Jerzy Grotowski - Święto




Jeśli pytają was:

skąd jesteście? odpowiedzcie im;
Przybyliśmy ze światłości, z miejsca
które jest światłością samą
z siebie, która powstała
i objawiła się w swych obrazach.

Jeśli będą wam mówili: kim jesteście? odpowiedzcie:
Jesteśmy Jego synami i wybrańcami
Ojca żywego. Jeśli zapytają was:
jaki jest znak waszego ojca w was?
odpowiedzcie im: To jest ruch i
odpocznienie. (logion 15)

Niektóre słowa umarły, mimo że ich jeszcze używamy. Są takie, które umarły nie dlatego, że należałoby je zastąpić innymi, ale dlatego, że umiera to co oznaczają. Tak jest przynajmniej dla wielu z nas. Do takich słów należy: spektakl, przedstawienie, teatr, widz itd. A co jest potrzebne? Co żyje? Przygoda i spotkanie, nie byle jakie; aby stało się to, co pragniemy, by się z nami stało, a później by się stało także z innymi, pośród nas.. Co nam do tego jest potrzebne? Na początek, aby było miejsce i swoi, a później, żeby przyszli także nieznani swoi; czyli na początek, by nie być w tym samemu, a później, abyśmy nie byli w tym sami. A co znaczy swoi? To ci, którzy oddychają tym samym powietrzem i - można by powiedzieć - podzielają nasze zmysły. Co jest możliwe wspólnie? Święto (...)

W tym strachu, który się łączy z brakiem sensu, rezygnujemy z życia i zaczynamy pilnie umierać. Szablon zajmuje miejsce życia a zmysły, zrezygnowane, oswajają się z nijakością. Co pewien czas buntujemy się, ale w istocie tylko dla pozoru: robimy jakąś wielką awanturę, jakiś skandal - nie za ostry na ogół, taki, który nie zagrozi naszej pozycji, coś co jest dostatecznie banalne, aby mogło być przez innych przyjęte ze zrozumieniem, więc na przykład spijamy się do nieprzytomności. Ta skorupa, ta otoczka, pod którą kamieniejemy, staje się już naszym istnieniem - twardniejemy i stajemy się zatwardziali; i zaczynamy nienawidzić każdego, w kim kołacze się jeszcze iskierka życia. To nie jest jakaś sprawa duchowa, to ogarnia wszystkie nasze tkanki i coraz większy jest strach przed czyimś dotknięciem, albo przed ukazaniem siebie. Wstyd gołej skóry, gołego życia, wstyd siebie - a jednocześnie - często zupełny bezwstyd tam, gdzie w grę wchodzi, aby wszystko to wystawić na targowisko, sprzedać dobrze. Już nie kochamy siebie, siebie samych; nienawidząc innych, próbujemy uleczyć ten brak miłości.

Bardzo żywo, choć ze skrywaną ponurością krzątamy się wokół własnego pogrzebu. Iluż tu potrzeba czynności, jaki trud, jaki rytuał. A cóż takiego ta śmierć? Ubieranie, zasłanianie, posiadanie, uciekanie, kanonizowanie własnego brzemienia. A co pozostaje, co żyje? Las. Tak mówiliśmy u nas w Polsce: nie było nas - był las, nie będzie nas - będzie las. Wiec jak być, jak żyć, jak rodzić tak jak las? Mogę także sobie powiedzieć: jestem wodą, czystą, która płynie, żywą wodą; wtedy źródłem jest on, ona nie ja: ten komu idę na spotkanie, przed którym się nie bronię. Tylko jeżeli on jest źródłem, ja mogę być wodą żywą.

A teraz parę słów o umieraniu, by tak rzec, finalnym. Niektórzy twierdzą, że człowiek w momencie agonii widzi skrót całego swojego życia, tego, co w nim było najistotniejsze, dobre - taki rodzaj filmu. Nie wiem, czy to prawda, ale niech by to było prawdą. Jak myślicie, co wtedy będziemy widzieć? Co ważne, co powróci? Czy chwila, w której kupiłeś auto, kiedy szef cię pochwalił albo kiedy wyszedł ci jakiś chytry numer i dlatego czułeś się od innych lepszy, bo bardziej cwany? (...)



Książe niezłomny

Siedzę naprzeciwko kogoś, kto podobny jest do mnie i do wielu z was. Nurtuje mnie potrzeba, która jest tak namacalna, że wydaje mi się , iż można by ją dotknąć palcem, a jednak nie umiemy znaleźć słów, które by ją określiły. Zadaję mu pytanie za pytaniem - pytania, które w istocie stawiam sobie, on odpowiada i kiedy czuje, że nie umiałbym powiedzieć, czy to jego czy moja odpowiedź, notuję, co mówi. I tak powoli wyłania się opis naszej potrzeby: być "patrzonym" ( tak, "patrzonym", a nie "widzianym"), być patrzonym jak drzewo, kwiat, rzeka, ryby w tej rzece.Zmęczenie życiem w fałszu, mydleniem oczu, udawaniem,; rezygnacja z tego, "co mnie może czekać": zejście na ziemię i podanie ręki - to nie jest ręka czysta, to nieważne, w ogóle to jest ciepło ciała. Zdjęcie ubrania i okularów i wejście w źródło (...)

Odkryliście już
początek, aby poszukać
końca: tam bowiem, gdzie jest początek
tam będzie i koniec. Błogosławiony
kto stanie na poczatku,
pozna koniec i nie zakosztuje
śmierci. (logion 18)

Kiedy ktoś patrzy na świat, aby widzieć (a wielu patrzy po to, by nie widzieć), dostrzeże to co słabe i niepewne, pulsuje ku swym narodzinom. Coś na swój sposób nowego między ludźmi - jeszcze prawie nieistniejące, a już wyczuwalne, na pół odruch, a na pól potrzeba. Owa rzecz - świadomie użyję tutaj określenia, które z natury swojej jest zimne - to odmienna wrażliwość. To się poczyna dopiero i słyszymy prawie nieuchwytny dźwięk tego, jak narasta z pokoleniami, które wstępują teraz w życie. To jest jak ryba, która płynie w rzece nowych generacji. Wszelako nie należy mylić ryby z rzeką, bo to nie to samo. Potrzeby pokoleniowe istnieją, ale nie należy czynić z nich fetysza. W dostatecznie długiej perspektywie czasu staja się bardziej względne: zauważcie, że wszyscy spośród tu obecnych, wszyscy bez wyjątku, bez względu na wiek i przynależność do określonego pokolenia, jesteśmy rówieśnikami w obliczu ludzi zmarłych i jeszcze nie narodzonych (...) (Odra Nr 2., 1972)

Akropolis

0 komentarze:

Prześlij komentarz

    Serpent.pl