[PL]
Gdy na trasie, potrafią żyć wyłącznie na zielsku i szuwaksie wylewajac od czasu do czasu jebiace bourbonem potoki rzygowin w stronę publiczności. Są fanami winyla, rozwodnikami i bekartami z piekła rodem, którzy od 15 lat męczą swoich fanów surowym, sludge'owo-stonerowym brzmieniem z nieustającym sukcesem. Jeśli nie znacie Weedeatera z Polnocnej Karoliny, czas nadrobić czas niewinności i wziac sie za porcje szatanowskich dźwięków dla prawdziwych zrylcow.
Jako przepustke do świata panów z Weedeatera polecam intensywnie ostatni album, który wyszedł rok temu, ale tłoczenie winylowe, jak zwykle pokazało się na rynku z pewnym opóźnieniem. Jako, ze inne formaty dźwięku są juz u mnie jedynie gośćmi, dopiero gdy polozylem swoje obslinione lapy na pięknym wydaniu winylowym, mogę wydać ostateczna opinie o tym albumie - GENIALNY!
Od samego początku album atakuje nas esencją surowosci, wykrzesana przez samego Steve'a Albiniego w swoim legendarnym, analogowym studiu (który sam jest widocznie fanem zespołu), w Chicago. Mimo tego, ze sciezki instrumentalne do tego albumu nagrano na setkę w ciągu czterech dni, nie ujmuje mu to ani pól punktu. Piekielny bród i miód leją się w nasze uszy z taka mocą, ze macie ochotę zrobić sobie trepanacje czaszki, żeby słyszeć jeszcze lepiej. Dawno nie mialem do czynienia z tak pięknie nagranym i wyprodukowanym albumem gitarowym. To po prostu szarpie zmysły przy sluchaniu.
Większość kompozycji to chore, miażdżące walce z mocno przesterowana gitara i basem Dixiego, ktorego demoniczny wokal zostal dograny sukcesywnie. Zbudowane na niemal silowo obslugiwanej perkusji, wygrywajacej nam swoje synkopowane dum-dum i down beatowych riffach basowych... piekło. Są tu jednak i dwie schizofreniczne balladki w jakiś sposób odrywajace nas od tego demonicznego jazgotu (jedna grana na pianinie, a druga na banjo), ale glownie zaostrzajace apetyt.
To zajebiscie przemyślana plyta, ktora można sobie z powodzeniem puścić trzy albo cztery razy pod rząd i wciąż nie mieć dosyc. Piękno minimalizmu, bród egzystencji i smród ciężkiej marihuany w wydaniu Weedeatera układają się w unikatowy wyraz muzycznej ekspresji. Doskonała terapia dla psychicznie zmaltretowanych narkomanow!
[EN]
When on tour, they survive only on weed and wizz, from time to time throwing up some bourbon stinking shit on the audience. They are vinyl junkies, divorcees and hell bound bastards, who have been torturing their fans with raw, sludge-stoner sound for the last 15 years and they’ve been doing it very successfully. If you however don’t buzz on Weedeater from North Carolina, it’s time to make up that virginity and get a grip on a portion of some satanickal sounds made for some heavy stoners exclusively.
I highly recommend everybody, who’s into stoner thing, to sniff it out in the Internet and to get a vinyl black pressing (ltd. to 1000 copies) or golden pressing (ltd. to 500 copies), cause it’s a brilliant present for real collectors, especially those dirty slackers always stoned as fuck who love to contemplate analog sound on a phatt, high quality press. It’s not so cheap and easy to find it in Europe, I had a problem with that even in UK (US only release), but it’s so fuckin’ good feeling to put in on a plate that I call it worthy!
From the very beginning this album hits us with a raw essence striked by Steve Albini himself in his legendary analog recording studio (apparently he’s an ardent fan too) in Chicago. Despite relatively short recording session done live (only four days), it doesn’t take away a smallest thing. Hellish dirt’n’honey is poured into our ears with such a mighty power, that you’re willing to get a skull trepanantion done to listen to it even better. I haven’t heard such beautifully recorded and produced guitar album for a very long time (excluding reissues and rarities bought :D). It just wrenches your senses.
It’s a fuckin’ great album, which you can successfully play three or four times in a row and still not have enough. Charm of minimalism, dirt of existence and stench of heavy bud smokin’ is an unique way of Weedeater to express their feelings on this record. Perfect therapy for wasted punks!
link
OdpowiedzUsuńZajebioza .... Wielkie dzięki.
OdpowiedzUsuń