Jestem pewnien, że przynajmniej część czytających tego bloga wychowała się i wyedukowała muzycznie słuchając Programu III. Było tam wówczas mnóstwo interesujących audycji, które prowadzili legendarni dziś prezenterzy - Piotr Kaczkowski, Wojciech Mann, Jan Chojnacki etc. Jedną z audycji, której często słuchałem były "Trzy kwadranse jazzu" nadawane trzy razy w tygodniu. Poniedziałkową bodajże prowadził Jan Ptaszyn Wróblewski. Audycja zaczynała się dżinglem muzycznym, którym byłem wprost oczarowany i zachwycony. Zawsze ciekawiło mnie co to za nagranie i kto je wykonuje. Po latach wyszło szydło z worka. Autorem jest Gil Evans, a utwór nosi tytuł - "La Nevada", który zajmuje obszerną część płyty "Out of the Cool".
Gil Evans (1912-1988) choć był samoukiem, osiągnął wybitny poziom jako pianista oraz kompozytor i należy do plejady najwybitniejszych aranżerów w całej historii jazzu.
Pierwszą formację założył w 1933 r. w rodzinnym Toronto i pisał dla niej większość aranżacji, także później, gdy na jej czele stanął popularny śpiewak Skinnay Ennis. Evans dostosowywał się do komercyjnych wymagań orkiestr tanecznych, ale jego muzyczne ambicje były dużo wyższe. W latach 40. był głównym aranżerem niewielkiej orkiestry Claude'a Thornhilla. Mógł w niej eksperymentować do woli z różnego rodzaju niezwykłymi brzmieniami, barwami i fakturami, dzięki upodobaniu Thornhilla do spokojnych, powoli płynących, pastelowych płaszczyzn dźwiękowych, na których mógł snuć swoje delikatne fortepianowe impresje. Po latach Evans twierdził, że owoce tych doświadczeń zbierał w całej późniejszej karierze.
Pod koniec współpracy z Thornhillem Evans zaczął pisywać na mocno rozbudowane składy, tworząc muzykę o intensywnym nastroju. Jednakże niepokój twórczy kierował jego uwagę na zupełnie nowe brzmienia. Czuł, że muzyka, którą pisze, staje się zbyt statyczna i posępna. Do orkiesty Thornhilla należał saksofonista barytonowy Gerry Mulligan, który również pisywał aranżacje. Obaj byli zafascynowani rewolucyjnymi zmianami, jakie wprowadzali przedstawiciele bebopu - Charlie Parker czy Miles Davis.
Pierwszą formację założył w 1933 r. w rodzinnym Toronto i pisał dla niej większość aranżacji, także później, gdy na jej czele stanął popularny śpiewak Skinnay Ennis. Evans dostosowywał się do komercyjnych wymagań orkiestr tanecznych, ale jego muzyczne ambicje były dużo wyższe. W latach 40. był głównym aranżerem niewielkiej orkiestry Claude'a Thornhilla. Mógł w niej eksperymentować do woli z różnego rodzaju niezwykłymi brzmieniami, barwami i fakturami, dzięki upodobaniu Thornhilla do spokojnych, powoli płynących, pastelowych płaszczyzn dźwiękowych, na których mógł snuć swoje delikatne fortepianowe impresje. Po latach Evans twierdził, że owoce tych doświadczeń zbierał w całej późniejszej karierze.
Pod koniec współpracy z Thornhillem Evans zaczął pisywać na mocno rozbudowane składy, tworząc muzykę o intensywnym nastroju. Jednakże niepokój twórczy kierował jego uwagę na zupełnie nowe brzmienia. Czuł, że muzyka, którą pisze, staje się zbyt statyczna i posępna. Do orkiesty Thornhilla należał saksofonista barytonowy Gerry Mulligan, który również pisywał aranżacje. Obaj byli zafascynowani rewolucyjnymi zmianami, jakie wprowadzali przedstawiciele bebopu - Charlie Parker czy Miles Davis.
W 1948 r. podjeli się aranżacji dla nonetu Davisa. Zostały one zarejestrowane na kilku sesjach i ukazały się na rynku pod wspólnym tytułem "The Birth Of The Cool", przyczyniając się w latach 50. do narodzin nowego gatunku, tzw. cool jazzu. Muzyka Evansa przemawiała w tym czasie do dość wąskiego grona krytyków i publiczności.
Pod koniec lat 50. Evans ponownie spotkał się z Davisem w studiu i tym razem także stworzyli płyty będące kamieniami milowymi nowoczesnego jazzu ("Miles Ahead" i "Sketches Of Spain"). Aranżacje Evansa były fascynującą i doskonale wyważoną mieszaniną koncepcji, które wypracował u Thornhilla, z bardzo wyciszonym, melancholijnym brzmieniem trąbki Davisa. Do niezwykłej oryginalności tamtych nagrań, i w ogóle aranżacji Evansa, przyczyniło się także stosowanie przez niego rzadko spotykanych w obsadzie bigbandowej instrumentów, jak tuby czy puzony basowe, co znacznie poszerzyło paletę barw orkiestry jazzowej.
Pod koniec lat 50. Evans ponownie spotkał się z Davisem w studiu i tym razem także stworzyli płyty będące kamieniami milowymi nowoczesnego jazzu ("Miles Ahead" i "Sketches Of Spain"). Aranżacje Evansa były fascynującą i doskonale wyważoną mieszaniną koncepcji, które wypracował u Thornhilla, z bardzo wyciszonym, melancholijnym brzmieniem trąbki Davisa. Do niezwykłej oryginalności tamtych nagrań, i w ogóle aranżacji Evansa, przyczyniło się także stosowanie przez niego rzadko spotykanych w obsadzie bigbandowej instrumentów, jak tuby czy puzony basowe, co znacznie poszerzyło paletę barw orkiestry jazzowej.
Miles Davis and Gil Evans: Blues for Pablo
Jak każdy ambitny, utalentowany kompozytor i aranżer, Evans szukał możliwości ciągłego rozwijania swoich pomysłów w stałym składzie, ale zapewnienie bytu własnym orkiestrom nie było łatwe. Z reguły istniały one bardzo krótko, na szczęście część z nich dokonała nagrań, które wzbogaciły skarbnicę bigbandowego jazzu. Często jednak Evans pisał "do szuflady", nie mając pewności, czy jego dzieła kiedykolwiek zostaną zrealizowane.
W początkach lat 70. wreszcie udało mu się założyć stałą orkiestrę, a w tworzonym dla niej repertuarze dawał m.in. wyraz swoim zainteresowaniom nowymi prądami w muzyce rozrywkowej. W czasie serii koncertów w latach 70. miał wreszcie możliwość pełniejszego zaprezentowania swojej wyjątkowej twórczości. Jego muzyka była przyjmowana entuzjastycznie nie tylko przez koneserów, ale także szersze kręgi publiczności, gdy ta odkryła, że jego dzieła nie mają nic z hermetyczności, jakiej można by się spodziewać po jednym z prekursorów "intelektualnego" cool jazzu. Przeciwnie - tchnęła radością, afirmacją życia, ciepłym humorem, odwołując się za jednym zamachem do wczesnej tradycji jazzu i współczesnego rocka.
Od połowy lat 70. Evans poszedł jeszcze dalej w swych zainteresowaniach rockiem oraz muzyką pop i na swoich płytach umieścił kompozycje Jimiego Hendrixa. W latach 80. jego kreatywność i aktywność koncertowa ani trochę nie słabły. Nadal wiele też nagrywał, występował w radiu i telewizji i ciągle odświeżał repertuar nowymi kompozycjami, a do udziału w jednym ze swoich ostatnich koncertów zaprosił Stinga, który zaśpiewał specjalnie zaaranżowany utwór Hendrixa "Little Wing".
Prestiż Evansa jako jednego z największych kompozytorów, a przede wszystkim aranżerów jazzu, polega m.in. na umiejętności tworzenia - wyrafinowanych, pełnych niuansów i barw - brzmień wyrastających z prostej, łatwo zrozumiałej koncepcji. We wszystkich jego dziełach ujawnia się szacunek dla wykonujących je muzyków, zrozumienie dla ich potrzeby wyrażenia własnego muzycznego "ja". Mimo złożoności formalnej aranżacje Evansa "oddychały" i zawsze było w nich miejsce dla często długich, niczym nie skrępowanych improwizacji, podczas których akompaniament orkiestry ograniczony był do minimum. A czasem słychać było samą tylko sekcję rytmiczną towarzyszącą soliście, z wtrąconymi tu i ówdzie orkiestrowymi "smaczkami". Bez wątpienia również z tego powodu garnęło się do niego wielu uznanych artystów jazzowych, jak Steve Lacy, Elvin Jones, Lew Soloff, George Adams, Ron Carter czy David Sanborn (diapazon)
W początkach lat 70. wreszcie udało mu się założyć stałą orkiestrę, a w tworzonym dla niej repertuarze dawał m.in. wyraz swoim zainteresowaniom nowymi prądami w muzyce rozrywkowej. W czasie serii koncertów w latach 70. miał wreszcie możliwość pełniejszego zaprezentowania swojej wyjątkowej twórczości. Jego muzyka była przyjmowana entuzjastycznie nie tylko przez koneserów, ale także szersze kręgi publiczności, gdy ta odkryła, że jego dzieła nie mają nic z hermetyczności, jakiej można by się spodziewać po jednym z prekursorów "intelektualnego" cool jazzu. Przeciwnie - tchnęła radością, afirmacją życia, ciepłym humorem, odwołując się za jednym zamachem do wczesnej tradycji jazzu i współczesnego rocka.
Od połowy lat 70. Evans poszedł jeszcze dalej w swych zainteresowaniach rockiem oraz muzyką pop i na swoich płytach umieścił kompozycje Jimiego Hendrixa. W latach 80. jego kreatywność i aktywność koncertowa ani trochę nie słabły. Nadal wiele też nagrywał, występował w radiu i telewizji i ciągle odświeżał repertuar nowymi kompozycjami, a do udziału w jednym ze swoich ostatnich koncertów zaprosił Stinga, który zaśpiewał specjalnie zaaranżowany utwór Hendrixa "Little Wing".
Prestiż Evansa jako jednego z największych kompozytorów, a przede wszystkim aranżerów jazzu, polega m.in. na umiejętności tworzenia - wyrafinowanych, pełnych niuansów i barw - brzmień wyrastających z prostej, łatwo zrozumiałej koncepcji. We wszystkich jego dziełach ujawnia się szacunek dla wykonujących je muzyków, zrozumienie dla ich potrzeby wyrażenia własnego muzycznego "ja". Mimo złożoności formalnej aranżacje Evansa "oddychały" i zawsze było w nich miejsce dla często długich, niczym nie skrępowanych improwizacji, podczas których akompaniament orkiestry ograniczony był do minimum. A czasem słychać było samą tylko sekcję rytmiczną towarzyszącą soliście, z wtrąconymi tu i ówdzie orkiestrowymi "smaczkami". Bez wątpienia również z tego powodu garnęło się do niego wielu uznanych artystów jazzowych, jak Steve Lacy, Elvin Jones, Lew Soloff, George Adams, Ron Carter czy David Sanborn (diapazon)
Jazz arrangers are rarely stars unless they are also composers and high-profile instrumentalists. Most notable arrangers—Duke Ellington, Carla Bley, Sun Ra, Thad Jones—are soloists, composers, or band leaders. Gil Evans, although a keyboard player, composer, and band leader, has earned a permanent place in jazz because of his skills as an arranger.
Although his band plays every Monday at Sweet Basil's in New York ("that's my big night"), most Evans concerts and recordings happen in Europe and Japan. Soon he'll make an album for Japan's King Records; it will be available here only as an import. New York City, once the jazz capital of the world, doesn't even have a jazz radio station now, Evans told me. "You can't expect people to want to hear jazz if they've never heard it," according to Evans.
When Evans began his career, jazz enjoyed a much wider popularity. As an arranger for the Claude Thornhill Orchestra in the 1940s, Evans adapted ideas of Fletcher Henderson and other big band arrangers, combined them with those of his favorite orchestral composers (mostly impressionists, plus a couple of wild cards like Alban Berg) and added ideas of his own to create a unique and complex sound.
Evans's ruminative nocturnes for the Thornhill band were not only artistically successful; the music was also popular with college audiences because the tempos were so slow that time seemed to stand still, giving dancers an excuse to cling together. (Evans's current music, electrified and often free form, is danceable in an '80s way.) Evans's trademarks—difficult, subtle orchestration; unusual voicings such as French horn plus muted trumpet; surface calm with busy undercurrents—created the Thornhill sound.
Although his band plays every Monday at Sweet Basil's in New York ("that's my big night"), most Evans concerts and recordings happen in Europe and Japan. Soon he'll make an album for Japan's King Records; it will be available here only as an import. New York City, once the jazz capital of the world, doesn't even have a jazz radio station now, Evans told me. "You can't expect people to want to hear jazz if they've never heard it," according to Evans.
When Evans began his career, jazz enjoyed a much wider popularity. As an arranger for the Claude Thornhill Orchestra in the 1940s, Evans adapted ideas of Fletcher Henderson and other big band arrangers, combined them with those of his favorite orchestral composers (mostly impressionists, plus a couple of wild cards like Alban Berg) and added ideas of his own to create a unique and complex sound.
Evans's ruminative nocturnes for the Thornhill band were not only artistically successful; the music was also popular with college audiences because the tempos were so slow that time seemed to stand still, giving dancers an excuse to cling together. (Evans's current music, electrified and often free form, is danceable in an '80s way.) Evans's trademarks—difficult, subtle orchestration; unusual voicings such as French horn plus muted trumpet; surface calm with busy undercurrents—created the Thornhill sound.
Miles Davis & Gil Evans 1959
Evans refined his concepts further in collaborations with Miles Davis. Davis's The Complete Birth of the Cool, Miles Ahead, Porgy and Bess, Miles Davis at Carnegie Hall 1961, Quiet Nights, and Sketches of Spain preserve some of the most beautiful of all jazz. Evans provided perfect settings for Davis's trumpet—now tragic and fragile, suddenly fiery and reckless. His arrangements left vast spaces for soloists to explore, often using simple scales in place of chord changes.
As a leader, Evans is mainly supportive. On albums like Out of the Cool and The Individualism of Gil Evans, the ensemble takes the spotlight while Evans, in the background, plays "cheerleader piano." When his groups improvise collectively, the sound can resemble a sonic avalanche. But Evans, or another group member, will eventually come along to pull things together.
Evans has always showcased strong soloists. He's worked with saxophonists Steve Lacy, Phil Woods, George Adams, Arthur Blythe, and David Sanborn; trumpeters Hannibal Marvin Peterson, John Coles, and Lew Soloff; drummers Tony Williams and Elvin Jones; guitarist Kenny Burrell; French horn player Sharon Freeman; and synthesizer wizard Don Preston.
Evans doesn't fear the unconventional. He made jazz history by featuring the relentlessly percussive pianist Cecil Taylor on an early '60s LP, Into the Hot. And in a 1983 concert, the New England Conservatory Medium Rare Big Band performed music by Evans and Anthony Braxton.
Over the last few years, Evans has demonstrated his versatility and eclecticism. A good example is Little Wing, recorded live in Germany in 1978. This LP consists of the title cut by Jimi Hendrix, an Evans favorite; Jackie McLean's "Dr. Jackle," a breakneck bop tune; and "The Meaning of the Blues," a chestnut updated via the diaphanous, snail's-pace treatment. Priestess, a 1983 Grammy nominee, and Blues in Orbit (a 1981 release) also offer fairly current glimpses of Gil.
The most remarkable thing about Gil Evans remains his talent—its breadth, consistency, and longevity. Over the phone recently, he pointed out that his friend, collaborator, and neighbor Miles Davis was turning 60. "And I've just entered my 75th year," he said. "Time marches on." But Gil Evans, with French horns and flutes, saxophones and synthesizers, can make it hang still in the air. (Tom Campbell)
This is the Gil Evans Orchestra that made its initial appearance at the Jazz Gallery in New York City toward the end of 1960. After having experimented with many different instrumentation formats, Gil has settled on this one as affording the most flexible outlet for his musical ideas. His taste for developments in all music is evidenced by his choice of material, his selection of personnel and by his compositional style. While some composer-arrangers in the jazz field tend to over-write in proportion to the time they spend and the techniques they learn, Evans seems to be headed in the opposite direction. Always aware of the importance of the improvised solo, his supporting material is never overbearing. Indeed, a considerable portion of the scores he has written for this present group have been virtually nothing more than sketches.
As a leader, Evans is mainly supportive. On albums like Out of the Cool and The Individualism of Gil Evans, the ensemble takes the spotlight while Evans, in the background, plays "cheerleader piano." When his groups improvise collectively, the sound can resemble a sonic avalanche. But Evans, or another group member, will eventually come along to pull things together.
Evans has always showcased strong soloists. He's worked with saxophonists Steve Lacy, Phil Woods, George Adams, Arthur Blythe, and David Sanborn; trumpeters Hannibal Marvin Peterson, John Coles, and Lew Soloff; drummers Tony Williams and Elvin Jones; guitarist Kenny Burrell; French horn player Sharon Freeman; and synthesizer wizard Don Preston.
Evans doesn't fear the unconventional. He made jazz history by featuring the relentlessly percussive pianist Cecil Taylor on an early '60s LP, Into the Hot. And in a 1983 concert, the New England Conservatory Medium Rare Big Band performed music by Evans and Anthony Braxton.
Over the last few years, Evans has demonstrated his versatility and eclecticism. A good example is Little Wing, recorded live in Germany in 1978. This LP consists of the title cut by Jimi Hendrix, an Evans favorite; Jackie McLean's "Dr. Jackle," a breakneck bop tune; and "The Meaning of the Blues," a chestnut updated via the diaphanous, snail's-pace treatment. Priestess, a 1983 Grammy nominee, and Blues in Orbit (a 1981 release) also offer fairly current glimpses of Gil.
The most remarkable thing about Gil Evans remains his talent—its breadth, consistency, and longevity. Over the phone recently, he pointed out that his friend, collaborator, and neighbor Miles Davis was turning 60. "And I've just entered my 75th year," he said. "Time marches on." But Gil Evans, with French horns and flutes, saxophones and synthesizers, can make it hang still in the air. (Tom Campbell)
This is the Gil Evans Orchestra that made its initial appearance at the Jazz Gallery in New York City toward the end of 1960. After having experimented with many different instrumentation formats, Gil has settled on this one as affording the most flexible outlet for his musical ideas. His taste for developments in all music is evidenced by his choice of material, his selection of personnel and by his compositional style. While some composer-arrangers in the jazz field tend to over-write in proportion to the time they spend and the techniques they learn, Evans seems to be headed in the opposite direction. Always aware of the importance of the improvised solo, his supporting material is never overbearing. Indeed, a considerable portion of the scores he has written for this present group have been virtually nothing more than sketches.
- Tom Stewart, from the original liner notes from Out of the Cool
link in comments
link
OdpowiedzUsuńPod pierwszym akapitem posta podpisuję się obydwoma rękami.
OdpowiedzUsuńPzdr.
Dzięki! Nareszcie namierzyłem ten utwór. Po dziesiątkach prób byłem bezradny. Pamietałem, że Gil Evans ale nie mogłem znaleźć płyty. Tytuł kojarzył mi się jak "Of the court". Tak jakoś wymawiał to Ptaszyn.
OdpowiedzUsuńPoprawka (jedna tylko!) do powyższego tekstu.
OdpowiedzUsuńJan Ptaszyn Wróblewski po dziś dzień (poniedziałki godz.23:05 PRIII)czyli od ponad trzydziestu lat niezmiennie rozpoczyna swoja autorską audycję Trzy kwadranse Jazzu - od fragmentu "La Nevada" Gila Evansa.
TO SIĘ NADAL DZIEJE...i niech trwa jak najdłużej.
pozdrawiam.