Charlotte Gainsbourg jest piękną, acz nie klasycznej urody kobietą. Taka też jest jej nowa muzyka. Najnowszy album "IRM" zdobi zachwycające zdjęcie Francuzki, zawartość nie urzeka jednak od razu.
Tym razem artystka zaprosiła do współpracy Becka. Wpływ Amerykanina jest ewidentny. Swe piętno odcisnął jednak głównie na produkcji. Jak wiemy, Beck. jest prawdziwym brzmieniowym kameleonem, na dodatek potrafi tworzyć kapitalne mikstury z tego, co organiczne i syntetyczne. Z nieznośną łatwością zderza dźwięki, które do siebie nie pasują, nakłada, mnoży a jednocześnie nie przytłacza. Tym też zajął się pracując z Charlotte. Niektóre z utworów to niesamowite kolaże, gdzie na pierwszy plan wysuwa się właśnie produkcja ("Master's Hand", "Greenwich Mean Time", "Voyage"). Nie brak jednak na albumie pełnych uroku, zwiewnych i delikatnych piosnek. Może nie są one już tak "przebojowe", jak te które Gainsbourg nagrała z muzykami Air na poprzedni krążek "5:55" (promujący singel "Heaven Can Wait" jest najbardziej przystępny), ale wciąż mają swój czar ("Le chat du café des artistes", "In the End", "Vanities" z pięknymi smykami a la Björk, bogate "La Collectionneuse"). Uwagę zwraca nadający się do filmu Tarantino/Rodrigueza, pustynny numer "Trick Pony" czy westernowy "Dandelion".
Niepokojący zapętlony rytm w nagraniu tytułowym (podgląd pod okładką) przywodzi na myśl ostatnie dokonania Portishead albo... jakąś medyczną maszynerię. To drugie skojarzenie na pewno bardziej trafne, zważywszy, że skrót IRM to z języka francuskiego obrazowanie rezonansu magnetycznego. Gwiazda, która miała w ubiegłym roku uraz czaszki, niewątpliwie nasłuchała się szpitalnych dźwięków i tam też znalazła inspirację. To samo podpowiada, że nie mamy do czynienia z dziełem łatwym miłym i przyjemnym. "IRM" trzeba dać czas, trzeba wysłuchać wielokrotnie i nauczyć się smakować te dźwięki. (nuta.pl)
Charlotte Gainsbourg to artystka, która intryguje i zachwyca. Aktorka i piosenkarka, prywatnie córka słynnej artystycznej pary: Jane Birkin i Serge’a Gainsbourga, właśnie nagrała trzeci w swojej muzycznej karierze album “IRM”.
Bardzo cenię Charlotte za wszelkie wybory artystyczne, nierzadko odważne, by nie powiedzieć – kontrowersyjne. Jej najbardziej znane filmowe wcielenia to żona chorego mężczyzny czekającego na przeszczep serca w “21 gramów”, Stephanie z onirycznej opowieści “Jak we śnie”, czy ostatnio – kobieta popadająca w głęboką depresję i leczona przez męża – psychiatrę w głośnym “Antychryście” von Triera. Gra role trudne, niejednoznaczne, nierzadko bardzo intymne, wręcz ekshibicjonistyczne. Ale nie o Charlotte – aktorce, a o Charlotte – piosenkarce dziś będzie.
Jej muzyczna kariera zaczęła się za sprawą ojca, kiedy to w 1984 nagrali razem utwór “Lemon Incest”, a tym samym wywołali skandal obyczajowy. 13-letnia wówczas Charlotte, ubrana jedynie w koszulę i majtki, leży na wielkim materacu razem z ojcem w pozie przypominającej bardziej uścisk dwójki kochanków. Dwa lata później było nagranie “Charlotte for ever” – równie dwuznaczne w obrazie, jak i treści piosenki.
Ciężko stwierdzić, jak ta muzyczna współpraca z ojcem w młodości wpłynęła na dojrzałą, samodzielną twórczość Charlotte Gainsbourg. A jednak sama artystka często przyznaje w wywiadach, że ojciec był w jej życiu postacią bardzo ważną i inspirującą. Charlotte, pozostająca chyba mimo wszystko bardziej aktorką, niż piosenkarką, ma na swoim koncie jedynie trzy albumy. Pierwszy nagrała w 1986 roku, po czym nastąpiła dwudziestoletnia przerwa i skupienie się na aktorstwie. W 2006 roku powstał krążek “5:55” – nagrany we współpracy z grupą Air. Owa współpraca jest tu bardzo dobrze słyszalna, płyta wydaje się być bardziej kolejnym krążkiem w stylu Air, niż w stylu francuskiej artystki. Powstała wprawdzie całość melodyjna, stonowana i spójna, ale bez wyraźnego akcentu samej Charlotte.
Najnowszy album “IRM” to także efekt współpracy – tym razem z z dobrze znanym amerykańską artystą o pseudonimie Beck. Znów ciężko pozbyć się wrażenia, że jest tutaj znaczący. A jednak wkład Becka nie wydaje się być dominujący w tym projekcie. Całość brzmi świetnie i spójnie, a wokal Charlotte nie gubi się pośród multiinstrumentalnych aranżacji.
Tym razem artystka zaprosiła do współpracy Becka. Wpływ Amerykanina jest ewidentny. Swe piętno odcisnął jednak głównie na produkcji. Jak wiemy, Beck. jest prawdziwym brzmieniowym kameleonem, na dodatek potrafi tworzyć kapitalne mikstury z tego, co organiczne i syntetyczne. Z nieznośną łatwością zderza dźwięki, które do siebie nie pasują, nakłada, mnoży a jednocześnie nie przytłacza. Tym też zajął się pracując z Charlotte. Niektóre z utworów to niesamowite kolaże, gdzie na pierwszy plan wysuwa się właśnie produkcja ("Master's Hand", "Greenwich Mean Time", "Voyage"). Nie brak jednak na albumie pełnych uroku, zwiewnych i delikatnych piosnek. Może nie są one już tak "przebojowe", jak te które Gainsbourg nagrała z muzykami Air na poprzedni krążek "5:55" (promujący singel "Heaven Can Wait" jest najbardziej przystępny), ale wciąż mają swój czar ("Le chat du café des artistes", "In the End", "Vanities" z pięknymi smykami a la Björk, bogate "La Collectionneuse"). Uwagę zwraca nadający się do filmu Tarantino/Rodrigueza, pustynny numer "Trick Pony" czy westernowy "Dandelion".
Niepokojący zapętlony rytm w nagraniu tytułowym (podgląd pod okładką) przywodzi na myśl ostatnie dokonania Portishead albo... jakąś medyczną maszynerię. To drugie skojarzenie na pewno bardziej trafne, zważywszy, że skrót IRM to z języka francuskiego obrazowanie rezonansu magnetycznego. Gwiazda, która miała w ubiegłym roku uraz czaszki, niewątpliwie nasłuchała się szpitalnych dźwięków i tam też znalazła inspirację. To samo podpowiada, że nie mamy do czynienia z dziełem łatwym miłym i przyjemnym. "IRM" trzeba dać czas, trzeba wysłuchać wielokrotnie i nauczyć się smakować te dźwięki. (nuta.pl)
Charlotte Gainsbourg to artystka, która intryguje i zachwyca. Aktorka i piosenkarka, prywatnie córka słynnej artystycznej pary: Jane Birkin i Serge’a Gainsbourga, właśnie nagrała trzeci w swojej muzycznej karierze album “IRM”.
Bardzo cenię Charlotte za wszelkie wybory artystyczne, nierzadko odważne, by nie powiedzieć – kontrowersyjne. Jej najbardziej znane filmowe wcielenia to żona chorego mężczyzny czekającego na przeszczep serca w “21 gramów”, Stephanie z onirycznej opowieści “Jak we śnie”, czy ostatnio – kobieta popadająca w głęboką depresję i leczona przez męża – psychiatrę w głośnym “Antychryście” von Triera. Gra role trudne, niejednoznaczne, nierzadko bardzo intymne, wręcz ekshibicjonistyczne. Ale nie o Charlotte – aktorce, a o Charlotte – piosenkarce dziś będzie.
Jej muzyczna kariera zaczęła się za sprawą ojca, kiedy to w 1984 nagrali razem utwór “Lemon Incest”, a tym samym wywołali skandal obyczajowy. 13-letnia wówczas Charlotte, ubrana jedynie w koszulę i majtki, leży na wielkim materacu razem z ojcem w pozie przypominającej bardziej uścisk dwójki kochanków. Dwa lata później było nagranie “Charlotte for ever” – równie dwuznaczne w obrazie, jak i treści piosenki.
Ciężko stwierdzić, jak ta muzyczna współpraca z ojcem w młodości wpłynęła na dojrzałą, samodzielną twórczość Charlotte Gainsbourg. A jednak sama artystka często przyznaje w wywiadach, że ojciec był w jej życiu postacią bardzo ważną i inspirującą. Charlotte, pozostająca chyba mimo wszystko bardziej aktorką, niż piosenkarką, ma na swoim koncie jedynie trzy albumy. Pierwszy nagrała w 1986 roku, po czym nastąpiła dwudziestoletnia przerwa i skupienie się na aktorstwie. W 2006 roku powstał krążek “5:55” – nagrany we współpracy z grupą Air. Owa współpraca jest tu bardzo dobrze słyszalna, płyta wydaje się być bardziej kolejnym krążkiem w stylu Air, niż w stylu francuskiej artystki. Powstała wprawdzie całość melodyjna, stonowana i spójna, ale bez wyraźnego akcentu samej Charlotte.
Najnowszy album “IRM” to także efekt współpracy – tym razem z z dobrze znanym amerykańską artystą o pseudonimie Beck. Znów ciężko pozbyć się wrażenia, że jest tutaj znaczący. A jednak wkład Becka nie wydaje się być dominujący w tym projekcie. Całość brzmi świetnie i spójnie, a wokal Charlotte nie gubi się pośród multiinstrumentalnych aranżacji.
Album rozpoczyna utwór “Master’s Hands” – energiczna, rytmiczna kompozycja z hipnotyzującym wokalem Charlotte. Świetne wprowadzenie, a potem jest tylko lepiej. Tytułowy “IRM” to dynamiczny kawałek pełen przeróżnych brzmień. W tle coś stuka, dudni, pulsuje. Wykorzystanie tak szerokiej gamy dźwięków, charakterystycznej dla wszystkich kompozycji Becka, rewelacyjnie brzmi na całej płycie. Kolejny kawałek “Le Chat Du Café Des Artistes” zaśpiewany przez Charlotte po francusku, a będący coverem Jeana-Pierre’a Ferlanda, przywodzi na myśl jej wczesne dokonania u boku Serge’a Gainsbourga. Wokalistka w sposobie śpiewania zachowała coś delikatnego i dziewczęcego, co pięknie brzmi przy akompaniamencie wielu różnych instrumentów. Przyznaję – album “IRM” po prostu mnie oczarował. To jedna z tych płyt, która przy każdym przesłuchaniu odsłania coś nowego i ciekawego. Są tu kompozycje dynamiczne, wręcz rockowe (“Heaven Can Wait”!), a także spokojne ballady, w których na pierwszy plan wysuwa się głos Charlotte (“In the End”, “Vanities”). Pięknie brzmią smyczki w połączeniu z delikatnym wokalem w utworze “Voyage”. A wszystko świetnie zaaranżowane przez Becka. Słychać tu zabawę dźwiękami, oscylującą wokół różnych stylistyk, od bluesa i folka począwszy, a na elektronice skończywszy. (Eliza Gaus)
Typically, when actors make the transition to music, the results can range from mixed to regrettable. But for Charlotte Gainsbourg, the daughter of French pop artist Serge Gainsbourg and English actress Jane Birkin, there's an obvious musical pedigree. And while that almost certainly brings with it unreasonably high expectations, Gainsbourg has successfully plotted her own path as both an actress — working with directors Todd Haynes, Michel Gondry and Lars von Trier — and a singer-songwriter. For one thing, Gainsbourg knows how to attract top-shelf collaborators who bring out her best side.
On her 2006 album 5:55, Gainsbourg surrounded herself with a remarkable lineup: music by Air, lyrics by Pulp's Jarvis Cocker and The Divine Comedy's Neil Hannon, and production by Nigel Godrich. Gainsbourg's new follow-up, IRM, continues in that spirit, this time turning to Beck, who produced and co-wrote the album. You can hear IRM in its entirety here, a week before its release on Jan. 26.
Sensing that they shared a common aesthetic, Gainsbourg enlisted Beck for nearly every aspect of the creative process: Beck wrote all the music, co-wrote the lyrics and produced and mixed the recording. He also brought in many players from his regular cast — Joey Waronker and James Gadson on drums, Brian LeBarton on keyboards — as well as his own father, David Campbell, who composed string arrangements.
For Gainsbourg, IRM is dramatic and personal. It's inspired, in part, by her health scare in 2007, in which she suffered a brain hemorrhage following a water-skiing accident; she required frequent hospital trips for MRI scans — or "IRM" in French. She later incorporated the buzzing electronic noise and rhythm of the scanner into the album's title track. In it, Gainsbourg's words
"Hold still and press the button / Looking through a glass onion / Following the X-ray eye / From the cortex to medulla" — marry clinical jargon with feelings of helplessness and claustrophobia.
As for Beck, his musical fingerprints can be heard all over the album's diverse instrumentation. From the understated blues of "Dandelion" and the fuzzed-out guitar of "Trick Pony" to the punch-drunk parlor piano in "Heaven Can Wait," Beck has helped compose a sonic and spiritual companion to his 2003 album Sea Change.
Naturally, Serge Gainsbourg's cinematic French pop is also a reference point: "Le Chat Du Café Des Artistes" re-creates the orchestral flourishes, abrupt bursts of guitar and funky bass grooves of his 1971 masterpiece Histoire de Melody Nelson. This is familiar territory for Beck, who aped many of the same elements on the Sea Change song "Paper Tiger." At times, even Charlotte Gainsbourg's alluring whisper is so muted, it hearkens back her father's spoken-word vocals. And then there's "La Collectionneuse," with its sleek, slow-building electronic minimalism.
While there might not be many rocking show-stoppers that forcefully grab attention, the joy in IRM comes in the lyrical subtlety and layered details that unspool upon each listen. For fans, Gainsbourg and Beck's partnership is a dream match-up of strong musical personalities. (Michael Katzif)
On her 2006 album 5:55, Gainsbourg surrounded herself with a remarkable lineup: music by Air, lyrics by Pulp's Jarvis Cocker and The Divine Comedy's Neil Hannon, and production by Nigel Godrich. Gainsbourg's new follow-up, IRM, continues in that spirit, this time turning to Beck, who produced and co-wrote the album. You can hear IRM in its entirety here, a week before its release on Jan. 26.
Sensing that they shared a common aesthetic, Gainsbourg enlisted Beck for nearly every aspect of the creative process: Beck wrote all the music, co-wrote the lyrics and produced and mixed the recording. He also brought in many players from his regular cast — Joey Waronker and James Gadson on drums, Brian LeBarton on keyboards — as well as his own father, David Campbell, who composed string arrangements.
For Gainsbourg, IRM is dramatic and personal. It's inspired, in part, by her health scare in 2007, in which she suffered a brain hemorrhage following a water-skiing accident; she required frequent hospital trips for MRI scans — or "IRM" in French. She later incorporated the buzzing electronic noise and rhythm of the scanner into the album's title track. In it, Gainsbourg's words
"Hold still and press the button / Looking through a glass onion / Following the X-ray eye / From the cortex to medulla" — marry clinical jargon with feelings of helplessness and claustrophobia.
As for Beck, his musical fingerprints can be heard all over the album's diverse instrumentation. From the understated blues of "Dandelion" and the fuzzed-out guitar of "Trick Pony" to the punch-drunk parlor piano in "Heaven Can Wait," Beck has helped compose a sonic and spiritual companion to his 2003 album Sea Change.
Naturally, Serge Gainsbourg's cinematic French pop is also a reference point: "Le Chat Du Café Des Artistes" re-creates the orchestral flourishes, abrupt bursts of guitar and funky bass grooves of his 1971 masterpiece Histoire de Melody Nelson. This is familiar territory for Beck, who aped many of the same elements on the Sea Change song "Paper Tiger." At times, even Charlotte Gainsbourg's alluring whisper is so muted, it hearkens back her father's spoken-word vocals. And then there's "La Collectionneuse," with its sleek, slow-building electronic minimalism.
While there might not be many rocking show-stoppers that forcefully grab attention, the joy in IRM comes in the lyrical subtlety and layered details that unspool upon each listen. For fans, Gainsbourg and Beck's partnership is a dream match-up of strong musical personalities. (Michael Katzif)
link in comments
link
OdpowiedzUsuń