Perez Prado & Shorty Rogers - Voodoo Suite (1954)



Perez Prado (1916-1989) - prawdziwe nazwisko to Dameso Perez Prado. Kubański muzyk, aranżer i kompozytor. Znany jest także jako Król Mambo.

Jego matka była nauczycielką, ojciec pracował w lokalnej gazecie. Studiował w klasie fortepianu, potem grał na organach i fortepianie w lokalnych klubach. Przez jakiś czas był pianistą i aranżerem Sonora Matancera, najbardziej znanego zespołu muzycznego na Kubie. Przez większość lat 40. XX wieku występował w orkiestrze kasyna w Hawanie, zdobywając sławę niezwykłego muzyka. Przez kolegów w branży nazywany „El Cara de Foca” („Twarz Foki”).

W 1948 roku przeprowadził się do Meksyku, założył własny zespół i nagrywał dla RCA Victor. Szybko jego specjalnością stało się mambo i zaadaptowany na jego potrzeby kubański taniec. Jego znakiem firmowym było mówione przez niego podczas koncertów - „Say it” oraz instrumenty dęte w połączeniu z mocnym brzmieniem saksofonu.

W 1950 roku aranżer Sonny Burke usłyszał „Que ricomambo” i nagrał je w USA jako „Mambo Jambo”. Piosenka okazał się prawdziwym przebojem, który zapoczątkował udane tournee po Stanach Zjednoczonych. Na jego występy w 1951 roku wyprzedano bilety w rekordowym tempie, a on sam zaczął znów nagrywać dla RCA Victor.

Perez Prado jest kompozytorem tak słynnego hitu, jak „Mambo No. 5” (nagrany w 1999 roku w Wielkiej Brytanii przez Lou Begę i znany z kreskówki Budowniczy Bob z 2001 roku) i „Mambo No. 8”. W 1955 roku osiągnął numer jeden z wersją cha-cha „Cherry Pink and Apple Bossom White” (francuskiego kompozytora Louiguya). Utrzymywał się na szczycie przez dziesięć kolejnych tygodni. W 1954 roku stworzył cover tego utworu na potrzeby filmu „Underwater!”. W 1958 roku jedna z jego kompozycji - „Patricia” - stała się ostatnim nagraniem numer 1 na listach przebojów - TOP 100 i Jockeys, obie otwierały drogę do zestawienia Billboard Hot 100.

Jego popularność w Stanach Zjednoczonych spowodowała pierwszą falę zainteresowania muzyką latino w latach 40., 50., i wczesnych 60., na zewnątrz kręgu państw hiszpańskojęzycznych. Poza tym pojawiał się z takim samym powodzeniem w filmach - amerykańskich, europejskich co w meksykańskich, a jego znakiem firmowym była hiszpańska bródka, podobnie jak noszone przez niego golfy i kamizelki.

W jego orkiestrze grali najwybitniejsi muzycy tamtych czasów – Benny More, trębacz Pete Mandoli, bębniarz bongo i conga Armando Parazo, perkusiści – Johny Pacheco i Mongo Santamaria oraz dyrygent Rene Bloch.

We wczesnych latach 70. Prado stale wracał do swego apartamentu w Mexico City, by jak najwięcej czasu oprzędzać ze swoją żoną i dwójką dzieci – synem Damaso Perezem Saliną (zwanym też Perez Prado Jr.) oraz córką Marią Engracią. Pomimo słabnącej popularności w USA jego kariera w Ameryce Łacińskiej rozwijała się lepiej, niż kiedykolwiek. Stale koncertował i nagrywał w Meksyku i Japonii. Uważany za giganta muzyki regularnie był zapraszany do meksykańskiej telewizji. W Japonii koncert w 1973 roku został zarejestrowany jako longplay we wczesnym czterokanałowym formacie (kwadrofonia).

Jego ostatni występ w Ameryce odbył się w Hollywood we wrześniu 1987 roku. Było to również jego ostatnie nagranie. Zmarł w Mexico City w 1989 roku, w wieku 72 lat. Mambo, w wersji odświeżonej przez niego pod nazwą salsa – pozostaje wciąż tańcem najbardziej kojarzonym z popularną muzyką latynoamerykańską, a Perez Prado Jr. dyryguje do dnia dzisiejszego orkiestrą imienia swojego ojca w Mexico City. (rmf.fm)



It is generally agreed that necessity is the mother of invention, but at least on the basis of the music contained in this album it seems very probable that the word "necessity" should be deleted, and "inspiration" substituted in its place. For the Voodoo Suite, herein recorded, is easily one of the outstanding contemporary examples of spontaneous genius, the end-product of a few hours of idea-development-fruition which might be said to have almost miraculously resulted in the exciting music so immediately evident in this recording. It is a well-known fact that creative work undertaken on the spur of the moment often emerges not only with greater freshness, but with distinctly more flavor and import than something which may have been worked on over a period of weeks or months.

In April, 1954, while on one of his periodic recording trips to Hollywood, Herman Diaz, Jr., of RCA Victor's Artists and Repertoire staff, found himself rather routinely surveying prospective material with Perez Prado. During the conversation — at which, by one of those odd quirks of fate, RCA Victor's jazz director, Jack Lewis, was also present — and without attaching too much importance to it at the moment, Messrs. Diaz and Lewis suggested that, at least at some time in the future, Prado prepare an orchestral work that would depict the marriage of primitive rhythms to American jazz—a sort of tone poem in which the African, the mambo and the basic aspects of jazz would be united in such a way as to show their true relationship. As soon as the idea was formulated, Prado expressed a wild and uncontained enthusiasm — so, amidst really frantic preparations, while Diaz and Lewis corralled the necessary musicians, Prado retired to write and arrange the music. Shorty Rogers was called in as a consultant, and twenty-four hours later, on April 8, everyone was back in the studio — Prado had his manuscript, Diaz and Lewis had twenty-two musicians, and the recording commenced as though it had been planned for months.

The Voodoo Suite is the result of that now-historic session. Prado's score, which called for four saxes, six trumpets, three trombones, French horn, bass and seven drummers, required a greater personnel than that included in his own band, with the result that several of the West Coast's leading jazz musicians were hastily recruited, including practically every available drummer in the area.

The Suite opens with soft, mysterious beatings on the tom-tom, depicting an African dawn—the throbbing becomes increasingly more frantic until it is joined by a series of softly chanting voices. The drums become more fiercely predominant, introducing a heated vocal exchange. The music recedes and starts to build slowly again, with brass and percussion still predominant, spelling out the early African setting. A fast jazz figure enters, featuring a walking bass, after which the entire band pours in, preluding an extended sax solo. The part ends with a jazz figure punched out by screeching trumpet notes.

The following section is introduced by a frantic rhythm in which seemingly all the percussion participates; another sax solo is introduced, floating high above the background; the band drives into a mambo beat and the sax returns, binding the basic rhythms of jazz and mambo into an obvious totality.

The last movement also commences with percussion, leading to a wild jazz interchange between reeds and brass. An almost jungle-like atmosphere is introduced by a growl trumpet, setting forth the absolute dependence of jazz on its African patterns. Changes of rhythm occur at frequent intervals, finally leading to the mysterious African chanting and to the opening phrases of the first section. The Suite ends on a short flash of the drum, again underlying the reliance of the whole on its percussionistic, rhythmic base.

The Six All-Time Greats which are featured on Side Two of this album constitute Prado's tribute to some of the outstanding bandleaders of our time. In four of these, played in mambo/La Culeta style by Prado—Jumping at the Woodside (Count Basie), / Can't Get Started (Bunny Berigan), St. James Infirmary (Cab Calloway) and Music Makers (Harry James)—Prado has added strings to his band, producing a new, more colorful, and immensely heightened tonal effect. In the remaining two—Stomping at the Savoy (Benny Goodman) and In the Mood (Glenn Miller)—we hear the band in its usual mambo style, but usual only in that it is what we have come to expect of the highly contagious music of this modern master. (Bill Zeitung, Radio Corporation of America)

link in comments

2 komentarze:

    Serpent.pl