Grupa powstała na przełomie tysiącleci na gruzach trzech głogowskich zespołów: Pivo, Gardeners i Break. Muzycy przenieśli się wtedy do Wrocławia, gdzie - jak twierdzą - wynajęli dom na obrzeżach miasta; dom, który okazał się nawiedzony. Któregoś dnia odnaleźli na posesji cztery szkielety i stąd miała się wziąć nazwa Kości. Historia może nie do końca prawdziwa, za to dobrze obrazująca nieco niepokojący i metafizyczny klimat muzyki Kości. W zawartych na niej dźwiękach wyraźnie odbija się spuścizna pre-punka i garażowej psychodelii w rodzaju The Stooges, MC 5, Velvet Underground oraz krautrocka, a jej atmosfera tchnie epoką Dzieci Kwiatów.
„Sundro”to concept album – transowa, muzyczna podróż, ale bez konkretnego celu. Podróż po krainie Sundro, krainie wolnego umysłu. Kiedy mówisz - Sundro - widzisz to, co dobre, to, czego życzysz sobie i poprzez siebie innym – Sundro. To taka kraina, w której każdy muzyk chce nagrywać. Miejsce, w którym liczy się muzyka, miłość i przyjaźń. Gdzie muzykę nagrywa się tylko po to, żeby nagrywać, by potem oddawać światu w prezencie. To kraina pełna różnych duchów i wizji, które pojawiają się podczas odsłuchu muzyki w uchu i pod powieką od neurozy wolną. Na krążku znalazło się 10 utworów, w tym dwa covery – doskonale wtapiające się w całość – „Morfina” i „Usta me ogrzej” zespołu Breakout.
„Sundro”to concept album – transowa, muzyczna podróż, ale bez konkretnego celu. Podróż po krainie Sundro, krainie wolnego umysłu. Kiedy mówisz - Sundro - widzisz to, co dobre, to, czego życzysz sobie i poprzez siebie innym – Sundro. To taka kraina, w której każdy muzyk chce nagrywać. Miejsce, w którym liczy się muzyka, miłość i przyjaźń. Gdzie muzykę nagrywa się tylko po to, żeby nagrywać, by potem oddawać światu w prezencie. To kraina pełna różnych duchów i wizji, które pojawiają się podczas odsłuchu muzyki w uchu i pod powieką od neurozy wolną. Na krążku znalazło się 10 utworów, w tym dwa covery – doskonale wtapiające się w całość – „Morfina” i „Usta me ogrzej” zespołu Breakout.
Garwol – gitara i śpiew
Mario– perkusja i głos
Rzepson – basówa i zaśpiewa
Saimon – śpiew i gitara
Mario– perkusja i głos
Rzepson – basówa i zaśpiewa
Saimon – śpiew i gitara
Sun Dro
Z Saimonem, gitarzystą Kości, rozmawia Łukasz Iwasiński
Łukasz Iwasiński: Macie już spory sceniczny staż. Kości wyłoniły się z kilku innych, aktywnych od początku lat 90. formacji. Przedstaw genealogię i historie zespołu.
Saimon: Wszyscy wywodzimy się z innych zespołów, ale chyba każdy z nas miał już wcześniej przeczucie, że nasze ścieżki kiedyś się zejdą w jednym punkcie. Gdyby nie było naszych wcześniejszych formacji to pewnie i Kości by nie powstały. Przetarliśmy się na festiwalowych scenach miejskich ośrodków kultury, scenkach małych lokali śmierdzących browarami, na koncertach z okazji dni wszystkiego, itd. I w pewnym momencie, jak wyczerpały się bateryjki w naszych bendach, trzeba było się spotkać, spojrzeć sobie w oczy i stworzyć zespół na miarę tego, co każdy z nas miał od kilku miesięcy już wcześniej w głowie.
Ł. I: Formacja Pivo, z której wywodzi się gitarzysta i wokalista Kości – Gawrol miała swego czasu kilka spektakularnych sukcesów, m.in. „Twarz Roku 1995" w piśmie Tylko Rock czy główna nagroda na festiwalu Marlboro Rock in'.
S.: Wiesz, Pivo to był zawsze taki zespół w Głogowie, który jeździł na trasy, występował w telewizji i wszyscy ich znali. Garwol na szczęście okazał się facetem, który nie zachłysnął się tą popularnością. Dzięki tej przygodzie nabrał bardzo dużego doświadczenia i, co najważniejsze, szybko zorientował się jak to naprawdę jest w Polskim show-biznesie. Ja zaś wyniosłem z naszej przeszłości w poprzednich zespołach bardzo dużo pozytywnych wspomnień no i pewne doświadczenie na scenie, które dziś, jak się okazuje, procentuje. Obecnie jednak liczą się Kości i pomimo wspaniałych wspomnień odcinamy grubą krechą tamten okres.
Ł. I.: Słowo, które najczęściej pojawia się w kontekście Waszej twórczości, to „psychodeliczna”. Co ono dla Ciebie oznacza?
S.: To jest to, co powoduje, że popadamy w trans, że słuchamy się nawzajem, to jest dialog między nami plus duża dawka improwizacji.
Saimon: Wszyscy wywodzimy się z innych zespołów, ale chyba każdy z nas miał już wcześniej przeczucie, że nasze ścieżki kiedyś się zejdą w jednym punkcie. Gdyby nie było naszych wcześniejszych formacji to pewnie i Kości by nie powstały. Przetarliśmy się na festiwalowych scenach miejskich ośrodków kultury, scenkach małych lokali śmierdzących browarami, na koncertach z okazji dni wszystkiego, itd. I w pewnym momencie, jak wyczerpały się bateryjki w naszych bendach, trzeba było się spotkać, spojrzeć sobie w oczy i stworzyć zespół na miarę tego, co każdy z nas miał od kilku miesięcy już wcześniej w głowie.
Ł. I: Formacja Pivo, z której wywodzi się gitarzysta i wokalista Kości – Gawrol miała swego czasu kilka spektakularnych sukcesów, m.in. „Twarz Roku 1995" w piśmie Tylko Rock czy główna nagroda na festiwalu Marlboro Rock in'.
S.: Wiesz, Pivo to był zawsze taki zespół w Głogowie, który jeździł na trasy, występował w telewizji i wszyscy ich znali. Garwol na szczęście okazał się facetem, który nie zachłysnął się tą popularnością. Dzięki tej przygodzie nabrał bardzo dużego doświadczenia i, co najważniejsze, szybko zorientował się jak to naprawdę jest w Polskim show-biznesie. Ja zaś wyniosłem z naszej przeszłości w poprzednich zespołach bardzo dużo pozytywnych wspomnień no i pewne doświadczenie na scenie, które dziś, jak się okazuje, procentuje. Obecnie jednak liczą się Kości i pomimo wspaniałych wspomnień odcinamy grubą krechą tamten okres.
Ł. I.: Słowo, które najczęściej pojawia się w kontekście Waszej twórczości, to „psychodeliczna”. Co ono dla Ciebie oznacza?
S.: To jest to, co powoduje, że popadamy w trans, że słuchamy się nawzajem, to jest dialog między nami plus duża dawka improwizacji.
Konrad
Ł. I.: W materiałach promocyjnych można wyczytać, ze dotarliście do „krainy Sundro, gdzie dźwięk ma pierwiastek żeński”. Co to znaczy? Czyżbyście niewieścieli? Niektórzy twierdzą, ze dojrzewanie mężczyzny polega m.in. na odnajdywaniu w sobie cech kobiecych…
S.: Bardziej kierowałbym się w stronę stwierdzenia, że gramy muzykę dla kobiet. Co my faceci byśmy zrobili bez dziewczyn? Pewnie wszyscy faceci, którzy grają, robią to głównie dla kobiet, tylko się prawdopodobnie nad tym nigdy nie zastanawiali. „Sundro” to nie tylko imię żeńskie, to jest kraina, w której gra się muzykę dla przyjemności, w której muzykę nagrywa się tylko po to, żeby ją nagrywać a potem dawać innym, w której przede wszystkim liczą się miłość, przyjaźń i muzyka.
Ł. I.: Skąd pomysł umieszczenia coveru Breakoutu? Jakiś szczególny sentyment do tego utworu, czy też autora?
S.: Garwol wpadł na to, żeby zrobić ten numer z gitarą akustyczną, dopiero na koniec utworu pojawiają się inne instrumenty. A dlaczego akurat ten utwór? Ponieważ najbardziej nam pasował spośród wszystkich z tej płyty Breakoutu, a uważamy, że to ich najlepszy album. Tak się nieszczęśliwie niestety złożyło, że Tadeusz Nalepa umarł kilka miesięcy po tym, jak usiedliśmy do tego kawałka, no i wszyscy teraz słusznie pytają, czy to w hołdzie artyście – może być w hołdzie, na pewno należy się temu Panu !
Ł. I.: Nie minę się z prawda, jeśli stwierdzę, iż estetycznie najbliżej Wam do lat 60. i 70. – pobrzmiewa u was prepunkowa psychodelia, nieco hipisowskich klimatów, niemiecki krautrock. Jesteście zdania, ze w następnych dekadach niewiele nowych, wartych uwagi rzeczy w muzyce się wydarzyło?
S.: A grunge w latach 90.? Dla mnie to istotne wydarzenie muzyczne. Nam wypaliło niezłe dziury w głowach. Przecież to wtedy mieliśmy po 15 lat i wykupowaliśmy wszystkie kasety w sklepach muzycznych. W naszej muzyce jest faktycznie trochę Hendrixa, trochę Zeppelinów, no i trochę grunge`u. Ale najwięcej jest Kości.
Ł. I.: Grunge był poniekąd syntezą rocka lat 60. i 70. i punka. W sensie czysto muzycznym nie wniósł wiele nowego, choć w szerszej perspektywie kulturowej faktycznie był zjawiskiem świeżym i ważnym, być może ostatnią oddolną, spontaniczną (przynajmniej w początkowym okresie) falą rockowej ekspresji, która ogarnęła świat. Zgodzisz się z tym?
S.: No, jeśli tak na to patrzeć, to ja mogę śmiało stwierdzić, że wszystko wymyślili Zeppelini (śmiech) – bo oni zagrali wszystko, co ważne w rocku.
Ł. I.: A jak oceniasz fenomen określany mianem New Rock Revolution, który przetoczył się w ostatnich latach? Wymysł dziennikarzy i speców od marketingu czy autentyczne zjawisko? Jacy spośród bohaterów tej fali są Ci bliscy?
S.: New Rock Revolution? – jeśli masz na myśli zespoły, które chcą teraz brzmieć i wyglądać jak zespoły z lat 60. i 70. to w większości się to nie udaje (śmiech). Może z pomocą efektów i sprawnego realizatora osiągną na pierwszy rzut ucha podobne brzmienie, ale wystarczy powąchać płytę, żeby stwierdzić, że pachnie inaczej.
Ł. I.: Jak pracujecie nad utworami – swobodna struktura, luz każą przypuszczać, ze rodzą się one ze wspólnego jamowania?
S.: Kawałki często powstają na bazie jakiegoś riffu przyniesionego przeze mnie lub przez Garwola, ale to tylko punkt zaczepienia, potem improwizacja lub burza mózgów i powstaje szkielet. Często jest tak, że jeszcze później przez wiele tygodni ten szkielet ewoluuje zanim powstanie gotowy kawałek. Zdarza się, że przyniesiemy gotowy numer z domu, ale on i tak później zmienia swoją formę z tysiąc razy (śmiech).
Ł. I.: Wasz debiut współprodukował Maciek Cieślak (lider Ścianki) Tym razem zajęliście się tym sami. Skąd ta decyzja – wymuszona przez sytuację czy w pełni świadoma? Mieliście na tyle duże zaufanie do siebie i swej wizji, że nie potrzebowaliście kogoś, kto z boku mógłby to ocenić, zweryfikować?
S.: Oczywiście, że świadoma. Zdecydowaliśmy, że cały album zrobimy od początku do końca sami i tak się stało. Oczywiście nie liczę tu masteringu – tego akurat na razie nie dotykamy. Nie powiem, że było łatwo, ale na pewno było wesoło, przyjemnie i spontanicznie. Totalna wolność i niezależność. Nikt nie pogania, nie ma żadnego ciśnienia, można nagrywać 24 godziny na dobę i, co istotne, można nagrywać, kiedy ma się na to ochotę a nie wtedy, kiedy trzeba. Już dziś mogę zapewnić, że w tym kierunku zmierzamy i mamy kolejne pomysły na to, jak nagrać kolejną płytę.
Ł. I.: Gdzie i kiedy będzie można Was usłyszeć na żywo? Co planujecie w bliższej i dalszej perspektywie?
S.: W lutym przyszłego roku planujemy trasę promującą płytę. Na pewno trasa ta zacznie się koncertem we Wrocławiu wraz z zaproszonymi gośćmi. Potem ruszamy w kraj nasz kochany. Koncert promocyjny „Sundro” odbędzie się najprawdopodobniej 2 lutego 2008 roku we wrocławskim klubie Firlej. Zagramy tam razem z naszymi zaproszonymi przyjaciółmi: Romkiem Puchowskim, Olafem Deriglasoffem i Tomkiem Lipińskim i pojawią się nie tylko nasze, ale i ich piosenki. Będzie głośno o tej imprezie w mediach, ale na razie jest za wcześnie żeby coś więcej powiedzieć.
Ł. I.: Dziękuję za rozmowę.
S.: Bardziej kierowałbym się w stronę stwierdzenia, że gramy muzykę dla kobiet. Co my faceci byśmy zrobili bez dziewczyn? Pewnie wszyscy faceci, którzy grają, robią to głównie dla kobiet, tylko się prawdopodobnie nad tym nigdy nie zastanawiali. „Sundro” to nie tylko imię żeńskie, to jest kraina, w której gra się muzykę dla przyjemności, w której muzykę nagrywa się tylko po to, żeby ją nagrywać a potem dawać innym, w której przede wszystkim liczą się miłość, przyjaźń i muzyka.
Ł. I.: Skąd pomysł umieszczenia coveru Breakoutu? Jakiś szczególny sentyment do tego utworu, czy też autora?
S.: Garwol wpadł na to, żeby zrobić ten numer z gitarą akustyczną, dopiero na koniec utworu pojawiają się inne instrumenty. A dlaczego akurat ten utwór? Ponieważ najbardziej nam pasował spośród wszystkich z tej płyty Breakoutu, a uważamy, że to ich najlepszy album. Tak się nieszczęśliwie niestety złożyło, że Tadeusz Nalepa umarł kilka miesięcy po tym, jak usiedliśmy do tego kawałka, no i wszyscy teraz słusznie pytają, czy to w hołdzie artyście – może być w hołdzie, na pewno należy się temu Panu !
Ł. I.: Nie minę się z prawda, jeśli stwierdzę, iż estetycznie najbliżej Wam do lat 60. i 70. – pobrzmiewa u was prepunkowa psychodelia, nieco hipisowskich klimatów, niemiecki krautrock. Jesteście zdania, ze w następnych dekadach niewiele nowych, wartych uwagi rzeczy w muzyce się wydarzyło?
S.: A grunge w latach 90.? Dla mnie to istotne wydarzenie muzyczne. Nam wypaliło niezłe dziury w głowach. Przecież to wtedy mieliśmy po 15 lat i wykupowaliśmy wszystkie kasety w sklepach muzycznych. W naszej muzyce jest faktycznie trochę Hendrixa, trochę Zeppelinów, no i trochę grunge`u. Ale najwięcej jest Kości.
Ł. I.: Grunge był poniekąd syntezą rocka lat 60. i 70. i punka. W sensie czysto muzycznym nie wniósł wiele nowego, choć w szerszej perspektywie kulturowej faktycznie był zjawiskiem świeżym i ważnym, być może ostatnią oddolną, spontaniczną (przynajmniej w początkowym okresie) falą rockowej ekspresji, która ogarnęła świat. Zgodzisz się z tym?
S.: No, jeśli tak na to patrzeć, to ja mogę śmiało stwierdzić, że wszystko wymyślili Zeppelini (śmiech) – bo oni zagrali wszystko, co ważne w rocku.
Ł. I.: A jak oceniasz fenomen określany mianem New Rock Revolution, który przetoczył się w ostatnich latach? Wymysł dziennikarzy i speców od marketingu czy autentyczne zjawisko? Jacy spośród bohaterów tej fali są Ci bliscy?
S.: New Rock Revolution? – jeśli masz na myśli zespoły, które chcą teraz brzmieć i wyglądać jak zespoły z lat 60. i 70. to w większości się to nie udaje (śmiech). Może z pomocą efektów i sprawnego realizatora osiągną na pierwszy rzut ucha podobne brzmienie, ale wystarczy powąchać płytę, żeby stwierdzić, że pachnie inaczej.
Ł. I.: Jak pracujecie nad utworami – swobodna struktura, luz każą przypuszczać, ze rodzą się one ze wspólnego jamowania?
S.: Kawałki często powstają na bazie jakiegoś riffu przyniesionego przeze mnie lub przez Garwola, ale to tylko punkt zaczepienia, potem improwizacja lub burza mózgów i powstaje szkielet. Często jest tak, że jeszcze później przez wiele tygodni ten szkielet ewoluuje zanim powstanie gotowy kawałek. Zdarza się, że przyniesiemy gotowy numer z domu, ale on i tak później zmienia swoją formę z tysiąc razy (śmiech).
Ł. I.: Wasz debiut współprodukował Maciek Cieślak (lider Ścianki) Tym razem zajęliście się tym sami. Skąd ta decyzja – wymuszona przez sytuację czy w pełni świadoma? Mieliście na tyle duże zaufanie do siebie i swej wizji, że nie potrzebowaliście kogoś, kto z boku mógłby to ocenić, zweryfikować?
S.: Oczywiście, że świadoma. Zdecydowaliśmy, że cały album zrobimy od początku do końca sami i tak się stało. Oczywiście nie liczę tu masteringu – tego akurat na razie nie dotykamy. Nie powiem, że było łatwo, ale na pewno było wesoło, przyjemnie i spontanicznie. Totalna wolność i niezależność. Nikt nie pogania, nie ma żadnego ciśnienia, można nagrywać 24 godziny na dobę i, co istotne, można nagrywać, kiedy ma się na to ochotę a nie wtedy, kiedy trzeba. Już dziś mogę zapewnić, że w tym kierunku zmierzamy i mamy kolejne pomysły na to, jak nagrać kolejną płytę.
Ł. I.: Gdzie i kiedy będzie można Was usłyszeć na żywo? Co planujecie w bliższej i dalszej perspektywie?
S.: W lutym przyszłego roku planujemy trasę promującą płytę. Na pewno trasa ta zacznie się koncertem we Wrocławiu wraz z zaproszonymi gośćmi. Potem ruszamy w kraj nasz kochany. Koncert promocyjny „Sundro” odbędzie się najprawdopodobniej 2 lutego 2008 roku we wrocławskim klubie Firlej. Zagramy tam razem z naszymi zaproszonymi przyjaciółmi: Romkiem Puchowskim, Olafem Deriglasoffem i Tomkiem Lipińskim i pojawią się nie tylko nasze, ale i ich piosenki. Będzie głośno o tej imprezie w mediach, ale na razie jest za wcześnie żeby coś więcej powiedzieć.
Ł. I.: Dziękuję za rozmowę.
link
OdpowiedzUsuńBardzo się martwiłam,że już nic mnie nie zaskoczy.Jestem szczęśliwa że tak bardzo się myliłam.Ta myśl jest bardzo pocieszająca;] Jola
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń