John and Beverley Martyn - Stormbringer! (1970)



John Martyn (1948-2009) - rozpoczął swoją karierę muzyczną w wieku lat 17, w stylu, w którym nietrudno było się dopatrzyć wpływu amerykańskiego bluesa i tradycyjnej muzyki szkockiej. Przy pomocy swego mistrza nazwiskiem Hamish Imlach, Martyn zaczął pracować na własne konto i niebawem przeniósł się do Londynu. Wkrótce wzbudził zainteresowanie wytwórni Island, która w 1968 r. wydała debiutancki album artysty, ”London Conversation”. Choć płyta zawierała wstępne credo Martyna – akcenty bluesowe i charakterystyczną rytmikę, to większość materiału jednak koncentrowała się na folku. Na głębsze wody wypłynął Martyn jeszcze w tym samym roku przy udziale Ala Stewarta, który wyprodukował drugi album Martyna – ”The Tumbler”. Tu pojawiły się prawdziwe smaczki: udział jazzowego muzyka Harolda McNaira, bardziej jazzowy stał się także wokal Martyna. Na koncertach Martyn zaczął eksperymentować z brzmieniem i przeróżnymi efektami dźwiękowymi, co robi do dziś. Niebawem poznał wokalistkę z Coventry, Beverly Kunter, która wkrótce została jego żoną i partnerką muzyczną. Razem w 1970 r. nagrali i wydali dwie płyty.

W ciągu następnych kilku lat Martyn rozwijał swoją unikalną mieszankę folku, bluesa, rocka i jazzu, dodając do tego akcenty rodem z Bliskiego Wschodu, Ameryki Południowej i Jamajki. Nagrywał płyty zyskując wielu fanów, kontynuował eksperymenty muzyczne, także ze swoim głosem, którego zaczął używać jako instrument. Jego śpiew stawał się coraz głębszy i bardziej bluesowy, coraz mniejszą rolę zaczęła odgrywać artykulacja, słowa mieszały się ze sobą tracąc znaczenie. W tym okresie głośne stały się alkoholowe ekscesy Martyna, które nie pozostały bez wpływu na jego karierę. Zaczął nurzać się w samounicestwieniu. Grał moc elektronicznych eksperymentów gitarowych dla folkowej publiczności, lub akustyczne balladki dla zgromadzonych fanów rocka. Na koncercie potrafił paść powalony alkoholem, ale zdarzały mu się także przebłyski geniuszu; jeden z nich zarejestrował i wydał własnym sumptem jako ”Live At Leeds” w 1975 r. Pod koniec lat 70. odstawił swoją gitarę akustyczną i zajął się mieszaniem rocka, jazzu i world music. Choć styl Martyna zaczął powoli odchodzić od folkowych korzeni, struktura utworów pozostała taka sama jak na samym początku jego kariery. ”Grace And Danger” z 1980 r. była jedną z najlepszych płyt Martyna od ładnych kilku lat, być może dlatego, że inspiracją do nagrania jej był ból związany z rozpadem małżeństwa muzyka.

Z pomocą Phila Collinsa podpisał Martyn kontrakt z wytwórnią Warner, która wydała dwie jego płyty. Na ”Glorious Fool” Collins zagrał na bębnach, klawiszach i śpiewał, a Eric Clapton zagrał na gitarze. Z czasem powrócił do wytwórni Island, która rozwiązała umowę w 1988 r. Wciąż walcząc z alkoholizmem Martyn pojawił po przerwie z albumem ”The Apprentice” (1990).

W 1993 r. wydał album ”No Little Boy” z nowymi wersjami starych przebojów, w nagraniu którego wzięli udział m.in. Phil Collins, David Gilmour (Pink Floyd) i Levon Helm (The Band). Po kolejnej przerwie zarejestrował ”And” (1996) z akcentami jazzowymi i trip-hopowymi; w 1998 r. zbiór coverów ”The Church With One Bell”, a w 2000 r. nowy materiał wydany na płycie ”Glasgow Walker”. Ponad 30 lat kariery, eksperymenty muzyczne i przede wszystkim kolekcja znakomitych utworów umiejscowiły Johna Martyna w katalogu najbardziej wpływowych muzyków brytyjskich.



An undersung jewel of early 70s UK folk-rock and certainly as good as anything Nick Drake or Richard Thompson (dear favorites of mine from way back and friends of the Martyns) ever released, Stormbringer! was only introduced to me by our partner Dr. Stew a few years back. There are days, when no one else is in the shop, that I put on the album's centerpiece, "John the Baptist," on repeat and let it play for hours, bringing me to euphoric agony. So, a few words first about that song.

"I'm John the Baptist and this is my friend Salome, and you can bet it's my head she wants and not my heart only." After introducing himself and his leading lady, our hero explains his
love for his future killer. "If you see me smiling and you wonder why, you can bet it's a private joke between her and I."He knows what's coming, and in the simple chorus stated over and over, "it's alright / everything's alright," he tell us that he's so in love that he doesn't care that she'll slice him in two. Impending doom and heart-busting adoration combined - know the feeling? Ever heard a song that said it? Well, now you can, ya poor yoink.

Anyway, it's a tragic-blissed jewel nestled among among others of its kind. Beverly's magnum opus, "Sweet Honesty," for instance is a funky folk dream-come-true, and if there's a single weak song on here, it still rivals Richard and Linda Thompson's Pour Down Like Silver (still the record I love the most in this haunted, desperate world) as a masterpiece of the time and place.

Martyn before Island began to put pressure on John to go solo. Shortly after, his two gorgeous monstrosities, Bless the Weather and the cocaine-and-disco-touched Solid Air, showed the wear of the impending divorce of the two great talents, as Beverly (whose dazzling compositions for this album were covered by Francoise Hardy on her little-known and super-hip early 70s record, If You Listen) was saddled with the raising of their children while John partied and got to be the artist of the family. Both were still in their mid-20s when it all went wrong and neither seems to have entirely recovered artistically.

But this, with its adorable cover shot in the magic hour, is the twilight of of their joy and a bittersweet and magnificent gathering of their creative energies. Everythin's allllll rriiiiiight. (thetruevinerecordshop.com)

link in comments

1 komentarz:

    Serpent.pl