz większy, dyrektor coś komuś mówi na ucho, nam cierpnie skóra. Andrzej stoi niewzruszony ze wzrokiem na w pół do dwunastej, trąbka, flugelhorn, ręcznik. Mija piąta minuta, Przybielski cichym i spokojnym głosem mówi:

"Trąbka, bracie, trąbka, bracie, to jest piękny instrument".



Takimi anegdotami o bydgoskiej legendzie freejazzowej trąbki jazzmani z całej Polski sypią jak z rękawa.

W latach 70. Andrzej Przybielski sparaliżował pierwszy dzień obrad zjazdu Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego, zadając wszystkim zebranym wciąż to samo pytanie: "Koledzy, czy jazz jest sztuką?". Następnego dnia przed obradami został zawieszony transparent "Jazz jest sztuką".

Co to, kurde, za gość?

Rafał Gorzycki dobrze pamięta pierwsze spotkanie z Przybielskim.

- Był początek lat 90., trwa jam session w nieistniejącym już klubie Trytony. Moją uwagę zwrócił jakiś dziwny facet w kapeluszu, z trąbką w ręku, zatopiony w fotelu. Trudno powiedzieć, czy spał, czy kontemplował. Nagle poderwał się, wskoczył na scenę i nie zważając kompletnie na to, że trwa występ innych muzyków, zaczął dąć z całych sił w trąbkę, wydobywając z niej jakieś szalone brzmienie. Cały ten popis trwał niecałą minutę, po czym Przybielski wrócił na fotel i znowu zasnął. Po jakiejś pół godzinie znienacka otworzył oczy i cała sytuacja się powtórzyła. Kurde, co to za gość, jakiś chyba z kosmosu, myślałem.

Miałem go wtedy za totalnego świra. Dopiero parę lat później, kiedy spotkaliśmy się przy jakimś nagraniu, dostrzegłem w nim genialny muzyczny umysł.

Przybielski nie był zbyt rozmowny. Wolał, gdy za niego mówiła jego muzyka. Był za to mistrzem krótkich, błyskotliwych strzałów.

Eliasz: - Niektóre jego teksty zapamiętam do końca życia. W latach 90. Andrzej był kreatorem życia towarzyskiego w Trytonach. Muzycy wtedy grali bardzo głośno, często do białego rana. U góry, nad klubem, mieszkała poukładana rodzina, która miała już dość tych koncertów. Kiedyś pewien muzyk spotkał Andrzeja na Starym Rynku i spytał, co tam w Trytonach? A Andrzej westchnął: "Oj, niedobrze, bracie. Fala zastrzeżeń popłynęła kanałami administracyjnymi".


Najlepszy z wojskowych

Muzycy są zgodni co do jednego - gdyby Andrzej Przybielski chciał choć trochę współpracować z innymi artystami, to byłby jedną z pierwszych trąbek na świecie. Osobowość, talent i wyobraźnię bydgoskiego trębacza wychwalali wszyscy artyści, z którymi grał, Czesław Niemen, Krzysztof Komeda, Józef Skrzek, Stanisław Soyka, Tomasz Stańko i wielu innych.

Stańko, na którego płycie "Peyotl" gra Przybielski, mawiał: "Z wojskowych najbardziej cenię majora Andrzeja Przybielskiego, a z królów Władysława Jagiełłę".

Muzycy cenili Przybielskiego przede wszystkim za jego talent, oryginalne brzmienie i bezkompromisowość.

Nadolny pisał o Przybielskim: "Zazdroszczę mu tego, że jest wolny i niezależny, ale cena, jaką za to płacił, odstrasza mnie od tego, by żyć jak on. Czasami chudy, głodny i cichy, czasami z wielkim brzuchem, rozrabiaka. Nauczył mnie bardzo ważnej rzeczy, że muzyka nie kończy się na odgrywaniu tekstu z nut czy akordów, ale zaczyna się ona, kiedy się ją tworzy na scenie z innymi muzykami. Odkrył przede mną wielki świat żywej kreacji".

Przybielski zwany w różnych okresach życia "Przybiełka" albo "Andy", zawsze był otwarty na grę z młodymi muzykami. Nie zależało mu na pieniądzach. Żył na skraju nędzy.

Bartek Chwastek z Przybielskim nagrał kilka utworów: - Dla mnie jeszcze jako dzieciaka to był prawdziwy guru, postać historyczna, człowiek, o którym krążą legendy, trębacz, który grał z tyloma muzykami, że nie sposób ich wymienić. Kiedy dowiedziałem się, że będę z nim grał, byłem podniecony jak nigdy w życiu. Nie wiem, czy Bydgoszcz wyda kiedyś jeszcze tak utalentowanego muzyka.

Sławek Janicki, współzałożyciel klubu Mózg i muzyk yassowy, twierdzi, że najlepiej wychodziły takie koncerty, w których Przybielski był główną gwiazdą.

- Jak zaczynaliśmy grać w 1991 r. z zespołem "Trytony", nie mogliśmy zrozumieć, co ten Andrzej gra - wspomina. - My zajmowaliśmy się wtedy jeszcze standardami i dziwiło nas, że on je gra jakoś po swojemu. Spytałem kiedyś, Andrzej, co ty właściwie grasz? A on na to: "Gram do bębna basowego, bracie". Ale czemu się nie uczysz tematów? On na to: "Bo to ze mną się gra, bracie". On sam chciał nadawać ton, a nie się podporządkowywać nutom.



Ciche chrapanie Andrzeja

Przybielski uwielbiał wprawiać ludzi w konsternację.

Gorzycki: - Kiedyś wracaliśmy z jakiegoś koncertu, a on nagle głośno zawołał na cały bus: "Rafał, weź zjedź do jakiegoś kiosku, bo muszę kupić kondomy na wieczór!". On kompletnie nie przejmował się, co sobie pomyślą inni.

Powszechnie znana była jego słabość do skrętów.

- Kiedy poznawał nową osobę, to pytał bez ogródek, masz, bracie, zioło? Zaczepiał o to znajomych, barmanów, szefów lokali, kucharki, każdego bez wyjątku - mówi Gorzycki.

Bartek Chwastek przed nagrywaniem Przybielskiego został uprzedzony, żeby mieć przy sobie marihuanę, jeśli chce, żeby sesja się udała.

- Załatwiłem gram jarania - opowiada Bartek. - Andrzej przyszedł. Myślałem, że najpierw porozmawiamy, ale on od razu zapytał, masz zioło? Dałem mu tego grama, wypalił od razu. Włączyłem ścieżkę ze swoją muzą. On od razu zaczął grać, choć nigdy tego kawałka nie słyszał. Zorientowałem się, że już się zaczęło i włączyłem nagrywanie. Utwór był długi, ponad dziesięć minut. W pewnym momencie słyszę, Andrzej nie gra. Patrzę, zasnął. Nie wiedziałem, co robić. Przeczekałem trzy minuty. Nagle Andrzej się budzi i jak gdyby nigdy nic zaczyna grać. Niczego nie zmieniłem w tym nagraniu, zostawiłem sen Andrzeja. Jak ktoś się dobrze wsłucha, może w nim usłyszeć ciche chrapanie.

Dziesięciu małych Chińczyków

Każda próba z "Przybiełką" obfitowała w niespodzianki.

Basista Grzegorz Nadolny do dziś wspomina pierwszą próbę składu Asocjacja Andrzeja Przybielskiego.

- Nuty, dziesięć całych taktów bez klucza i metrum, na środkowej linii dziesięć całych nut połączonych ligaturą, słowem, jedna wielka zagadka. Andrzej, jak ja mam to grać? - pytam. A on na to: "Zamknij oczy, bracie, i wyobraź sobie dziesięciu małych skaczących Chińczyków". Po czym bez słowa wszedł na taboret i z kamienną twarzą podskoczył dziesięć razy.

Gorzycki wspomina takie zdarzenie: - Dwa lata temu w Łodzi nagrywaliśmy materiał na koncertowy album. Nauczeni doświadczeniem, że Andrzej na koncertach odwala różne numery, już dzień wcześniej nagraliśmy materiał, żeby mieć w razie czego duble do wykorzystania. I dobrze zrobiliśmy. Kiedy tuż przed koncertem Andrzej rozstawił się już ze swoimi czterema trąbkami na przedzie sceny, wyjął fajkę i zaczął ją nabijać marihuaną, już wiedziałem, że będzie wesoło. Po paru minutach koncertu nagrywanego na żywo zaczął dyrygować całym zespołem. Głośno komentował, kto i jak powinien grać, kto ma zagrać solo, kto ma grać ciszej, a kto głośniej. Nagle nasz basista nie wytrzymał, rzucił instrument i nie patrząc na reakcję zdziwionej publiczności, zszedł ze sceny, rzucając przekleństwami. Andrzej siedział, zdziwił się: "O co chodzi, przecież gramy taki świetny koncert?"

Nie miał co jeść, kupił sobie kornet

Kiedy Przybielskiemu zaczęło brakować pieniędzy, Eliasz jako prezes stowarzyszenia jazzowego napisał prośbę do ratusza o pomoc finansową dla niego. Udało się załatwić trzy tysiące złotych.

Eliasz: - Andrzej był uradowany. Po kilku dniach zadzwonił. "Cześć, bracie. Kupiłem sobie nowy kornet" - mówi. Pytam, ile wydałeś? A on na to, "trzy tysiące, bracie". Nie miał co jeść, a kupił nowy instrument. To był właśnie cały Andrzej.

Innym razem chciał przyjść na próbę z big bandem i pograć solówki. - Byłem za - mówi Eliasz - ale przestrzegłem go, że gra jest bardzo poukładana, więc dam mu znać, w jakich momentach może się otworzyć. Przyszedł, i jak zwykle grał swoje solówki w tych najmniej odpowiednich miejscach. A potem zapytał: :Dobrze, bracie?". Dobrze, odpowiedziałem. Właśnie za to życie pod prąd wszyscy go kochaliśmy.

Korzystałyśmy ze wspomnień Grzegorza Nadolnego zawartych na stronie internetowej www.mozg.art.pl (Źródło: Gazeta Wyborcza Bydgoszcz)


Andrzej Przybielski has reserved his place in the history of Polish jazz music with a career that spans over 40 years . Starting out in the mid '60s playing the cornet in a traditional jazz band , he became fascinated with jazz avant-garde. During those years his carrier developed as he become involved with all the leading Polish jazz performers of the era, to name a few: Wanda Warska, Andrzej Kurylewicz, Tomasz Stańko , Czesław Niemen, Stanisław Sojka and Jerzy Skrzek. His talent was quickly recognised by jazz critics at many Polish and international festivals, where Przybielski won top prizes for his amazing playing technique as well as his compositions. In the '90s he began collaborating with European jazz musicians in his group: “Andrzej Przybielski Association”.

At present he works with some leading Polish theatrical groups, presenting his works at international festivals and releasing recordings made with various jazz artists. Andrzej is a hero of many often amusing stories but most of all he is a trumpet player who has performed with so many musicians that one would find it very difficult to list them. Each stage of his creative life is accompanied by a series of recordings (he has taken part in the recording of more than 50 albums).

Marcin i Bartłomiej Brat Oleś - double bass and drums – These guys are some of most creative artists, composers and important voices of the young generation in European jazz. They have cooperated with David Murray, Theo Jorgensmann, Ken Vandermark, Erik Friedlander, Simon Nabatov, Chris Speed, Kenny Werner, Herb Robertson, Frank Gratkowski, Jean-Luc Cappozzo, Rudi Mahall and more. Many of their albums were voted the best albums of the year or received the highest recommendations in jazz magazines.



The album you are holding was recorded in 2003 and its origins go back to a couple of days in July we spent together recording the soundtrack for the TV Theater show (Parasite, directed by Marcin Wrona). As long-time devoted fans of Andrzej Przybielski’s music, after having collaborated with him for a number of years, we remain constantly impressed by his working methods and the way he views life through the prism of improvisation. At the same time, we believe his music has never been fully presented. That is why we dared produce this disk and be his accompanying musicians during the recording sessions. Most of the music recorded here has been made with no previous rehearsals, preparations or agreements, which reflects Andrzej’s working methodology as well as his firm conviction that real music does not require declarations and if it is to come into being, it wilt do so without them – hence the comments made ad hoc in the studio right before recording a given track. In order to underline the rawness of this music we decided to record it using only three microphones, so that each instrument could fill the same portion of space and therefore be equally important as the other two. — Marcin & Bartlomiej Brat Oles

link in comments

2 komentarze:

  1. Władysław JAgiełło, o którym wspomina Stańko, to perkusista freejazzowy - tak się gość nazywał naprawdę. zmarł ze dwa lata temu, też w swoim mieszkaniu.

    tak we wogle, to tekst w języku zagranicznym jest w czasie teraźniejszym.

    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny napisane. Szapo ba.

    OdpowiedzUsuń

    Serpent.pl