Grazhdanskaya Oborona - Optimizm (1985)


Andrzej Solak

Cienie patrzą na północ

9 maja 1991 r. zaginęła bez wieści Janka Stanisławowna Diagilewa, 25-letnia poetka i pieśniarka z Nowosybirska. Po ośmiu dniach jej zwłoki wyłowiono z rzeki Iny (dopływ Obu). Kiedy żyła, mówiło się o tym dziewczęciu sporo. Od chwili jej śmierci mówi się jeszcze więcej, przybywa ludzi zafascynowanych jej talentem. Już w szkole podstawowej to ciche, spokojne dziecko zaskakiwało nauczycieli oczytaniem i wrażliwością („Cienie drzew patrzą na północ” – napisała w I klasie w dziecinnym kajecie). Artystyczny kunszt wykorzystywała zrazu na prywatnych imprezach i akademiach szkolnych (zapewne wywoływała konsternację grona pedagogicznego, wykazując się znajomością dorobku podejrzanych ideologicznie twórców, jak Wysocki, Cwietajewa czy Achmatowa). W czasach studenckich związała się z Jegorem Letowem, liderem kapeli punkowej Grażdanskaja Oborona (GrOb).

Carowie rocka

Zachodnia Syberia to region szczególny. Miejsce zderzenia wielu światów - Europy z Azją, chrześcijaństwa z pierwotnym szamanizmem, cywilizacji z dziką głuszą. W czasach stalinowskich - rejon łagrów, straszliwej tajemnicy, o której mówiło się tylko w domu, szeptem. Kraj piękny i straszny.

To tutaj wykluwały się najciekawsze, najbardziej bezkompromisowe zjawiska rosyjskiej muzyki alternatywnej. Mówi się, że w przeciwieństwie do moskiewskiej i leningradzkiej scen rockowych, zapatrzonych we wzorce z Zachodu, syberyjskim „załogantom” udało się stworzyć całkowicie oryginalny nurt muzyczny. Niejednokrotnie ich utwory powstawały jako poetyczne piosenki autorskie, w wersjach akustycznych, które dopiero potem wzbogacano o ostrzejsze, rockowe brzmienia. Potężną ich siłą były teksty. Słowa do piosenek pisali nie tekściarze, ale poeci...

W czołówce zauralskiego rocka prym wiodła grupa Grażdanskaja Oborona (Obrona Obywatelska) - GrOb, powstała w orwellowskim roku 1984, pod wodzą niebanalnego obywatela Omska, Jegora Letowa,.

GrOb to temat wart osobnej pieśni, który obrósł już legendą. To porywająca, a zarazem gorzka historia, w której trudno odróżnić prawdę od mitu. To lata antykomunistycznej kontestacji odzianej w punkowo-anarchistyczny kamuflaż. „Kapelanci” GrOb nagrywali swoje kawałki w konspiracji, na strychach i w garażach, mieszkali kątem u znajomych, ukrywali się przed milicją. Prawdziwy, niekłamany underground, któremu sobotnio-niedzielni buntownicy z Zachodu godni są jedynie pucować buty.

Organa porządku i bezpieczeństwa publicznego Kraju Rad były czujne, praworządni obywatele takoż. W 1985 r. zdarzyła się rzecz bardzo sowiecka, jakby odwrócona historia Pawki Morozowa. Muzyków GrOb zakapowała... matka jednego z nich, gdy odkryła w tekstach zespołu treści wrogie ustrojowi.

Nastąpiły zatrzymania, Jegor Letow wylądował w klinice psychiatrycznej. A „psychuszek” pod nadzorem KGB bano się w Rosji bardziej, niż łagrów. Jegor dostał tam straszny wycisk; szprycowany potężnymi dawkami środków farmakologicznych na jakiś czas oślepł. Kiedy wyszedł na wolność, otaczała go legenda. Wrócił do śpiewania, jego pieśń „Wsio idiot po płanu” stała się manifestem pokolenia, granym na koncertach rockowych, w filharmoniach i na każdej imprezie, na której trafił się jakiś szanujący się gitarzysta.

Wybiegając nieco w przyszłość, przypomnijmy, że w 1994 r. Jegor Letow zaszokował swoich fanów, współtworząc (wraz z Aleksandrem Duginem i Eduardem Limonowem) Partię Narodowo-Bolszewicką (otrzymał legitymację nr 4). Nowa formacja stanowiła osobliwy konglomerat nacjonalistów i narodowych komunistów, monarchistów i anarchistów, prawosławnych, ateistów i neopogan, połączonych „euroazjatycką” ideą odbudowy imperialnej Rosji.

Bo Jegor Letow, były dysydent i więzień sumienia, bożyszcze subkulturowców, był równocześnie patriotą, który nie chciał pogodzić się z upadkiem wielkości swej ojczyzny.



Uśmiech Żelaznego Feliksa

Janka Diagilewa poznała Letowa w kwietniu 1987 r. Ten burzliwy związek zaważył na całym jej życiu. Dołączyła do GrOb, grywała utwory wspólnie z zespołem i samodzielnie.

Szybko zwróciła na siebie uwagę publiczności. Uczestnicy koncertów z pewnym zaskoczeniem relacjonowali magię jej występów. Gdy na scenie pojawiała się skromna dziewczyna z gitarą, rozwrzeszczana publiczność milkła; w ciszy chłonęła utwory. Owacje rozlegały się dopiero potem...

Śpiewała o zdeklasowanych elementach - „Pierwszą klasą szkoły życia będzie im więzienie, a w ósmej, pośmiertnie, przygarnie Komsomoł” („Diekłasirowanym eliemientam”). O „teoretycznych prorokach, drukowanych bogach” („Domoj”). O przehandlowanej śmierci („Prodano”).

Unikała ideologizowania języka. Jej kontestacja była zwyczajnie ludzka. Nie godząc się na zło otaczającego świata, przyznawała się do bezradności; nie dawała łatwych, gotowych recept. W jednym ze swych najbardziej znanych utworów, „Po tramwajnym rielsam”, Janka niesłychanie subtelnie, a zarazem przejmująco oddała atmosferę osaczenia, ducha czasów, kiedy nawet spacer dwójki młodych ludzi mógł wzbudzić podejrzenia „niebieskich czapek”:

„Chodź, pójdziemy na spacer po tramwajowych torach
Posiedzimy na szynach u początku ich drogi
Ciepłem i czernią owieje nas dym fabrycznych kominów,
A przewodnią gwiazdą będzie tarcza semafora.

Jeśli nam się uda, aż do nocy będziemy poza klatką
Tylko musisz umieć w dwie sekundy zapaść się pod ziemię
I leżeć cicho w ukryciu, gdy pojawią się szare samochody
Uwożące tych, co nie chcieli nurzać się w kłamstwie.

Jeśli zdążymy, wówczas poczołgamy się po podkładach
Ty zobaczysz niebo, a ja ziemię na twoich podeszwach.
Naszą odzież spalimy w piecu, jeśli tylko zdołamy wrócić,
Jeżeli nie spotkamy na progu niebieskich czapek.

A jeśli ich spotkamy
Nie mów nic o spacerze po tramwajowych torach
Bo to dla nich przestępstwo albo schizofrenia
Bo z portretu zaraz uśmiechnie się Żelazny Feliks

I będzie słuszna, będzie sprawiedliwa
Kara za spacer po tramwajowych torach
Zabiją nas za spacer po tramwajowych torach
Zabiją nas za chwile z tobą przy tramwajowych torach.”

Wiele o niepokojach poetki mówi też wiersz, zamieszczony w zbiorze „Russkoje polie ekspierimientow”:

„Czasem umierają bogowie - już nie masz prawa wierzyć
Czasem zamieć zasypie drogi, przed krzyżami barykadują drzwi
/.../
Maszerują pułki depcząc ikony odmóżdżonym równym szeregiem
/.../
Ludowym folklorem stanie się Kain, morderca Abla

Ogień w lampach zgaśnie, święte hymny umilkną
Nie będzie już raju ni piekła, gdy nasi bogowie polegną
Więc idź i pisz, co trzeba, bez lęku, nikt nie ukarze
Dzisiaj już nie ma świętości”

Samotność długodystansowców

Słuchając tych poezji, a z drugiej strony mając przed oczami obraz Jegora Letowa i jego kumpli, na koncertach z lubością „rzucających mięchem”, można odnieść wrażenie, że Janka nie bardzo pasowała do tego towarzystwa. Owszem, z czasem nabyła środowiskowych manier, również zdarzało się jej podeprzeć strofy grubym słowem. Choć zarazem nie przypominało to niczym (typowego u popularnych szansonistów) kokietowania publiczności.

Amerykański czy zachodnioeuropejski rockman mógł sobie „fuckować” do woli i do upadłego, tak naprawdę nikogo to nie ruszało. Natomiast obywatel Kraju Rad, na którego co dzień wylewały się z telewizora potoki propagandy (o szczęśliwym narodzie przeżywającym rozkoszne chwile pod rządami Partii), musiał odczuwać dziką satysfakcję, a także uzasadniony dreszcz emocji, słuchając na koncercie Diagilewej, albo na samizdatowej kasecie kpiarskiej strofy:

„Ja powtoriaju diesiat’ raz i snowa
Nikto nie znajet, kak że mnie chujowo.

I tieliewizor s potołka swisajet
I kak chujowo mnie – nikto nie znajet.”

Zaliczając Grażdanską Oboronę do nurtu dysydenckiego musimy mieć świadomość kontekstu wydarzeń. Odwaga tych młodych Rosjan z Nowosybirska czy Omska była wyjątkowa. Działali na terenie izolowanym, na który przemiany głasnosti i pieriestrojki napływały bardzo wolno; umiejscowionym poza zasięgiem zainteresowania korespondentów zachodnich. Nie mogli (jak Polacy) liczyć na wstawiennictwo Kościoła, dziennikarzy RWE czy BBC, ani społeczności międzynarodowej. Wypowiadali słowa buntu z pełną świadomością, że mogą być za to wdeptani w ziemię, i że nawet nie staną się żadnymi męczennikami, jak Grzegorz Przemyk czy ks. Jerzy Popiełuszko – po prostu znikną, będą zapomniani. Byli straceńcami, którzy szli na rzeź z podniesionym czołem, z własnej nieprzymuszonej woli.

Ja gniję!

Tymczasem coś złego zaczęło dziać się z psychiką Janki. Związek z Letowem okazał się toksyczny; rozpadł się po półtora roku. Zawiedziona miłość, pogłębiające się poczucie osamotnienia, do tego życie w stałym napięciu i ogromna nadwrażliwość w zderzeniu z ponurą rzeczywistością - wszystko to wpędzało dziewczynę w potworną depresję. Każdy dzień stawał się powolnym umieraniem.

Znajdowało to odbicie w jej tekstach. Gdybym miał jednym słowem podsumować postawę i twórczość najwybitniejszych (w mym prywatnym rankingu) współczesnych rosyjskich pieśniarzy, to u Bułata Okudżawy byłaby to melancholia. U Władimira Wysockiego - bunt. U Diagilewej - rozpacz. Czarna, bezdenna rozpacz. Nawet jej nastrojowe, pełne tkliwości ballady wydają się być podszyte bólem.

Krytycy z uznaniem podkreślali doskonałe połączenie właściwej dla punka surowości z rosyjskim folkiem, z charakterystycznymi dla tamtejszych wiejskich pieśniarek lamentacjami. Ale Janka nie udawała. Jej zawodzenie dobywało się z najmroczniejszych zakamarków rozdartej duszy.

Przybywało fanów, również spoza kręgu miłośników muzyki alternatywnej. Spragnieni wolności Rosjanie żywo reagowali na utwory w rodzaju „Stierwienieju”:

„Ja nieustannie gniję
Z każdym śmiechem, z każdą nocą i kielichem
Rygluję drzwi,
spuszczam z łańcucha złe głodne psy [...]

Uczę się być żelaznym przedłużeniem ciała
Wyrastającym wprost z ramienia [...]

Ja nieustannie gniję
W milicyjnej czapce
W norkowej papasze.

Tu wojna nie ma końca,

Tu wiosna nie nadchodzi
Tu nie ma dzieciństwa
Już nic nam nie zostało - tylko słowa i sny

Ja nieustannie gniję

W każdej chwili
Z każdym krokiem
W każdej godzinie”

Publiczność szalała z zachwytu, odbierając ten utwór jako zgrabną piosenkę antysystemową. A Jance, patrząc z dzisiejszej perspektywy, chyba nie chodziło wyłącznie o gnijący „świetlany ustrój”; również o własne życie. Jej popularność rosła, a w tekstach pojawiał się coraz większy mrok. Coraz więcej strof o śmierci, o umieraniu. O Czarnym Dniu, który nieuchronnie nadejdzie.



Stowarzyszenie umarłych poetów

Od czasów Puszkina jakiś złowrogi cień, jakieś przekleństwo unosi się nad rosyjską poezją. Puszkin, Lermontow, potem Mandelsztam, Cwietajewa, a ze współczesnych Wysocki, Coj, Baszłaczow, Diagilewa, Letow... Ludzie, którzy odeszli w kwiecie wieku, nieraz w dramatycznych okolicznościach.

Janka głęboko przeżyła samobójczą śmierć Aleksandra Baszłaczowa, barda i poety (1988). Poznali się parę lat wcześniej, była nim zafascynowana, on również darzył ją ogromnym szacunkiem. Nigdy nie otrząsnęła się po tej tragedii. A śmierć krążyła wokół niej, porywając nowe ofiary. W następnym roku popełnił samobójstwo gitarzysta GrOb, Dmitrij Seliwanow.

Po pewnym czasie przyszedł nowy cios – w kwietniu 1991 r. zmarł jej przyrodni brat. Janka, zawsze skryta, do reszty zamknęła się w sobie. Depresja pogłębiała się.

Kiedy dziś czytamy teksty Diagilewej, niektóre strofy wydają się być świadectwem wewnętrznej walki, bladym cieniem tlącej się jeszcze nadziei, cichym wołaniem o pomoc dobywającym się spod skorupy bólu.

„A gdyby tak za stołem, przy świecach porozmawiać o miłości.
Przypomnieć sobie, że trzeba prosić o przebaczenie.
Prawosławny pył,
Drogowskazy na świat - słupy soli”

- pisała w „Anhedonii”, by w następnym wersie wybuchnąć bolesnym skowytem:

„Żreć zeszłoroczne igliwie – gorzkie, gorzkie, gorzkie!”

W maju 1991 r. zatroskany ojciec zabrał ją na daczę pod Nowosybirskiem. Liczył, że córka dojdzie do siebie wśród bliskich. 9 maja około godz. 19 oddaliła się, by już nie wrócić… Oto nadszedł Czarny Dzień, który sobie kiedyś wyśpiewała.

Śledztwo nie dało jednoznacznych rezultatów. Brano pod uwagę samobójstwo lub nieszczęśliwy wypadek, niektórzy szeptali o morderstwie. Prawdy zapewne nie poznamy nigdy.

Pochowano ją na cmentarzu w Nowosybirsku. Ojciec, który do końca nie zdawał sobie sprawy z jej popularności, teraz ze zdumieniem oglądał obecny na pogrzebie ponad tysięczny tłum przybyszów z całej Rosji.

Były też sprawy mniej budujące. Jegor Letow, który za życia Janki zazdrośnie spychał jej dokonania w cień, teraz budował wokół jej cienia legendę swego zespołu. Sprawiał wrażenie, jakby nie przeszkadzały mu oskarżenia, jakie wysunęła wobec niego część znajomych, o odpowiedzialność za śmierć Diagilewej.

Potem przyszedł okres narodowo-bolszewicki, Jegor miotał się ze skrajności w skrajność. Jednak po latach szaleństwa w jego życiu nastąpił przełom.

Zwrócił się ku chrześcijaństwu. Niedługo potem zmarł we śnie, w wieku niespełna 44 lat (2008).

Niech Bóg was ustrzeże...

W przeciwieństwie do Jegora, Janka jak ognia wystrzegała się wywiadów prasowych. Nigdy nie mówiła wiele o sobie, unikała zwierzeń, nie pisała pamiętników. Jedynym śladem, jaki pozostawiła po sobie, są poezje, wspomnienia przyjaciół i – podobno – pożegnalny list. Według niepotwierdzonych doniesień, nazajutrz po zaginięciu pieśniarki kilkoro jej znajomych miało otrzymać jednobrzmiący list skreślony jej ręką.

„Wszystkiego dobrego, bardzo was kocham – pisała. – Niech Bóg was ustrzeże od wszelkich przeciwności.”

Czuje się w słodyczy tych słów - gdy znamy już tragiczny finał - coś pięknego, tkliwego i strasznego zarazem. Patrząc na szamotanie się Janki z życiem, na jej sprzeciw wobec zła, na żarliwe łaknienie czegoś lepszego i piękniejszego, wreszcie czytając jej ostatnie słowa - odnoszę wrażenie, że nieszczęsna poetka z Nowosybirska cały czas podświadomie poszukiwała Boga. Wierzę, że z wzajemnością.

„Myśl Polska” z 1 sierpnia 2010



Grazhdanskaya Oborona (Гражданская Оборона), or GrOb was one of the earliest Russian punk bands. It influenced many later Soviet and then Russian bands. The name of the band means "Civil Defence" in Russian. From the early 1990s their music began to evelove in the direction of psychedelic and garage rock, and their lyrics became more poetic.

Grazhdanskaya Oborona was formed in the Omsk, Siberia, by bandleader Yegor Letov, who was the only one to remain a member throughout the life of the band. To distinguish his group from others of the period, which only slightly flouted the tenets of Communism, Letov branded the band with the slogan "I will always be against". Grazhdanskaya Oborona are synonymous in Russia with self-destructive punk energy in the name of social dissidence.

Grazhdanskaya Oborona started in 1982 as Posev ("Sowing"), in which founder Letov played drums and sang while Konstantin Ryabinov played bass.

Because of the group's unapologetically defiant stance against the administration and its aggressive music that condemned militarism and totalitarianism (among its song titles were "I Hate the Color Red" and "Good Tsar, Familiar Stink"), it immediately became a target for the KGB. Letov was subsequently committed to a mental ward, and Ryabinov was drafted into the army.

Letov formed Grazhdanskaya Oborona in 1984 and immediately began to write and record albums. He often recorded on his own, though he credited other musicians, who were really just pseudonyms. His style leaned toward lo-fi, noisy punk rock, occasionally drawing inspiration from Russian folk tunes. His albums were recorded using minimal technology in Letov's apartment or the apartments of friends, with a changing cast of collaborators. He recorded other groups too, and was so prolific that his apartment came to be known as GrOb Studio, or GrOb Records.

During this period of heavy censorship and monitoring by the Soviet administration, GrOb's albums were copied many times and passed from one friend to the next, a procedure known as magnitizdat. The group occasionally performed at small amateur venues and a few rock festivals, one of which ended with the electricity being cut off by KGB officials in the audience.

In 1987 Letov formed the band Velikiye Oktyabri ("Great Octobers") with Yanka Dyagileva, who would become his common-law wife. They traveled the country, playing songs and evading the KGB. They recorded three albums rooted in folk music: No Permission in 1987, and Go Home and Angedonia in 1989. He started working on the conceptual project Kommunizm ("Communism"), in which kitschy Soviet art and Stalinist poetry were accompanied by Letov's contrary compositions.

GrOb's sound consisted mainly of distorted electric or acoustic guitars, simple bass lines, rudimentary percussion and Letov's impassioned voice. Letov's music experimented with lo-fi and noise. During the late 1980s, GrOb began also to use harsh industrial sounds occasionally in the background of the music. Letov's lyrics became more irrational, and he began releasing recordings of his solo performances. He was extremely prolific, releasing more than 30 albums under the Grazhdanskaya Oborona name.

Contrary to the popular image of an anti-communist, Letov himself claimed to be a "true communist", a claim he did not abandon until the most recent change in his beliefs. Being the most prominent figure in Siberian rock, Letov was always a source of contradictions. At times he expressed opinions exactly opposite to his earlier sayings, making him seem aligned with the nationalistic, leftist National Bolshevik Party, despite his formerly strong opposition to despotism and nationalism. Most recently, he identified himself as a "World Christian".

In 2002 Letov produced Zvezdopad ("Starfall"), a nostalgic album that contains covers of Soviet-era songs. In the new millennium many Russian groups have recorded and performed tributes to GrOb, and in 2005 the group toured the United States. They also recorded the critically acclaimed 2005 album Reanimatziya (Reanimation). "We were a cult band before we released any albums ... If it turned out that I was popular among some bastards, I would feel sad", wrote Letov on his web site in response to a fan who complained that Grazhdanskaya Oborona was getting too popular. "We play for our people. Their number is growing and this is good."

But in playing games with the Soviet past and raging against consumerism, Letov was still seeing the world as he did in one of his old songs, "Zoo", where he criticized a life of "empty sounds and empty days" and sang, "I'm looking for people who are crazy and funny ... and when I find them, we'll get away from here, we'll go away into the night, we'll leave the zoo."

"If all the normal people would just leave the zoo-like world and start to live according to the principles of self-reliance or personal freedom ... all of that world would die", he wrote on his web site recently. "I see that many people in the West think the same. I consider myself a lucky man, because I am seeing evolution happening before my eyes."

Letov's last album, What Dreams Are Seen For (Зачем снятся сны) was released in 2007. In an interview in January 2008, Letov said that this album might be his last. This album was recorded as usual in the "GrOb studio", but is not at all typical of the band. It is much brighter – Letov prefers to describe it as "shining". There are far fewer songs of tragedy, rage and strain on this album than in previous ones; there are no coarse words in it, and Letov’s voice sounds natural and calm. The first track is the ode "Slava psyhonavtam" ("Glory to the psychonauts"). "Zachem snyatsya sny" ("What Dreams Are Seen For") is exceptionally polyphonic. "Siyanie" ("Shine") had frequently been played in concerts.

Letov died on 19 February 2008 in his sleep at his home in Omsk from heart and respiratory failure. He was 43 years old.

1 komentarz:

    Serpent.pl