Allen Ginsberg - First Blues (1973)



Irwin Allen Ginsberg (1926 -1997) – amerykański poeta, aktor, scenarzysta i działacz społeczny, członek American Academy and Institute of Arts and Letters. Jeden z najważniejszych twórców tzw. poezji konfesyjnej i lider ruchu artystycznego określanego jako Beat Generation. Był również znaczącą postacią kontrkultury amerykańskiej, już za życia owianą barwną legendą i otaczaną kultem. Stał się jedną z głównych postaci powieści Jacka Kerouaca "W drodze".

Był współzałożycielem szkoły Jack Kerouac School of Disembodied Poetics na Naropa University w Boulder, Colorado.Ginsberg był otwarcie gejem. W 1954 roku poznał Petera Orlovskiego, z którym pozostał w związku przez prawie 40 lat.

Przyjaciółmi Ginsberga byli między innymi Jack Kerouac, Neal Cassady, William S. Burroughs, Timothy Leary, Gregory Corso, Herbert Huncke, Rod McKuen i Bob Dylan.

Zyskał sławę dzięki dwóm poematom: Skowytowi dedykowanemu Nealowi Cassady'emu i Carlowi Solomonowi (Howl, 1956), będącym swoistym poetyckim epitafium dla najlepszych umysłów pokolenia Ginsberga oraz wyrazem buntu młodych ludzi dorastających w atmosferze zimnej wojny oraz powojennego nihilizmu, oraz Kadyszowi (Kaddish, 1961), który z kolei poświęcony jest zmarłej matce poety, Naomi Ginsberg. Kaddysz został utrzymany w klimacie 'mowy pogrzebowej', gdzie autor nawiązuje do swoich korzeni. Innym znaczącym utworem jest Thou Shalt Not Kill napisanym na cześć umarłego poety Dylana Thomasa.

Jego twórczość stanowiła ważny pomost między pokoleniem beatników lat 50. i ruchem hippisów lat 60. Poezja Ginsberga wyrażała bunt przeciwko ustalonemu porządkowi społecznemu, skostniałym konwenansom, zakłamaniu cywilizacji Stanów Zjednoczonych oraz masowości; przesycona była ideami anarchizmu i rewolucji seksualnej; inspirowała się egzystencjalizmem, surrealizmem i twórczością takich poetów jak: Walt Whitman, Arthur Rimbaud czy William Blake. Ważny wkład w jego poezję miała również fascynacja bitników filozofią Dalekiego Wschodu, buddyzmem i braminizmem.

Ginsberg w oryginalny sposób łączył wysublimowany język oraz romantyczną wizyjność z obrazami wulgarnymi i prowokacyjnymi, nie szczędząc przy tym dosadnego słownictwa. Znamienną cechą jego pisarstwa jest częste wykorzystanie anaforycznej formuły i stylistyki psalmów, modlitwy czy mantry.

W wierszach takich jak LSD, Odpowiedź czy Koniec opisywał wrażenia związane z częstym zażywaniem LSD i innych substancji psychotropowych. Ginsberg w swojej twórczości dawał również wyraz swojej fascynacji muzyką jazzową.

Wygłaszał częste muzyczne recytacje swoich wierszy z udziałem takich artystów jak Bob Dylan, Grateful Dead czy Paul McCartney.



Allen Ginsberg: człowiek z "Nortona"
Marek Jedliński

Gdyby Edward Stachura żył jeszcze dzisiaj, byłby może w świecie polskiej poezji tym, kim Allen Ginsberg jest dla poezji amerykańskiej. Ale porównanie to sięga głębiej, pomimo zasadniczych rozbieżności estetycznych i światopoglądowych, bo przecież twórczości Stachury niepodobna oddzielić od jego życiorysu; bo poezja Steda to coś znacznie więcej niż literatura (którą oceniać można różnie, wychodząc z rozmaitych założeń literackich i estetycznych): to także, a może przede wszystkim, kult - kult, który sięgnął umysłów wielu (szczególnie młodych) ludzi, także i tych, którzy za nic w świecie nie przyznaliby się do zainteresowania (a cóż dopiero fascynacji) czymś tak niemodnym, dziwacznie pokrętnym, akademickim (to znaczy bezpłodnym) i - w obliczu naporu kultury masowej - w zasadzie zupełnie zbędnym, jak "poezja". Nieczęsto zdarza się, by poeta - wyniesiony siłą swego pisarstwa czy też wolą licznych czytelników - przekraczał granice sztuki i z twórcy niskonakładowych tomików wierszy stawał się współtwórcą szeroko odbieranych nurtów kulturowych; kiedy jednak zjawisko takie zachodzi, wraz z nim pojawia się konieczność rozpatrywania go w zupełnie innych kategoriach. Oczywiście sława, kult i legenda mogą być w równym stopniu satysfakcją co przekleństwem dla poważnego twórcy, gdy jego sylwetka zyskuje miano symbolu a osobiste poglądy rangę "filozofii życia." To jednak jak wielbiciele i uczniowie mistrza urabiają go na miarę własnych marzeń (a często na swój obraz i podobieństwo) pozostaje domeną badań socjologicznych. Natomiast odpowiedzialny za swoje rzemiosło krytyk powinien przede wszystkim zdać sobie sprawę z ogromnej różnicy między recenzowaniem debiutanckiego tomiku wierszy maturzysty z Wejherowa a omawianiem twórczości poety, którego Wiersze zebrane przekraczają objętość ośmiuset stron i który od ponad trzydziestu lat pozostaje jednym z najbardziej znaczących, najszerzej komentowanych i najczęściej czytanych poetów dużego i zajmującego w końcu kraju, jakim jest Ameryka. Naturalnie nie w tym rzecz, aby lekceważyć licealistę, a o Ginsbergu (albo Stachurze) nie wspominać inaczej niż w kontekście wieszcza. Rzecz w tym, że każde z tych zadań stawia przed krytykiem inne wymagania, wymaga innych kategorii, innej (w drugim wypadku znacznie szerszej, niestety) wiedzy - a też i szczególnego poczucia odpowiedzialności. A kiedy ponadto mamy do czynienia z twórczością obcojęzyczną, odpowiedzialność staje się jakby podwójna, ponieważ rolą krytyka jest nie tylko, a nawet nie przede wszystkim, literacki osąd (chciałoby się napisać - wyrok), ale także przybliżenie krajowemu odbiorcy poezji, która (a) znana jest mu - jeśli w ogóle - z nie zawsze doskonałych przekładów i (b) dociera do nas pozbawiona kulturowego kontekstu, co w wielu wypadkach czyni ją całkiem niezrozumiałą. (Jeden z najciekawszych wierszy Ginsberga nosi tytuł Pierwsze przyjęcie u Kena Keseya z Aniołami Piekła. Ilu czytelników jest na tyle wytrwałych by napotkawszy taki tytuł sięgnąć po słowniki i encyklopedie? A ilu nie potrzebowałoby nigdzie sięgać?) Zamierzając wypowiedzieć się publicznie na temat twórczości poety rangi Allena Ginsberga, uczciwy człowiek powinien najpierw zadać sobie kilka podstawowych pytań. Po pierwsze, co o nim wiem i czy to wystarczy aby powiedzieć na jego temat coś interesującego? (Pisanie na granicy wiedzy to bardzo ryzykowne zajęcie. Skarżył się na ignorantów Gombrowicz w swoim Dzienniku, a i Stanisław Lem mawia, że właściwie nie ma wśród krytyków literatury nikogo, kto mógłby go "sprawdzić.") Kolejne pytania: Z informacji, które posiadam, co jest ważne, co jest znaczące, co może w sensowny sposób wzbogacić czytelników pojmowanie poezji? Czy ja sam tę poezję - w ten czy inny sposób - pojmuję? I wreszcie: jaki jest mój osobisty stosunek do tej twórczości, i dlaczego? Następnie trzeba sobie na te pytania odpowiedzieć... i już można pisać.

Można też pisać nie przejmując się szczególnie takimi pytaniami. Można okrasić tekst pobłażliwymi pochlebstwami w stylu "technicznie sprawny." (Wyobraźmy sobie takie zdanie w krytyce Dziadów. Pusty śmiech, prawda?) Można, w stylu wzburzonej przedszkolanki, zwracać uwagę, że wiersze Ginsberga pełne są "brzydkich słów." Można upodobnić recenzję do kolumny towarzyskiej w "Seksretach." Można uczynić kluczowym punktem rozważań krytycznoliterackich fakt homo- czy (tym gorzej!) biseksualizmu poety, fakt zresztą nieukrywany (tym gorzej!) lub to, że otwarcie przyznaje się on, a nawet (zgroza!) zachęca do korzystania z pewnych narkotyków - akurat takich, których używanie nie wywołuje uzależnienia, inaczej niż w wypadku "Klubowych" i "Poloneza." Można. Tylko jakoś nie wygląda na to, by Dziadom przynosiło ujmę to, iż ich autor flirtował Bóg raczy wiedzieć z kim w Paryżu podczas gdy ojczyzna była w potrzebie. No, ale Mickiewicz przynajmniej z kobietami...

Rzecz w tym, że o pewnych sprawach mówić warto, a o innych nie. Że trzeba starać się zachować równowagę między atrakcyjnymi plotkami a rzeczowym podejściem do tematu. Że należałoby potraktować poważnie tych czytelników (jeśli nawet nielicznych), którzy chcieliby wzbogacić swoją wiedzę, swoje rozumienie literatury i świata w ogóle. Że to, co jada, z kim sypia i czym się szprycuje znany pisarz (aktor, piosenkarz, malarz...) ma znikomy wpływ na intelektualną ocenę jego dorobku. Że jakakolwiek będzie taka ocena - a poezja Ginsberga była i jest kontrowersyjna i ma prawo przyprawiać niektórych o mdłości i zawroty głowy - musi mieć za podstawę wiedzę i kulturę literacką oceniającego, a nie kulturę osobistą ocenianego. Że, w końcu, jeśli doświadczamy mdłości i zawrotów głowy, to może dlatego, że tak właśnie zamyślił sobie twórca, który sam doznawał podobnie przykrych wrażeń patrząc na zaplute ulice Nowego Jorku, żegnając przyjaciół odchodzących w szaleństwo, alkoholowy niebyt, wietnamską dżunglę, śmierć? A swoją drogą, czy naprawdę nie robi się Państwu słabo gdy oglądacie Panoramę albo 997? A powinno.

Poezja Allena Ginsberga nie należy do moich ulubionych, nie przynosi wielkich odkryć, nie wywołuje dreszczy. Mój stosunek do niej jest przede wszystkim "zawodowy" - wynikający z faktu, że muszę znać ją na tyle dobrze, aby móc dzielić się nią ze studentami na zajęciach z literatury amerykańskiej. Jednocześnie mam dla niej pewien sentyment, gdyż wiersze Ginsberga były pierwszym okruchem poezji zza oceanu, z jakim się zetknąłem jeszcze w czwartej klasie liceum. Wtedy ta lektura otwierała człowiekowi oczy na świat podobnie jak czytanie Bursy i Wojaczka, a wkrótce potem ukazał się lipcowy numer Literatury na świecie z 1986 roku i tam dopiero, pod postacią wierszy Franka O'Hary, czyhało prawdziwe olśnienie. Jest to też sentyment do legendy już nie samego Ginsberga, ale amerykańskiej kultury lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, lat, które choć dawno minęły, nadal dla wielu definiują amerykańską wolność i artystyczne wyzwanie. Dziś Allen Ginsberg jawi mi się przede wszystkim jako Człowiek z "Nortona" - pokaźnych rozmiarów antologii (dwa tomy, w sumie ponad cztery tysiące stron biblijnego papieru) znanej studentom filologii angielskiej, która zawiera próbki niemal wszystkiego, co najbardziej wartościowe w literaturze Stanów Zjednoczonych. Sam fakt znalezienia się w takim wydawnictwie jest dla poety nie lada powodem do dumy, a dla czytelników pewnym drogowskazem w ich poszukiwaniach - ale sprowadzenie tych rozważań do kwestii autorytetu czy szacunku dla "świętości" to ostatnia rzecz, na jakiej mi zależy. W ogóle nie całkiem rozumiem słowo "autorytet," a szacunek do Ginsberga, bądź jego brak, należy do kryteriów pozaliterackich. Niedawno przyjechał do Polski na jeden koncert zespół Deep Purple - i gdybyśmy wyobrazili sobie, że wkrótce potem odwiedzają nas Madonna albo Michael Jackson, to byłyby to wydarzenia o zupełnie odmiennych wymiarach. Zobaczyć na własne oczy jak Purple grają Smoke on the Water, usłyszeć jak Ginsberg czyta swój Kaddish, to o wiele więcej niż spotkać współczesną gwiazdę czy nawet żywą legendę - to stanąć oko w oko ze źródłem tego, co dzieje się dzisiaj w muzyce rockowej, w literaturze. To spotkać na swej drodze kogoś, kto choć wciąż twórczy, należy już do historii - spotkać, a może nawet móc porozmawiać. Przypominają się słowa Holdena Caulfielda z Buszującego w zbożu o tym, że przeczytawszy dobrą książkę zawsze pragnie osobiście poznać jej autora, zadzwonić do niego i móc spytać o mnóstwo spraw. A jakże rzadko spełnia się takie życzenie! Nieliczni tylko autorzy ze wspomnianej antologii są jeszcze wśród nas, a spośród tych, którzy są, iluż miałoby ochotę i czas odwiedzić tak odległy i nie najważniejszy przecież kraj jak Polska? A kiedy już taka nieprawdopodobna szansa się ziszcza cóż, należałoby chociaż wiedzieć, o co warto zapytać. Wyobraź sobie, Czytelniku, że maszyna czasu umożliwia Ci spotkanie z Adamem Mickiewiczem... Czy Twoim pierwszym (i ostatnim?) pytaniem będzie "To co pan właściwie porabiał w tym Paryżu"? Czy, podając rękę Gombrowiczowi, spytałbyś go "Więc jak to z panem jest, bo podobno lubi pan chłopców"?

Wizyta Ginsberga nie trwała długo. Była okazja dowiedzieć się - a gdzie znaleźć lepsze źródło informacji? - tak wiele o klimacie wydarzeń, które uformowały sporą część współczesnej kultury, także i naszej, choć niewielu z nas dane było oglądać je w toku; dowiedzieć się z ust człowieka, który nie tylko je widział, ale świadomie kształtował. Była okazja zastanowić się szerzej nad poezją w ogóle - bo czymże ona właściwie jest, i o co cały raban? Była okazja poznać bliżej kogoś, kto swoją twórczością zadał kłam powiedzeniu Audena, że poezja nie ma siły sprawczej (Poetry makes nothing happen), kto potrafił (jak Stachura właśnie) wyprowadzić poezję poza chłodne mury akademii, dosłownie - na ulicę. Niestety - dotychczas znany (nie wszystkim) z przekładów, stał się Ginsberg znany (wszystkim) aż za dobrze - jako bohater krzykliwych artykułów, paru skandali obyczajowych i jednego literackiego. Jemu, naturalnie - intelektualiście, którego ogromna wiedza nie przytłumiła wrażliwości - niewiele to zaszkodzi. Pewnie nawet byłby zachwycony wiedząc, że po trzydziestu z górą latach jego wiersze są nadal zdolne szokować, a ich wydawca może ponosić przykre konsekwencje estetycznej samowoli. Jeśli ktoś na tym stracił, to polscy czytelnicy - ci szczególnie, którzy nie mieli okazji zobaczyć go osobiście na jednym z wieczorów autorskich. Ludzie, którzy pozwalają się szokować wydarzeniom, niewiele się z nich nauczą.



Legendary Beat poet Allen Ginsberg explores the fusion of poetry and music in this rare 1970s recording. Called a "venerated bard of resistance" Ginsberg sought "how the raw mind actually works" through poetry. This collection of fun ditties spouts against capitalism, among other things, and is an amusing and enjoyable listen. Ginsberg accompanies himself with a small hand-pumped harmonium from India, occasionally adding his own guttural rhythms reminiscent of Dadaist sound-poetry (see for example "Put Down Your Cigarette Rag" and "Prayer Blues"), while other songs, such as "Bus Ride Ballad Road to Suva", echo folk ballads from yesteryear. Ginsberg prefaces each song himself. Liner notes include an introduction from Ginsberg.

link in comments

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz