"Umarł w styczniu 1983 roku. Trudno jednak dokładnie określić dzień śmierci. Podaje się, iż stało się to 14 stycznia, ale równie dobrze mogła nastapić trzy lub dwa dni wcześniej. Niektórzy mówią nawet o grudniu. Umierał samotnie, w samym centrum Warszawy, wśród butelek po wodzie brzozowej, odoru denaturatu, na posłanym szmatami tapczaniku. Poeta Kazimierz Ratoń." (B. Bocheński "Kloszard z Emilii Plater", Nowa Trybuna Opolska 1994 nr 12 s 11)
Zacząłem kochać tylko siebie
I tylko siebie nienawidzieć.
Żyłem już tylko sobą -
I tak zacząłem umierać.
Wydanie wierszy zebranych Kazimierza Ratonia przez Oficynę 21 jest pochwały godnym przedsięwzięciem, które na pewno w pewnym stopniu zapobiegnie zapomnieniu o tym świetnym poecie. Ukazywało się kiedyś pismo pt. "Poezja", którego jeden z numerów został poświęcony Ratoniowi. Byłem wtedy poetyckim podlotkiem zafascynowanym poezją "mocną" i wyrazistą w swoim przekazie. Odkrycie Ratonia było dla mnie czymś niezwykłym. Wszystkich zainteresowanych odsyłam na świetną stronę internetową poświęconą Kazimierzowi Ratoniowi, a tymczasem postaram się jedynie przybliżyć sylwetkę poety. Zdjęcia pochodzą z serwisu miasta Sosnowca.
Kazmierz Ratoń (1942-1983) urodził sie w Sosnowcu. Jego poezja jest dość hermetyczna i nieprzenikalna, nie do zrozumienia dla ludzi młodych i zdrowych, dla których ból i cierpienie są rzeczami abstrakcyjnymi znanymi jedynie z literatury czy filmów. Ratoń chorował na gruźlicę mózgu, najcięższą postać gruźlicy pozapłucnej, która nieleczona lub niedostatecznie wcześnie wykryta powoduje nieodwracalne uszkodzenia neurologiczne, psychiczne i charakterologiczne. Załatwiano mu szpitale, sanatoria, lecz ten nie potrafił poddać się reżimom szpitalnej terapii, zwłaszcza, że chciano go wyleczyć później także z alkoholizmu.
Jego wiersze są może obsesyjne, ale wolne od stylizacji, pisane ze środka cierpienia, swoista "agonia oddychającego jeszcze mięsa". Ratoń umierał żywcem, bez znieczulenia, przez wiele lat. Snuł się po Warszawie coraz bardziej umarły, widmowy, odrażający fizycznie. Oglądał świat przez pryzmat śmierci. Sam był personifikacją umierania, stał się człowiekiem widmem, żywym trupem odczuwającym rzeczywistość jak cmentarzysko. Choroba wyniszczała jego organizm, tak jak leki psychotropowe popijane denaturatem lub wodą brzozową, bowiem na piwo czy wódkę nie było go stać. Był nędzarzem, jednak nie dało mu się w żaden sposób pomóc, należał do tego typu ludzi, wobec których bezsilna jest jakakolwiek filantropia czy pomoc społeczna. Nieszczęśliwy człowiek pokrzywdzony przez los i życie.
Jego wiersze są może obsesyjne, ale wolne od stylizacji, pisane ze środka cierpienia, swoista "agonia oddychającego jeszcze mięsa". Ratoń umierał żywcem, bez znieczulenia, przez wiele lat. Snuł się po Warszawie coraz bardziej umarły, widmowy, odrażający fizycznie. Oglądał świat przez pryzmat śmierci. Sam był personifikacją umierania, stał się człowiekiem widmem, żywym trupem odczuwającym rzeczywistość jak cmentarzysko. Choroba wyniszczała jego organizm, tak jak leki psychotropowe popijane denaturatem lub wodą brzozową, bowiem na piwo czy wódkę nie było go stać. Był nędzarzem, jednak nie dało mu się w żaden sposób pomóc, należał do tego typu ludzi, wobec których bezsilna jest jakakolwiek filantropia czy pomoc społeczna. Nieszczęśliwy człowiek pokrzywdzony przez los i życie.
"Istnieją takie osobowości, takie konstrukcje psychiczne, takie wrażliwości, które wręcz są skazane na zatratę. Jest w nich jakaś organiczna niezdolność do kompromisu ze światem, wciąż odżywa w nich ten ciemny płomień, który spopiela jasne obrazy, dobroczynne mity, afirmatywne wybory, nieustannie krwawi w nich rana, której uleczyć nie sposób, i nosiciele tej rany najczęściej o tym wiedzą. Ci "poeci przeklęci", "buntownicy bez powodu", "egzystencjalni kaskaderzy" muszą być "na nie", bo bycie "na tak" traktują właśnie jako zdradę siebie, jako wdepnięcie w życie niewarte przeżycia. Ale ponieważ w negacji trudno się zadomowić - jest ona w końcu nicowaniem, a nie konstytuowaniem miejsca - dlatego starają się ją jakoś uprawomocnić; a to w micie bezkompromisowego jasnowidzenia, a to w kasandrycznym wizjonerstwie, a to w byciu ofiarą, która z własnej zatraty czyni dający do myślenia casus. Krótko mówiąc autodestrukcja jest postrzegana jako cena, którą trzeba zapłacić za wejrzenia w mechanizm świata, za oglądanie od kulis spektaklu , który od strony widowni wygląda zupełnie inaczej.
O ile bowiem, przynajmniej w potocznym mniemaniu, afirmacja usprawiedliwień nie potrzebuje, wszak z definicji jest po stronie życia i jego żywotności, o tyle negacja wymaga uzasadnień, bowiem, przynajmniej na oko, osłabia witalność życia, choćby poprzez swe nieustanne "ale", które wobec niego formułuje. Pewnie dlatego "negatywiści" wkładają tyle wysiłku w przekonanie swych bliźnich, że jednak są życiu do czegoś potrzebni; choćby po to, by nie skostniało ono do reszty w trywialnych formułkach i martwych rytuałach. Ale i wśród negatywistów - myślę tu o poetach-negatywistach - są tacy, którzy zdają się przebierać miarę; negują istnienie na wszystkich możliwych polach, nie tylko piszą o rozpadzie, gniciu, fetorze, ale sami są chodzącym rozkładem, gniciem i fetorem. W polskiej poezji powojennej kilka takich postaci można wskazać, jedną z nich jest Kazimierz Ratoń.
Ratoń był umysłowością niespokojną, radykalną, przeżywającą kwestie i pytania filozoficzne jako sprawę głęboko osobistą. Nic więc dziwnego, że obrał sobie za patronów radykałów literackich i filozoficznych (...) (Zbigniew Jerzyna)"
O ile bowiem, przynajmniej w potocznym mniemaniu, afirmacja usprawiedliwień nie potrzebuje, wszak z definicji jest po stronie życia i jego żywotności, o tyle negacja wymaga uzasadnień, bowiem, przynajmniej na oko, osłabia witalność życia, choćby poprzez swe nieustanne "ale", które wobec niego formułuje. Pewnie dlatego "negatywiści" wkładają tyle wysiłku w przekonanie swych bliźnich, że jednak są życiu do czegoś potrzebni; choćby po to, by nie skostniało ono do reszty w trywialnych formułkach i martwych rytuałach. Ale i wśród negatywistów - myślę tu o poetach-negatywistach - są tacy, którzy zdają się przebierać miarę; negują istnienie na wszystkich możliwych polach, nie tylko piszą o rozpadzie, gniciu, fetorze, ale sami są chodzącym rozkładem, gniciem i fetorem. W polskiej poezji powojennej kilka takich postaci można wskazać, jedną z nich jest Kazimierz Ratoń.
Ratoń był umysłowością niespokojną, radykalną, przeżywającą kwestie i pytania filozoficzne jako sprawę głęboko osobistą. Nic więc dziwnego, że obrał sobie za patronów radykałów literackich i filozoficznych (...) (Zbigniew Jerzyna)"
***
Oto jest człowiek szczęśliwy
O tępym wykrzywionym pysku
Chciwie wpatrzonym w niebo
Oto jest człowiek szczęśliwy
O oczach obżartej krowy
Poganianej metalowym batem
Oto jest człowiek szczęśliwy
Rechocący nad swoim jarmarkiem
Sepleniący o jego czystości
O jego znaczeniu i moralności
O jego wolności i przyszłości
Bo nie zna pokory i nicości
Bo nie wie nic o swej nędzy i winie
Trzyma pysk w wiadrze pomyj
I to nazywa szczęściem
***
Lecz oto żyjesz jeszcze nie żyjąc
Błazeński grymas wstrząsa twoim ciałem
Jest jedynym objawem istnienia
Lecz oto żyjesz jeszcze udając życie
Bełkotliwe strugi modlitw i przekleństw
Pozostawiasz za umęczonym ciałem
Lecz oto żyjesz jeszcze w ostatnich godzinach
Z twego ciała wypływa niemy jęk
Jęk zabijanego zwierzęcia
Dlaczego nie przestaniesz żyć
***
Przeklinaj życie swoje które nie jest życiem
Tylko niedorzecznym skowytem ślepego psa
Prowadzonego bez litości na krótkim łańcuchu
Przeklinaj życie swoje które nie będzie życiem
Tylko konwulsyjną agonią topielca
Uduszonego w gnijącej ziemi
Przekleństwo wyzwoli cię z cierpienia
***
Z miłości chorujecie z litości umieracie
Nie dostrzegacie w rzeczach milczącej rozpaczy
Która umysł pogrąża w niepewności i błędzie
Prawdy bywa źródłem chociaż jej nie znacie.
***
Zamknijcie usta
nie słychać bowiem waszego głosu
wasz język jest niezrozumiały
wasze poruszające się usta przypominają żuchwy krowy
Jak [wy] śmiecie nazywać to potem filozofią
Wolę psie skowyty
one coś przynajmniej wyrażają
Wolę ryk zarzynanej świni
mówi on o bólu i śmierci
Wasze usta są nieme
Niech zapanuje rozum natury
Przenikanie ciała
(fragmenty)
Boga znienawidź a zaznasz świętości
Która ci spokój przyniesie i chwałę
We wszystkich walkach jakie toczyć będziesz
Nim śmierć spragniona przejmie życia trwogę
Boga znienawidź a Bogiem się staniesz
U boku miłość i świętość usiądą
Trójcą się staniesz w swoim bladym ciele
I świat pojednasz nim zejdziesz do grobu
Jeśli żyć chcecie nie szukajcie wiary
Groza zwątpienia niech wam umysł ściska
Gdziekolwiek wieczne palą się ogniska
Nie dla was płoną nie do was zdążają
Jeśli żyć chcecie nie szukajcie celu
Chodźcie wśród ludzi w szaleństwie pogodni
Gdziekolwiek szczęście myślcie o złudzeniach
Które są gorzkie głębiej niż konanie
Mój Bóg nie umarł i wciąż żyje we mnie
Widzę go we śnie i w trwodze porannej
Unosi chory nad milczącą ziemią
I szuka światła w moim małym sercu
Mój Bóg nie umarł jeszcze i wciąż mrok rozjaśnia
Rozpędza chmury i głodne zwierzęta
Przynosi leki w chorujące ciało
Zapala ognie gdy padam zlękniony
Wy którzy nigdy słuchać mnie nie chcecie
Opuście czoła gdy umierać zacznę
We wrotach grobu wszystko wam przebaczę
Nawet te rany które nie chcą zasnąć
Wy którzy nigdzie widzieć mnie nie chcecie
Otwórzcie oczy gdy zachodzić zacznę
Bo pozostawiam źródła takie czyste
Że tylko w śmierci pojmiecie ich jasność
kocham i nienawidzę tylko siebie. choruję. (chociaż co to ma do rzeczy?). umieram tak. i mam niespełna 17 lat. nie wiem nic. nic już nie wiem. już nawet wątpię, że na tej pewności o niepewności, niewiedzy mogę budować jakiekolwiek fundamenty.
OdpowiedzUsuńżałuję, że nigdy się nie dowiem, czy svangur nadal kocha i nienawidzi tylko siebie.
OdpowiedzUsuń