First Band From Outer Space - We're Only in It for the Spacerock (2005)



Tym postem chciałbym rozpocząć małą prezentację kilku mało znanych, ale moim zdaniem zasługujących na uwagę grup grających współczesną odmianę psychedelic, space rocka, garage i pochodnych. Pierwszym z prezentowanych albumów jest "We're In It Only For Spacerock" szwedzkiej grupy First Band From Outer Space. Nie wiem jakimi intencjami kierowali sie muzycy nawiązując do albumu Franka Zappy "We're In It Only For Money", ale zostawmy ten temat - posłuchajmy lepiej muzyki.

"Krótki kwiz – z taką nazwą, to jaką muzykę można grać? Tak jest, zgadli Państwo, dokładnie taką, a nawet jeszcze bardziej. To dla zwolenników space-rocka a’la wczesny Hawkwind. Ich idole już tak nie grają, zresztą inwencja już nie ta. W końcu ile razy można słuchać “Hall of The Mountain Grill”, “Levitation’, czy innych klasycznych płyt zespołu z lat 70-tych? Bardzo długo, nawet bez końca, ale przydałoby się coś nowego. I to nowe proponuje FBFOS. Sześć utworów, na początku czterominutowe “Begin to Float (Intro)”. Jeśli ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości, jakiej muzyki może spodziewać się po zespole z taką nazwą, to zostają one od razu rozwiane. Potem jest “Sanrajz” i rusza ostro do przodu cały zespół i tak jest do końca płyty (z przerwą na nastrojową balladę “Sanrajz II”). Szczególną uwagę wypada zwrócić na tytułowy, najdłuższy na płycie dwudziestominutowy “We’re Only in It for The Spacerock” – znaczy, że znają nie tylko Hawkwind, ale także Matki Wynalazku Franciszka Zappy. Ale oprócz znajomego tytułu, innych odniesień do jego twórczości próżno byłoby tam szukać.

Tytuły niektórych utworów pisane z błędami ortograficznymi. Widać, że członkowie zespołu nie podchodzą do swojej twórczości kosmicznie poważnie. Słucha się tego z dużą przyjemnością – płyta równa, fajna, bez mielizn i wypełniaczy. Głowa rytmicznie się kiwa, a stopa rytmicznie stuka w podłogę (...)

Poza tym wszystko jest stare – muzyka, brzmienie, aranżacje, instrumentarium, klimat – wszystko to żywcem wyjęte z początku lat siedemdziesiątych (...)" -- Wojciech Kapała (art.rock)

Starfighter Carl – drums and rhythm tools
Johan From Space – guitar and vocals
Space Ace Frippe – bass and creating the cosmic oscillator sounds
Moonbeam Josue – creative mind and variety of different flutes



If you believe that "First Band From Outer Space" really is what the name says it is, then we'll tell you this story. We landed here on earth in the year 2002 and our base is stationed in Gothenburg, Sweden. The reason we came here is because we want to play rock music. Since we were unable to create sounds in the cold void of outer space, earth seamed like a good place to go.

Our rock n' roll sensor controls locked on a part of earth called Scandinavia. The machine couldn't pinpoint any specific location for our rockin' to take place so we had to choose one ourselves. When we first landed and asked around, everyone suggested the town Gothenburg on the west-coast of Sweden. The word is that the town is famous for it's original sound of music and high regards for rock n' roll. Gothenburg became our natural choice.



Space rock is sort of like post-rock: for most people, a little bit of it goes a long way, and most of it ends up sounding pretty much the same. If you have a couple Hawkwind, Gong and Ozric Tentacles albums and maybe something a bit more exotic, say a Korai Öröm or a Hidria Spacefolk disc, and you're content with those, you might not need anything more to sate yourself whenever you have a space rock craving. For those of you who do need more, though, We're Only In It For the Spacerock (hey, I think this might be a space rock album) is worth checking out.

Hard-edged guitar-led space rock complete with swirly Ozrics-style synths is what you'll get with this album. That, and an abundance of catchy, if repetitive melodies, and some passable vocals in slightly accented English. Nothing particular spectacular, but solid and fun. Every song on the album offers some solid nourishment for those who hunger for this sort of thing, except perhaps the acoustic "Sannraijz II," which after the hard-rocking two tracks that precede it just seems like a pointless ballad. Surprisingly, the apparently largely improvised 20-minute epic of a title track holds together really well and just might be my favorite piece on the album. It takes its time to build up, not really reaching a plateau of intensity until over eight minutes in, but the payoff is pretty satisfying. Certainly better than most epic-length tracks that prog bands seem to just throw together offhand just because they think they can.

What else is there to say? If you like space rock, emphasis on the rock, these guys are for you. (progreviews.com)

link in comments

1 komentarz:

    Serpent.pl