Uganda - Dawn of the African Rock to jeden z najbardziej enigmatycznych albumów w historii japońskiej psychodelii, obfitującej przecież w zjawiska niecodzienne, ulotne i kostropato piękne! Akira Ishikawa - perkusista i jeden z pierwszych japońskich hipisów zarejestrował tę płytę z grupą przyjaciół na przełomie 1971 i 1972 roku, czyniąc, w sposób wielce przewrotny, motywem przewodnim swych kompozycji tytułowe - "narodziny afrykańskiego rocka". Zgodnie z zapowiedzią płytę wypełniają więc na poły improwizowane kompozycje stanowiące porywający mix plemiennego bębnienia, monstrualnych, protodubowych partii elektrycznego basu, "afrykańskich" wokaliz oraz wysoce psychodelicznych eksplozji gitarowego hałasu zdominowanego przez nawarstwiające się efekty brzmieniowe. W istocie bowiem Uganda bardziej przypomina miejscami jakiś zapomniany klasyk afro-beatu niż perłę w koronie japońskiej psychodelii. Jednym z najważniejszych walorów tej płyty jest jednak niepowtarzalna atmosfera spontanicznego jamu ewokującego radość wspólnego muzykowania, co najbardziej chyba zbliża japońskich freaków do afrykańskich źródeł muzyki. Przypomniana po latach w nader ograniczonym nakładzie (zdaje się, że już wyprzedana) płyta ta przynosi raz jeszcze afirmację złotego wieku muzycznych ekscesów! (Dariusz Brzostek)
Akira Ishikawa had a mission. He wanted to find the eternal now of rhythm. After a mind-blowing trip to Africa in 1970, the Japanese percussionist had a goal — true Afro-delic Acid Rock. He hooked up with composer Muroaka Takeru and this album was born in 1971. Awash in minimalist percussion — at times sounding like a field recording of a commune or some street performers — the album devolves into primitive heavy acid rock and throbbing seriousness. Ishikawa's intense personal vision and mission is no record-collector curiosity. This beauty deserves our attention.
Long known to collectors of bizarre Japanese psychedelic/heavy rock (see Cope, Julian), Uganda became something of a mystery and a holy grail. The album screams, too. It stumbles into that same primal early rock, excuse me, RAWK place that bands like Leaf Hound, The Edgar Broughton Band, and Australia's Buffalo ended up. In fact, this record comes off like a recording of the jam sessions that led to the riffs and beats of the James Gang's "Funk #49" but without all that familiarity from FM radio. Famed guitarist Mizutani Kimio trades monster licks with rambling percussion, an impressive drum kit (Ishikawa) and lots of moaning and throb.
The opening cut "Wanyamana Mapambazuko" will attract the most attention. It's utter heaviness will recall the stomping feet of Flower Travelling Band's Satori or even the Groundhogs' monstrous Split. The layers of percussion unsettle and make the walls wiggle. They evoke the sound of long dead gods in old amplifiers and fingers rubbing on hide. (blogcritics)
;-)
OdpowiedzUsuńOne of the glaring gaps in my Japrocksampler collection has been this album. Had a search for it on the net but all the various blog links seem to be dead (including yours!) Anyway, finally discovered a decent 256 rip that I thought worth posting in case anyone else comes looking.
OdpowiedzUsuńhttps://mega.co.nz/#!09hyiZzQ!XGb7Tz7F0P9Pbrsd19Y-Tg1UkIRKh0WEAgB7RfVwzHo
Given you usually have the best rips, I would be interested to see a repost!