Andrzej Babiński (1938 - 1984)


Miał 46 lat. Około 22:30, 14 maja 1984 roku odleciał z dawnego Mostu Marchlewskiego postawny mężczyzna o wzroście 168 cm, twarzy owalnej z wysokim czołem i krótko przyciętymi włosami „na jeża”. Ubrany był w ciemną marynarkę, popielatą koszulę w biało czarną kratę i brązowe spodnie. Na nogach miał skórzane buty, czarne. W porze kwitnienia bzów, drzew owocowych i konwalii zmylił naszą czujność (niejednokrotnie zapowiadał swój „koniec”) i zostawił na brzegu Warty, żebyśmy już inaczej powracali do wierszy Z tematu pośmiertnego, które dokonały się najpełniej. – Tutaj trzeba zrobić coś takiego, że... wtedy dopiero zauważą, wiesz!? – powtarzał.

Urodził się W Białymstoku, kochał tamte zakątki i chciał nawet wracać do gniazda rodzinnego „w Babinie”. Okupacje przeżył na wsi, na białostocczyznie, skąd musiał ociekać z rodziną pod koniec wojny. Potem Nakło i... kochany, „niekochany” Poznań, któremu dał tyle wierszy i gdzie dokonała się najważniejsza cześć ciągle niedocenianej twórczości Poety z ulicy Wierzbak 1/1.

Rodzice. Nie chciał mówić o matce. Tak naprawdę przypominał sobie o niej przed dniem Wszystkich Świętych, kiedy jechał, by pomagać przy sprzedażny kwiatów koło cmentarza (zdobywał wtedy trochę pieniędzy). Trzymał z ojcem-Zwierzem. Pan Feliks opiekował się Andrzejem (i odwiedzał Staszka), Andrzej odwzajemniał tę miłość w „norze” (tak nazywał pomieszczenie, przedzielone kuchennym kredensem, które było salonem, pracownią poetycką, kuchnią i przedpokojem – z toaletą „na końcu korytarza”). Było im dobrze (pomimo głośnych pretensji sąsiadów).

Pierwsze wiersze miał gotowe w połowie lat 50. Potem już „same rosły”, było ich coraz więcej, coraz lepszych. Dużo pisał: szybko, nerwowo ale... Okazało się, że niektóre teksty dopieszczał przez kilkanaście lat (np. wiersz inspirowany kompozycją Chopina). Był ostatnim romantykiem w literaturze polskiej, który zdobył się na „Aldonę”. Do dziś słyszę interpretację, bezzębnego Autora, który wierzchem dłoni przecierał usta i oczy (jednorazowo kazał usunąć sobie wszystkie zęby, „żeby już  nikogo nie kąsać”). Asfalt topi cień plażowy. Stopy tej pani / która zalotna błękitom, z rozwianą i rozpierzchłą suknią  / krokiem gołębia występna szła, ja chylę czoło / ona zgina kolano pod kapeluszem wryta z radości staje / poprawia włos, kok / Tak by morze nad nią śpiewało dotykalnie – jak odjęta od policzka ręka / Szła tak w krokach swych zapięta / że schylone niebo przejęło się jej uśmiechem na głębinie stóp / muśnięcia / ...dziś chrzci dziecko słowem. Tak. Nadal krążą legendy na temat bohaterki. Najwięcej wie, nie tylko o niej, Jurek Szatkowski, powiernik tajemnic Andrzeja i – nie waham się – strażnik „relikwii literackich” Przyjaciela (które publikuje w „Okolicach Poetów’).

Rósł w cieniu brata Stanisława, poety, który – szedł w pierwszym szeregu podczas Czerwca’56 i „jest na tym zdjęciu” – pokazywał na młodego mężczyznę „modnie” zaczesanego do tyłu. Też pisał, miał podobną wrażliwość i talent... – Dlatego nie wytrzymał! Jeżdżę e do niego (do gnieźnieńskiej Dziekanki) z papierosami i jabłkiem. Nie rozmawiamy, nie potrzebujemy rozmawiać. Zresztą...” Złośliwi podejrzewali, że „puszcza” teksty Staszka...Andrzej pracował na swój rachunek!

Poznań literacki nie chciał i bał się „chorego” Babińskiego, który nosił wiersze na sercu (dosłownie!) w grubym sfatygowanym portfelu i... zwyczajnie męczył posiadaczy maszyny do pisania (w rożnych porach dnia i nocy). Do tego zrywał spotkania autorskie i walczył z akademikami z filologii polskiej. Od 1978 roku starał się o przyjęcie do Oddziału Poznańskiego Związku Literatów Polskich, ale Czesław Chruszczewski, ówczesny prezes, był nieugięty. W końcu został członkiem ZLP w Warszawie (zachowała się pozytywna opinia Józefa Ratajczaka). Więcej, wzywał na pojedynki, wcale nie na wiersze,„nowofalowców”, na Stary Rynek, w południe, by położyć kres „strzelanym na papier słowom”, które przecież niewiele znaczą.


Opublikował zaledwie dwa zbiory wierszy: Z całej siły (1975) i Znicze (1977). Pośmiertnie ukazał się wybór Znicze i inne wiersze (1985) z tekstami z lat 1954–1983. Babiński nazywał tę książkę „Bagno i hymn”, ale...

Przyjaciele byli blisko. Miał ich kilku (Marian Golka, Andrzej Mendyk, Witek Różański, Jerzy Rybarczyk, Norbertt Skupniewicz, Edward Stachura, Jerzy Szatkowski). Często niespodziewanie pukał lub dzwonił, żeby w długim monologu zrzucić z siebie lawinę, żeby kogoś – zamiast niego – nie porwała w dół, na zatratę. W tych chwilach bywał meczący...

Miał marzenia. Tęsknił za ciepłem, domem i kobietą życia. Podobno bywały u niego (z nim), jednak nie wytrzymywały. Wyidealizowana wrażliwość, spisywana w strofy przegrywała z „realem”. Do końca walczył o normalne mieszkanie i pocieszał się, mówiąc: „Teraz nie chcą dać mieszkania, ale potem będą musieli oddać mi całą ulicę!” Nie doczekał.

Stary Jastrun był jedynym poetą, poza Kazimierą Iłłakowiczówną, przed którym uginał kolano. Był u niego w stolicy (w listopadzie 1975), rozmawiał w drzwiach przed promocją tomiku Z całej siły. A potem? Potem telefonował do Mistrza w nocy i obiecywał, że „kiedyś zagra na jego kościach”. Pojechał na pogrzeb i... milczał, rozbity i bezradny. A przecież...  A jak Mistrz umierał, to na łożu modlił się do Mickiewicza: / Babiński, Babiński, Babiński... / Wszyscy myśleli, że wzywa Baczyńskiego... / Mnie wzywał. / Tak / Poszedł w obłoki. / Pójdę i ja, bo wy musicie beznadziejnie wierzyć w sens literatury. Musicie ryzykować szelestem, szmerem, życiem (z tomiku: A. Sikorski, Motyl na wieży Babel, Poznań 1990, s. 45).

I ryzykował. Poszedł na całość. Prowokował, walczył z cenzurą, czasem obrażał. Bronił się atakując – chciał zaistnieć! Na początku lat 80. chciał uczestniczyć w wielkim zrywie, chciał jakoś pomóc, jak wielka Trójca (Mickiewicz, Norwid, Słowacki), lecz przeganiano go; nikt nie chciał słuchać: o Planecie, o Nike, której strofa dodawał odwagi, o samotnym grobie w lesie, czy białej szkole z dzieciństwa. Nie wytrzymał. W stanie wojennym chodził w długim płaszczu i marynarce bez guzików (które odciął), w butach bez sznurowadeł, nie miał paska... Gdyby go zatrzymali, był gotowy. Wtedy mniej pisał, poprawiał teksty – niektórzy twierdzą, że „na gorsze”.

Postscriptum. Żeby napisać o Babińskim, trzeba by przeżyć tyle, co on, pracować jak on i wiedzieć, co wiedział i przeczuwał (nie pisząc o „iskrze” Bożej i przeklętej chorobie). Za niedługo minie ćwierć wieku od lądowania na junikowskim polu startowym do wieczności, gdzie spoczywa i... wraca do życia – jak obiecał w wierszu! (Andrzej Sikorski)

1 komentarz:

  1. Anonimowy11/5/10

    Piękne posty o twórcach "przeklętych" :) Dzięki

    OdpowiedzUsuń

    Serpent.pl